Nauczycielka muzyki, Ania, umówiła się na walentynki na
randkę z internetu. Jej wybranek nie stawia się w restauracji. W tym samym
lokalu przebywa Tomek, telewizyjna gwiazda programu opierającego się na
lalkarstwie i mizoginii, którego Marcel, realizator show, próbuje przekonać, by
choć na chwilę przestał obrażać kobiety na wizji. Tomek nie słucha, zauważa
bowiem samotną Anię i rusza ją obrazić, próbując obniżyć jej samoocenę na tyle,
by z desperacji zgodziła się na seks. Na Anię to nie działa. Wygarnia mu,
gadając coś o tym, że kiedyś to byli faceci, a teraz to nie ma, po czym wychodzi.
Następnego dnia Tomek w swoim programie prezentuje parodię jej postaci. Nabija
się z tego, że nie chciała dla niego obniżyć standardów i z jej gadania o
rycerzach na białych koniach, jednocześnie sugerując, że jest samotna, bo jest
feministką. Przy tworzeniu segmentów z programem Tomka TVN wysoko postawił
sobie poprzeczkę, ale myślę, że udało im się prześcignąć samych siebie i
nakręcić coś bardziej żenującego niż talk-show Kuby Wojewódzkiego.
Tak jak uważam, że nabijanie się z wystawionej osoby jest
okropne, tak sądzę również, że podejście Ani do randkowania nie jest
szczególnie rozsądne. Wciąż mówi coś o facetach z minionych epok i o tym, że
chciałaby takiego mężczyznę jak z pokolenia jej babci. Opiera się na mitach,
które nie mają żadnego oparcia w rzeczywistości. Jeśli chce być kobietą w
udanym, pełnym szacunku związku – podróż wehikułem czasu byłaby
najprawdopodobniej ostatnim sposobem na realizację tego celu, a wiązanie
idealizowania mężczyzn z przeszłości z feminizmem w jakiejkolwiek formie to
naprawdę postrzelony pomysł.
Skoro już jesteśmy przy bohaterce, to nie mogę uwierzyć, że
film całkiem na serio używa noszenia przez bohaterkę okularów jako cechy
charakteru. Jest drętwą, staroświecką okularnicą ubierającą się w stylu vintage.
Musi zmienić sukienkę, zrobić inny makijaż i zdjąć okulary, żebyśmy zobaczyli,
że przez cały czas grała ją piękna aktorka. To jest motyw tak wymęczony, że nie
powinno się go tykać bez dziesięciu ochronnych warstw ironii.
Szefowa stacji, taka feministka, że aż zatoczyła koło i
doszła z powrotem do patriarchatu, widzi olbrzymią krytykę, z jaką spotkał się
odcinek, i postanawia dać Tomkowi jeszcze większy budżet i lepsze miejsce w
ramówce, bo oglądalność była duża. Program ma od teraz skupiać się na
komentowaniu świata romansu.
Jakimś sposobem (serio nie wiem, jakim) Tomek i Marcel
znajdują szkołę, w której uczy Ania, i dowiadują się, że marzy o zakupie nowego
pianina. Gdy Tomek składa Ani ofertę stałej współpracy przy tworzeniu jego
programu, którą ta oczywiście odrzuca, on używa steinwaya jako karty
przetargowej i nasza bohaterka dla dobra dzieci zgadza się sprzedać godność. W
połączeniu ze sceną dzielenia na pół sali gimnastycznej, by zrobić miejsce na prowadzenie
jednocześnie zajęć z wychowania fizycznego i kółka muzycznego, jest to całkiem
niezły komentarz na temat niedofinansowania przedmiotów artystycznych.
Praca Ani ma polegać na umawianiu się na randki na aplikacji
Planeta singli i dostarczaniu Tomkowi materiału na skecze. Jakość samych skeczy
jest zdaje się wyższa dzięki wkładowi Ani, przynajmniej nie polegają już
wyłącznie na obrażaniu kobiet, a przedstawiają scenki z dziwnych, nieudanych
randek, ale gdy Tomek zostaje przed kamerą z własnym materiałem, zaraz zaczyna
gadać o tym, że jedynym lekarstwem dla postaci inspirowanej Anią jest pigułka
gwałtu. Bardzo kurwa śmieszne.
