piątek, 15 stycznia 2021

Moje opinie na temat wszystkich odcinków piątej serii „Seksu w wielkim mieście”

Pierwotną formą publikacji materiału są posty na tej stronie na Facebooku. Sporo wartościowych obserwacji padło w komentarzach, więc zachęcam do lektury postów w ich oryginalnej formie, ale rozumiem, że nie każdemu chce się skrolować czy wyszukiwać konkretne wpisy.

***


 

S05E01 – Anchors Away

Zaczynamy od tego, że Nowy Jork to wyjątkowe miejsce, bo… są w nim muzea, teatry, filharmonie, kluby nocne i niezliczone restauracje. Nie wiem, jak wam, ale mi się wydaje, że tym samym może się pochwalić każde większe miasto. Jeszcze bardziej wyjątkowe jest to, że w Nowym Jorku jest francuskie kino. Okej, może to jest rzadsze (poza krajami francuskojęzycznymi), ale wciąż nie wydaje mi się, że unikatowe dla Nowego Jorku. W ogóle zresztą nie robią na mnie wrażenia te nieustanne zachwyty nad życiem w Nowym Jorku, bo jeszcze nie widziałam w tym serialu chyba niczego, co by pokazywało to miasto jako wyjątkowe na tle innych wielkich miast, może na Amerykanach to robi wrażenie, bo u nich o wielkie miasta w ogóle trudno i może tam ktoś się zachwyca, jak słyszy o miejscu, w którym jest dużo restauracji.

Ale to dygresja.

Jeszcze bardziej od francuskiego kina zadziwiający ma być fakt, że Carrie poszła do niego sama. No bo jak to, wieczorem, do kina, bez faceta? Charlotte jest oburzona.

Jak zapewne pamiętacie, w poprzednim odcinku Richard zdradził Samanthę. W tym do niej nieustannie wydzwania z przeprosinami. Samantha w końcu przychodzi spotkać się z nim w restauracji, ale tylko po to, żeby chlusnąć go drinkiem w twarz. Była to naprawdę piękna scena.

Carrie mówi Samancie, że może przemyśleć, czy nie dać mu drugiej szansy, bo ona też zdradziła swojego chłopaka i jej wybaczył. Samantha mówi, że to co innego. Yyy, niby w jaki sposób? Chyba tylko dlatego, że według serialu Carrie wszystko wolno.

Carrie pisze artykuł o tym, że singielskie życie z czasem staje się coraz cięższe, bo pojawia się bagaż emocjonalny i zastanawia się, czy coś ich w życiu nie minęło (myślę, ze pije tutaj do konceptu wyczytanego przez Charlotte w gazecie w poczekalni u dentysty, jakoby człowiek miał mieć w życiu tylko dwie wielkie miłości, a potem koniec, nie ma szans). Carrie czuje, że Big i Aidan wyczerpali jej limit.

Miranda też czuje, że coś ją mija, bo od kiedy została matką, coraz bardziej odkleja się od singielskiego życia, co wyraża się tym, że nie załapała żartu Carrie o anoreksji. No nie wiem, czy to wielka strata. W ogóle to tak jak pokazanie problemów samej Mirandy z łączeniem życia towarzyskiego, kariery i macierzyństwa samo w sobie w tym odcinku jest okej, nie podoba mi się ujęcie tego wątku. Odcinek zgadza się z Mirandą, że tak, jest to koniec jej życia i wszystko musi się teraz diametralnie zmienić, to zresztą nie pierwszy raz, kiedy serial w taki sposób pokazuje macierzyństwo. Najbardziej wkurzyło mnie obrzydzenie Carrie, gdy Miranda zaczęła przy niej karmić piersią. Stwierdziła, że będzie po zobaczeniu tego potrzebowała terapii. No ludzie, te laski poprawiały sobie nawzajem diafragmy, dajcie spokój.

Miranda ma też problem z ustaleniem miejsca Steve’a w jej życiu. On bardzo chce pomagać przy dziecku, ona mówi, że już ma wszystko zorganizowane i nie potrzebuje pomocy. Gdy jednak zdarza się coś niezaplanowanego (kot Mirandy zaczyna się bawić zaschniętą pępowiną), dzwoni po Steve’a i wtedy jego pomoc się przydaje. Myślę, że Miranda wyolbrzymiła problem z kotem, ale konceptualnie był to dobry sposób, żeby pokazać, że ich postawy życiowe mogą się uzupełniać w opiece nad dzieckiem.