W scenie, w której Tomek zaprasza Anię na plan, dostajemy
trochę backstory. Tomek miał samotne dzieciństwo, a jego dziadek pracował przy
„Jacku i Agatce”, stąd zajął się tworzeniem lalek i brzuchomówstwem. Ojciec Ani
był kompozytorem i zaraził ją miłością do muzyki. Dostała się nawet do
konserwatorium w Paryżu, ale gdy miała wyjechać, nagle zmarł i została z matką,
która ciężko zniosła śmierć męża. Tomkowi jest ewidentnie głupio, bo przy ich
pierwszym spotkaniu założył, że kariera Ani nie wypaliła i dlatego została
nauczycielką, nie wiedział jednak wtedy, że na drodze stanęło jej nieszczęście
rodzinne, a nie brak talentu. Rodzi się jednak pytanie: czy byłoby okej, gdyby
nabijał się z jej niespełnionych ambicji, gdyby nie dostała się do
konserwatorium? Czy gardzenie Anią jako nauczycielką byłoby w takiej sytuacji
okej?
Ania zgadza się umówić na drugie spotkanie z Antonim, facetem,
który wystawił ją na początku filmu. Antoni wyjaśnia, że nie mógł przyjść, bo
musiał nagle szukać córki po mieście, a nie miał numeru do Ani. Bohaterka czuje
z nim więź, ponieważ ona straciła ojca, a on żonę. Randka przebiega w
przyjemnej atmosferze, więc decydują się spotykać dalej, a córka Antoniego
dostaje zaproszenie na kółko muzyczne Ani. Na wieść o tym Tomek robi się
zazdrosny.
Co do straty ojca, Ania w dzieciństwie co niedzielę grała
rodzicom „Dni, których nie znamy”, ale nie słyszała tego utworu od wielu lat,
ponieważ jej matka od śmierci męża nie pozwala na odtwarzanie piosenki.
Zapamiętajcie to, ponieważ będzie istotne później.
Tomek dość szybko znajduje dobrą w swoim mniemaniu wymówkę,
by rozbić związek Ani i Antoniego: gdy spotkał parę w klubie nocnym,
przypadkowo podsłuchał rozmowę telefoniczną Antoniego i dowiedział się, że jego
status wdowca może być przesadzony. Do tego ostatnio Ania nie dostarczała mu
śmiesznych historii z randek, więc oglądalność zaczęła spadać, także wymyślił,
że przeprowadzi z telewizją akcję przyłapania Antoniego na kłamstwie. Czai się z
ekipą pod jego domem (znowu nie wiem, skąd ma adres), aż staje się świadkiem
jego pożegnania z domniemaną żoną. Tomek
mówi kobiecie o zdradzie męża i czas na kolejny zajebiście śmieszny żart: zdradzona
żona prosi Marcela, by zgwałcił jej męża, skoro jest gejem.
Tomek urządza konfrontację Ani, Antoniego i jego domniemanej
żony przed kamerami. Materiał zdradzi prawdziwą tożsamość współpracownicy, na
której oparł postać ze skeczy, na co Ania nigdy nie wyraziła zgody, wręcz
pierwszym warunkiem, który postawiła, było jej prawo do zachowania
anonimowości. W toku wydarzeń okazuje się jednak, że kobieta nie była żoną, lecz
siostrą Antoniego, a żona Antoniego rzeczywiście nie żyje (szwagier za to w
przeszłości bywał niewierny).
Antoni ma żal do Ani, Ania do Tomka, a Marcel również do
Tomka, bo nie dość, że zmarnował jego czas, to niby się przyjaźnili od liceum,
a gdy szefowa chciała zmienić realizatora, nie powiedział nawet słowa.
Następnego dnia składa wypowiedzenie.
Ania wyładowuje swoją złość na dziecku, które nabijało się
ze śpiewu jednej z jej uczennic. Dziewczynki z kółka muzycznego biją jej brawo,
ale nie wiem, czy bicie chłopaka piłką w głowę (i zwracanie się do niego, jakby
był Tomkiem, bo od początku nie chodziło wcale o zachowanie chłopca, a o to, z
kim jej się skojarzył) to najlepsza akcja, jaką w podobnej sytuacji może podjąć
nauczyciel. Można to rozumieć jako pewną fantazję: wiele osób doświadczyło
sytuacji, w której nauczyciel miał totalnie w dupie, że ktoś im dokuczał, i
chciałoby zobaczyć podobną scenę, ale uderzanie dziecka przez nauczyciela to
naprawdę nie jest rozwiązanie żadnego problemu przemocy.
Od czasu śmierci ojca relacja Ani z matką weszła w schemat,
w którym Ania załatwia wszystko za matkę, a w zamian dostaje tylko pretensje.
Gdy matka sprawiła Ani przykrość, odrzucając na bok zaproszenie na koncert
kółka muzycznego, ta w końcu wylewa swoje żale. Ten wątek mógłby być ciekawy,
gdyby nie pojawił się w filmie bardzo późno bez żadnego podbudowania.
Szefowa Tomka ma zamiar wykorzystać materiał z konfrontacji,
nie przejmując się faktem, że Antoni wcale nie zdradzał żony. Najwyraźniej nie
przejmuje się również tym, że stację może czekać kilka procesów z powodu
wykorzystania filmu wykonanego bez wiedzy nagrywanych osób, pokazującego ich
twarze i wymieniającego nazwiska.
Antoni po początkowym szoku rozumie, że sytuacji winien jest
Tomek, nie Ania. Jego córka wraca na kółko muzyczne, ale relacja nie rusza
dalej, bo Antoni uświadamia sobie, że nie jest jeszcze gotowy na nowy związek.
Trzeba było wprowadzić do scenariusza coś w tym stylu, inaczej Antoni byłby
zbyt mocnym konkurentem dla Tomka.
Pijany Tomek dostaje w ryj od przypadkowo spotkanego
człowieka, którego kiedyś obraził na antenie. Następnie wlecze się pod balkon
Marcela i pośród krzyków przeprasza i mówi, jak bardzo go kocha i potrzebuje.
Marcel wybacza. Scena jest super śmieszna, bo sąsiad bierze ich za parę.
Marcel i Tomek decydują się przeprowadzić dywersję. W dniu
emisji Marcel wkręca się na plan i przejmuje kontrolę nad realizacją odcinka,
aby mogli wyemitować przeprosiny Tomka skierowane do osób, które parodiował.
Tomek pokazuje montaż wypowiedzi facetów, z którymi randkowała Ania, prawie
wszyscy z nich zaraz po nieudanej randce z nią znaleźli miłość, a jeden dzięki
jej słowom zyskał odwagę, by wyjść z szafy. Po pierwsze, nie mam pojęcia, jak
udało im się bez pomocy Ani tak szybko znaleźć tych ludzi i umówić się z nimi
na nagrania, a po drugie, nie za bardzo rozumiem: gdyby nie znaleźli miłości,
mniej warto byłoby ich przepraszać? Co to ma tak naprawdę do rzeczy? Podoba mi
się, że Tomek mówi o tym, że łatwiej śmiać się z kogoś, kto szuka miłości, niż
odważyć się, by samemu jej poszukać, ale fakt znalezienia przez kogoś
dziewczyny naprawdę nie ma nic wspólnego z etyką programu Tomka.
W ramach przeprosin dla Ani Tomek dostarcza do jej szkoły
pianino, mimo że Ania zerwała umowę i powiedziała, że już jej na tym pianinie
dla szkoły nie zależy. Pianino przydaje się już za moment, ponieważ nadchodzi
czas koncertu kółka muzycznego Ani. Prezentują na scenie aranżację wspomnianej
piosenki Grechuty, podczas której chłopiec pobity piłką przez Anię rapuje o
nawróceniu, a mama Ani płacze na widowni, bo zdecydowała się jednak przyjąć
zaproszenie. Występ chwyta wszystkich za serce, a rapujący chłopiec nawet po
wszystkim godzi się z dziewczynką, z której śpiewu się śmiał, chwaląc jej
występ i dając różę. Cała scena jest może i sympatyczna, nawet jeśli wizja
dziecka przepraszającego koleżankę, bo nauczycielka pobiła go piłką i zaprosiła
na scenę, wymaga ogromnego zawieszenia niewiary, ale widzieliśmy ją wcześniej w
„To właśnie miłość”.
Nie wspominałam wcześniej, ale od dłuższego czasu Ania
pisała na Planecie singli z kimś o pseudonimie Słodko-Gorzki. Podejrzewała, że
to wuefista z jej szkoły. Gdy Ania w końcu umawia się z nim na spotkanie, na
białym koniu i w zbroi przybywa Tomek. Ania nie chce z nim gadać i odchodzi,
ale Tomek jedzie za nią na koniu. Gdy ją dogania, obraża ją, a potem mówi, że
ją kocha i całują się na rynku. Tak się kończy film.
W streszczeniu olałam wątek drugoplanowy przyjaciółki Ani i
jej męża, dyrektora szkoły. Córka tego drugiego stara się rozbić ich
małżeństwo, pisząc z macochą jako swój ojciec i ze swoim ojcem jako macocha,
żeby każde z nich myślało, że jest zdradzane – całą akcją chwali się w
internecie. Para już ma się rozwieść, ale wtedy nastolatka zaczyna żałować
całej operacji i zaczyna akceptować macochę jako swoją nową matkę. Może to być
zabawne, ale tylko tak długo, jak widz nie skupia się na tym, że dziewczyna podjęła
się roli pośredniczki sexy wiadomości między swoim ojcem a macochą, zdarzyło
się nawet przesłanie erotycznego zdjęcia. Mnie bardziej śmieszyło fryzjerstwo
psychologiczne macochy, przez które traciła pracę w kolejnych salonach, niż
historia z wzajemnym catfishingiem.