Carrie stwierdza, że jest w związku z Nowym Jorkiem, bo chodzi sama do restauracji, kin i muzeów jak na randki, a pogoda jest nieprzewidywalna, tak jak nieprzewidywalni są faceci. Czasem pada w nim deszcz albo ktoś ukradnie jej taksówkę, więc to związek toksyczny.

Samantha, Charlotte i Carrie wybierają się na imprezę ze stacjonującymi w mieście marynarzami. Charlotte kolega gej nagadał, że maksymalnie można mieć pół roku przerwy między stosunkami seksualnymi, inaczej się już nigdy nie zarucha, więc Charlotte postanawia na imprezie zaruchać. Kończy się tak, że pokazuje jednemu marynarzowi jednego cycka i daje sobie kolejne trzy miesiące.

Samantha wyrywa, ale widzimy też, że zapętla nagranie na sekretarce, w którym Richard mówi jej, że ją kocha.

Carrie też flirtowała z marynarzem, ale wróciła do domu po tym, jak obraził Nowy Jork, bo Nowy Jork to jej chłopak, a nikt nie będzie obrażał jej chłopaka, nawet toksycznego. Odcinek kończy się refleksją na temat tego, że nie można się kurczowo trzymać przeszłości, żeby iść dalej.

Jak wspominałam na początku, w ogóle nie trafiają do mnie te wszystkie nowojorskie wątki. Może dlatego, że jestem ze wsi i wszystkie miasta wyglądają dla mnie tak samo. Rozumiem to wybranie Nowego Jorku na swojego chłopaka bardziej jako kochanie singielstwa w ogóle i w sumie nie mam z tym wątkiem jakiegoś problemu – Carrie stwierdza, że sama może być szczęśliwa, no i dobrze dla niej.

Wątek Samanthy obrazuje gniew na byłego, ale też znajdowanie satysfakcji w tym, że były wciąż chce odzyskać jej miłość. Ta ostatnia scena nie wybrzmiewa jednak jako epilog, ale prolog, więc jeszcze trudno ocenić, co w sumie twórcy chcą powiedzieć przez wątek Richarda.

Miranda nie zrobiła nic złego, ale została źle potraktowana przez serial.

Charlotte… zachowała się jak typowa Charlotte. Najpierw uwierzyła w jakieś bujdy z gazety w poczekalni u dentysty, potem uwierzyła, że musi ruchać minimum co pół roku. Zero zaskoczenia, jakby zaczęła weryfikować takie informacje, to bym była zdziwiona.

Piąty sezon zaczął się niesamowicie przeciętnie.

Czekam na wasze opinie, może bardziej skrajne od mojej.

***



S05E02 – Unoriginal Sin

Carrie przeżywa prawdziwy kryzys artystyczny. Od jakiegoś czasu z nikim się nie umawia, więc nie ma o czym pisać. Jej artykuły coraz bardziej oddalają się od tematyki kolumny. Próbuje szukać inspiracji w swoich wspomnieniach, ale to na nic. Dziwi mnie ten problem, bo jej felietony to i tak uogólniające złote myśli przetykane sucharami, nie mówiąc o tym, że większość opisywanych w nich historyjek nawet nie pochodzi z jej życia, tylko z życia przyjaciółek. No i nikt jej tam nie rozlicza z pisania prawdy, dosłownie mogłaby zmyślić sobie chłopaka i nikt by nie zauważył.

Na jaw wychodzą dwa szokujące fakty na temat Samanthy: nie zawsze czyta kolumnę Carrie i znowu zeszła się z Richardem. Tę pierwszą zniewagę dla grupy koleżeńskiej uzasadnia brakiem czasu, a drugą tym, że nie przeszkadza jej aż tak, że od czasu do czasu Richard prześpi się z kimś innym, bo wie, że ją kocha i że będzie się starał nie sypiać z innymi, a to jej wystarczy. Nie wiem, po co oni kombinują jak koń pod górę, tej parze ewidentnie najbardziej pasowałby po prostu otwarty związek.