Przemiana Tomka jest moim zdaniem niewystarczająca, by
nadawał się na partnera. No dobrze, może zrozumiał, że nabijanie się z
przypadkowych osób przed całą Polską nie jest okej, ale nie uważam, by nagle
przestał być mizoginem. Niestety zakochanie się niekoniecznie ma moc sprawienia,
że facet dostrzeże w kobietach pełnię człowieczeństwa. W odniesieniu do kobiet
zmienił tyle, że zamiast wieść żywot rozpustnika, ma zamiar związać się z jedną
kobietą, a to nie naprawia żadnego problemu. Monogamia to nie jest lekarstwo na
nic. Problem jest w tym, że Tomek traktuje kobiety jak osobny, niegodzien
szacunku gatunek i tak też je traktował, gdy sypiał z nimi bez zobowiązań. Jeśli
teraz będzie źle traktował tylko jedną kobietę w miejsce wielu, to mówimy nawet
nie tyle o ograniczeniu szkód, co ich zogniskowaniu. O obrzydliwych żartach z
gwałtów nawet nie wspomniał w swoich wielkich przeprosinach, ba, nie powiedział
nawet słowa o swoim szowinizmie. Nie widzę możliwości, żeby ktoś taki był
dobrym partnerem, bo nie jest dobrym człowiekiem.
Tylko że aby Tomek mógł zobaczyć problem w swoim podejściu
do kobiet, najpierw musiałby zobaczyć go film. Tomek przedstawiony jest nie
jako palant, który dzięki urokowi osobistemu daleko zawędrował, ale jako
błyskotliwy komik, który może przegina, ale ma też trochę racji. Z jego
mizogińskich żartów śmieją się wszyscy poza Anią, mężczyźni i kobiety, a jej
ocena programu wynika raczej z tego, że wyraził pogardę względem jej oczekiwań
co do mężczyzn, niż z tego, że potraktował ją w sposób seksistowski. Jeszcze w
ostatniej scenie filmu Tomek obraża Anię tuż przed tym, jak ta zgadza się
przyjąć jego zaloty – dla filmu to nigdy nie był problem. Coś przeciwko
mizoginii Tomka miał tak naprawdę tylko Marcel, ale mam niecne podejrzenie, że
miało to związek z homofobią, która odegrała rolę w kreacji tej postaci. Bronił
kobiet, bo jako postać homoseksualna nie jest w oczach filmu w pełni męski.
Film jest częścią perpetuum mobile, w którym komedie
romantyczne kształtują wyobrażenia o miłości, a realne doświadczenia miłosne inspirowane
tymi wyobrażeniami karmią scenariusze komedii romantycznych. W świecie randek
istnieje nowy trend? Okej, wchłaniamy to. Coraz popularniejsze dzisiaj
randkowanie w internecie zostaje przedstawione w dość negatywnym świetle, moim
zdaniem tylko po części jest to narzekanie na to, że współcześni ludzie patrzą
w ekrany zamiast na siebie nawzajem. Chodzi również o to, że internetowe
randkowanie w 2016 roku jeszcze za krótko było wałkowane w komediach
romantycznych, żeby było w pełni oswojone. Co prawda Ania poznaje Antoniego,
ale internetowe rozmowy fryzjerki i jej męża to totalny shitshow, a zebrani w
kompilacji faceci z randek Ani miłość znaleźli wcale nie dzięki dalszemu
korzystaniu z aplikacji. Główna para miała budzącą skojarzenia z „Masz
wiadomość” relację w prawdziwym świecie i w internecie, ale o zdobyciu serca
Ani moim zdaniem zaważył w największym stopniu wielki gest Tomka na koniec –
klasyk z kanonu komedii romantycznych.
Niejeden raz film powiela romantyczny schemat reprodukowany
wcześniej przez inne filmy, na przykład w jednym z ujęć wspomnianej kompilacji chorobliwa
zazdrość pokazana jest jako coś uroczego, mamy to całe gadanie o mitycznych
facetach z dawnych lat, nauki matki Ani o tym, że to facet ma się starać, czy niezbyt
duże przejmowanie się przez kobiety mizoginią mężczyzny. Oczywiście, zrzucenie
winy za te wszystkie stereotypy dotyczące relacji męsko-damskich na poprzednie komedie
romantyczne jest nie fair, bo ich źródła są starsze niż kinematografia, ale
myślę, że możemy o nich mówić jako o jednym z czynników podtrzymujących pewne
typy dyskursu o miłości.
Możemy sobie powiedzieć, że te wszystkie toksyczne elementy
„Planety singli” to nie wina tego konkretnego dzieła, ale że to dziedzictwo
gatunku, historii, patriarchatu. Nie zmienia to faktu, że film jest jaki jest,
i że najlepsze jego momenty są wtedy, gdy gra nam Grechutę, bo jego piosenka
jest lepsza niż cały ten obraz.