Steve namawia Mirandę do ochrzczenia Brady’ego*. Chciałby zrobić imprezę, jakoś tam wierzy, że być może piekło istnieje, no i jego mama by się ucieszyła. Miranda jako zadeklarowana ateistka jest przeciw.

Carrie i Charlotte siadają w kafejce i patrzą na przechodzących facetów, licząc z iloma z nich chciałyby się przespać. Carrie nie spodobał się żaden, a do tego wszystkich zjadliwie komentuje, więc Charlotte zaprasza ją na jakieś warsztaty pozytywnego myślenia, mówiąc, że może dzięki temu stanie się mniej cyniczna i znajdzie temat na felieton. Przy stoliku wpada na nie redaktor Carrie, od którego Carrie nie odbiera telefonów, bo boi się, że chce ją zwolnić. Okazuje się, że dzwonił dlatego, że zgłosił się wydawca, który chce wydać kolumnę Carrie jako książkę.

Carrie wybiera się na spotkanie z paniami z wydawnictwa, które okazują się singielkami i fankami artykułów Carrie. Proszą Carrie o samodzielne wybranie felietonów do książki i napisanie wstępu, który określi, jakie jest jej przesłanie. W tym miejscu Carrie zupełnie się zacina, bo nie wie, jakie jest jej przesłanie. Panie śpieszą z podpowiedziami: niech określi, czy po tych wszystkich rozczarowaniach wciąż ma nadzieję, że znajdzie tego jedynego, czy też jej podejście jest bardziej pesymistyczne. Carrie dokonuje szybkich obliczeń i stwierdza, że książka dająca nadzieję lepiej się sprzeda. Jej niezdecydowanie co do własnego morału daje jej upragnione natchnienie i w końcu może napisać tekst na ten tydzień: o potencjalnej szkodliwości bycia optymistką w sprawach miłosnych po trzydziestce.

Warsztaty Charlotte tematycznie współgrają z artykułem Carrie, bo mowa jest na nich głównie o wierze w to, że znajdzie się miłość. Na warsztatach Charlotte opowiada o tym, że boi się, że po rozwodzie już nie jest w stanie uwierzyć w miłość, bo miała wszystko, czego sobie życzyła, ale to nie było to. Prowadząca wybrania się demagogicznymi sztuczkami, ale Carrie wspiera przyjaciółkę w jej smutku.

O wierze jest również mowa w wątku Mirandy, ale z resztą odcinka ten motyw łączy się tylko tym słowem, bo w przypadku chrzcin Brady’ego chodzi o religię, a nie czekanie na księcia na białym koniu. Miranda w końcu się zgadza na chrzciny i poznaje matkę Steve’a, która zachowuje się dokładnie tak, jak ludzie z klas wyższych uważają, że zachowują się ludzie z klas niższych. Generalnie mamy się z niej nabijać. Z księdzem udaje się dogadać tak, żeby Miranda nie musiała wypierać się Szatana ani wyznawać wiary (jak rozumiem, zrobi to tylko Steve). Carrie w narracji mówi coś ciekawego w desperackiej próbie zespojenia tego wątku z resztą odcinka: „Miranda was surprised the priest was so flexible. But the truth is, in these troubled times the Catholic Church is like a desperate 36-year-old single woman willing to settle for anything it can get”. Ach, jakże inną perspektywę mamy w Polsce.

Carrie zostaje poproszona na matkę chrzestną, o co obraża się Charlotte, bo ona uważa, że to poważna sprawa i oburza ją lekkie podejście do sprawy Carrie. No i oczywiście sama chciała być matką chrzestną Brady’ego. Rozumiem, że Miranda, która nie wierzy w cały obrzęd, wybrała osobę, która ma podejście podobne do niej, a nie kogoś, kto teoretycznie jest wierzący i mógłby rzeczywiście wywiązywać się ze swoich obowiązków, czego Miranda sobie nie życzy.

No i cóż Charlotte zachowała się jak to Charlotte – sama do kościoła nie chodzi, religijna jest tylko na papierze, ale obraża się, że nie wybrano jej na model religijności dla dziecka. A w ogóle to sama jest protestantką, a chrzest jest katolicki.

Potem na samym chrzcie ksiądz wygłasza formułę, która stanowi prośbę o to, aby Brady miał ducha gotowego na miłość czy coś w tym rodzaju. Nie miałam pojęcia, skąd ta formuła jest wzięta, bo nie kojarzę czegoś takiego z obrządkiem katolickim. Z mojego researchu wynika, że coś takiego mówi się na chrztach anglikańskich. W każdym razie te słowa padły po to, żeby dalej próbować jakoś ten wątek wiązać z tematem głównym. Chrzest staje się w „Seksie w wielkim mieście” włączeniem do wspólnoty czekających na księcia na białym koniu co uważam za co najmniej dziwne.

Na koniec widzimy, że Charlotte z nadzieją patrzy na związek Samanthy i Richarda wzgardzony przez dwie pozostałe, negatywnie nastawione do miłości przyjaciółki. Czyli jednak odzyskała wiarę w miłość.

W całym odcinku wszyscy przerzucali się słowami wiara i cynizm, większość wątków łączyła się ze sobą dosyć zgrabnie, zwłaszcza podobało mi się umieszczenie w odcinku pani demagog, która cynicznie zachęca do wiary, co współgrało z procesem decyzyjnym Carrie wydającej książkę, ale w nienarzucający się sposób. Przesłanie było niby pozytywne, bo kończymy na tym, że Charlotte odzyskała wiarę w to, że jeszcze znajdzie wielką miłość, a bez tego było jej ciężko, ale nie jest tak, że Miranda i Carrie nagle stwierdzają, że odrzucą swój sceptycyzm, co również uważam za słuszną decyzję. Nie mamy tu jednoznacznego werdyktu co do tego, czy trzeba czekać na tego jedynego, czy nie.

Wątek Samanthy był niby o tym, czy to naiwne wierzyć, że facet, który zdradzał, może już nie zdradzać, ale to wszystko nie ma sensu, bo na samym początku Samantha mówi, że nie przeszkadza jej, że jej partner uprawia seks z innymi kobietami. To wyznanie zostało przedstawione jako desperacka próba zaklinania rzeczywistości, ponieważ twórcy ewidentnie nie mogli się przemóc, żeby potraktować taką ideę serio, nawet gdy mówili o Samancie, do której takie podejście pasuje ja ulał. Widzę to jako jeden wielki pokaz konserwatyzmu tego serialu. Ciekawe jest to, że Samantha tym razem plasuje się po tej samej stronie barykady co Charlotte, co normalnie się nie zdarza, zabrakło mi jednak tego dopowiedzenia, że dla Samanthy wymarzony związek z tym jedynym może mieć inny kształt niż dla Charlotte i nie ma w tym nic złego.

Moja ocena jest bardzo mieszana, ale szala przechyla się na stronę z plusami, nie minusami, bo powiązania tematyczne wypadły ciekawiej niż zwykle i można się nad nimi zastanowić trochę głębiej niż w przypadku większości odcinków, nawet jeżeli wpasowanie w to wszystko chrztu uważam za chybiony pomysł. Nie zrozumcie mnie źle, ten odcinek dalej jest tak samo konserwatywny i klasistowski jak reszta serialu, ale po prostu wypada w miarę ciekawie na tle innych.

Jakie jest wasze zdanie? Czy waszym zdaniem chrzest wpasowuje się w temat odcinka?

 

*Ostatnio się pomyliłam i napisałam, że Miranda nadała synowi dwa nazwiska, tymczasem ona nadała mu nazwisko Steve’a jako imię. Jest to chyba jedna z najgłupszych rzeczy, jakie można zrobić, nadając dziecku imię, więc wybaczcie mi ten błąd interpretacyjny, nie przyszło mi do głowy, że ktoś mógłby coś takiego wymyślić.


***


S05E03 – Luck Be an Old Lady

Zbliżają się trzydzieste szóste urodziny Charlotte, więc stwierdza ona, że od teraz zaczyna kłamać na temat swojego wieku, bo uważa, że trzydziestopięciolatka ma większe szanse na znalezienie męża. Grupa koleżeńska rozumie tę decyzję i zwraca uwagę na podwójny standard – one są u progu staropanieństwa, podczas gdy faceci w ich wieku widziani są jako playboye.

Chociaż Charlotte nie za bardzo ma ochotę na świętowanie urodzin, a Samantha i Miranda mają w tym czasie inne plany, dzięki usłużności Richarda i jego prywatnego odrzutowca udaje się zaplanować wspólne spotkanie w Atlantic City. Pojawia się jednak kolejny problem: Steve miał zająć się dzieckiem pod nieobecność Mirandy, ale w ostatnim momencie stchórzył i stwierdził, że nie podoła temu zadaniu. Nie pomaga apel Mirandy, która mówi, że przecież też nie ma pojęcia, co robi.

Podczas gdy Miranda i Carrie rozwiązują problem opieki nad dzieckiem i decydują się w inny sposób dotrzeć do Atlantic City, Charlotte, Samantha i Richard lecą tam prywatnym odrzutowcem. Czy prywatny odrzutowiec nie mógł zaczekać na pasażerki? Pewnie mógł, ale wtedy nie dostalibyśmy sceny z Charlotte uwięzioną w jednym pomieszczeniu z napalonymi na siebie Richardem i Samanthą. Dla zabicia czasu podczas lotu Charlotte robi na drutach, co obrazuje jej przemianę w staruszkę. Jeśli robienie na drutach to wyznacznik wieku, to jestem po siedemdziesiątce od liceum i niczego nie żałuję.

Problem z opieką nad dzieckiem rozwiązuje się, gdy zatrudniana przez Mirandę pani sprzątająca absolutnie uwielbiająca jej syna oferuje, że się nim zaopiekuje. Miranda dalej jest (słusznie) zła na Steve’a, ale wsiada z Carrie w autobus pełen staruszek i rusza w stronę Atlantic City. Nie wiem, czy to jest jakiś amerykański stereotyp, że tylko staruszki jeżdżą autobusami, czy o co chodzi, ale Carrie zaczyna zastanawiać się, czy w wieku współpasażerek ona i jej przyjaciółki wciąż będą tak blisko, bo już teraz miały problem ze spotkaniem się w jednym miejscu. Mnie się wydaje, że na emeryturze łatwiej o czas wolny niż w latach intensywnego rozwoju kariery, ale nad czymś Carrie musi się zastanawiać w tym odcinku.

W końcu wszystkim udaje się spotkać w kasynie, gdzie jednak ich drogi nie przestają się rozchodzić. Samantha zostawia przyjaciółki, żeby towarzyszyć Richardowi podczas gry w pokera, bo jest zazdrosna o kobietę z ładnym dekoltem, która odprowadziła go do stolika, Miranda idzie do pokoju odpocząć i odciągnąć mleko, a Charlotte obraża się, kiedy jakiś przypadkowy facet uznaje, że Carrie jest bardziej seksi od niej.

Ku mojemu zdziwieniu artykuł Carrie w tym tygodniu wcale nie jest o staropanieństwie, ale o chodzeniu na randki w ciemno jako hazardzie (w pierwszej scenie odcinka Carrie została wystawiona na randce w ciemno).

Charlotte w ramach walki ze staropanieństwem ubiera się seksownie. Zaczyna wyrywać, ale blokuje ją Carrie, która uważa, że zamiast podrywać powinny spędzać czas razem jak przyjaciółki. Rozumiem, że w jej rozumieniu przyjaźni mieści się psucie przyjaciółce zabawy w jej urodziny. Potem uzasadnia jej to zepsucie podrywu długim wywodem na temat tego, że pewnie i tak by nic z tego nie wyszło, a nawet jakby wyszło, to po co te związki, jak faceci i tak umierają szybciej. Carrie, rozumiem, że piszesz artykuł o tym, że większość związków nie wypala i szanse na powodzenie są nikłe zupełnie jak w kasynie, ale daj koleżance zaruchać.

Później Carrie zmienia zdanie co do sensu szukania partnera, gdy widzi szczęśliwą parę osób starszych od niej. Przekonana, że można jednak rozbić bank, siada do ruletki, stawia tysiąc dolarów i… przegrywa.

Samantha ma dość ciągłego myślenia o tym, czy Richard już ją znowu zdradził, czy jeszcze nie, więc z nim zrywa, na skutek czego wszystkie muszą wracać autobusem.

Myślałam, że odcinek rozwinie się raczej w stronę godzenia się z przemijaniem i tego, co starzenie się oznacza dla kobiet w kwestii romantycznych poszukiwań, tymczasem przekaz odcinka dotyczył tego, że mimo rozczarowań warto dalej szukać miłości. Ten morał jest zupełnie okej, ale wydaje mi się straszliwie utarty, no i prawie to samo widzieliśmy w poprzednim odcinku. Różnica jest taka, że w poprzednim odcinku Carrie pozostawała bardziej sceptyczna, a w tym wydaje się bardziej przekonana do wiary i nadziei w miłość w stylu Charlotte. Myślę jednak, że można było pokazać ten rozwój w inny sposób, niż robiąc dwa odcinki po kolei na ten sam temat. W ostatniej scenie odcinka widzimy też że panie po tym mijaniu się i dramie w kasynie w końcu bawią się dobrze razem, grając w karty w autobusie. Jest to uroczy obrazek, ale już naprawdę nie zliczę, ile razy odcinek „Seksu w wielkim mieście” skończył się tego rodzaju sceną, z której wynikało, że nawet jak bohaterki nie znajdą sobie partnerów, to zawsze będą miały siebie nawzajem. Znowu – taki przekaz jest zupełnie okej, po prostu ile razy można mówić to samo.

Z wątkiem Samanthy i Richarda mam dokładnie ten sam problem, co ostatnio. Kto stwierdził, że przedstawienie Samanthy w roli zazdrosnej żony to dobry pomysł? Zerwanie z facetem, którego kocha, ale z którym związek jej szkodzi, jest jak najbardziej w jej stylu, ale uważam, że cała ta historia świadczy o tym, że ktoś tu zapomniał, co reprezentuje sobą Samantha i bezrefleksyjnie zaaplikował jej myślenie stereotypowej kobiety z dowcipów o nieudanych małżeństwach.

Jestem zła na Steve’a za to, że nie był w stanie wziąć dziecka na jeden weekend, podczas gdy Miranda opiekuje się nim przez cały czas. Miałam nadzieję, że to również zostanie jakoś włączone do głównej refleksji odcinka jako podwójny standard – od matek wymagamy więcej niż od ojców – ale tak się nie stało, po tej jednej kłótni nikt już o tym nie mówi. Można by to jakoś połączyć z późniejszą sceną, w której facet w kasynie nazywa Mirandę grubą (a sam jest grubszy od niej), ale nie wykorzystano tego motywu, różnego typu podwójne standardy są wspominane, nikt jednak nie zwraca uwagi na tę powtarzalność. Pewnie, że widz może ją sam wyłapać, ale w tym momencie mamy sytuację, kiedy główny morał odcinka to jakiś frazes, a dużo ciekawszy motyw przewija się gdzieś na drugim planie.

Co wy sądzicie o odcinku? Czy robienie na drutach to znak staropanieństwa? Czekam na wasze komentarze.

***


S05E04 – Cover Girl

Panie z wydawnictwa proponują Carrie umieszczenie jej nago na okładce (z kluczowymi sferami zakrytymi tytułem i używając ciała modelki). Carrie jest przeciwko, bo jej kolumna jest nie tylko o seksie, ale też o związkach, nie dając się przekonać, że seks sprzedaje. Szczerze, jak dla mnie ich pomysł z nagą Carrie kroczącą przez miasto jest wciąż dużo mniej erotyczny niż ta reklama na autobusie, która bardzo się Carrie podobała, ale okej, każdy ma swoje granice.

Carrie jest też przerażona, bo ludzie ją zjadą, jak źle wyjdzie na okładce. Na szczęście z pomocą oferuje się Samantha, specjalistka od PR-u, jak ktoś nie pamięta.

Charlotte chce kupić książkę o rozwoju osobistym, a konkretnie o zaczynaniu jeszcze raz po rozpadzie związku, ale po tym, jak widzi płaczącą w księgarni kobietę, która mówi, że tytuł wybrany przez Charlotte bardzo jej pomógł, jest jej zbyt wstyd kupić książkę. Kupuje ją więc w internecie. Najpierw myślałam, że stwierdziła, że książka widać nie działa, ale nie, chodziło tylko o obciach.

Kiedy dostaje rekomendacje po zakupie, ponownie jest jej wstyd i wyrzuca książkę przez okno. Carrie w narracji mówi nam (pokazuje to też ujęcie), że podniosła ją kobieta, która zastanawiała się nad rozwodem i uznała za znak z góry. Charlotte nie miała prawa widzieć tej kobiety, żeby opowiedzieć o niej Carrie, więc uznaję ją za postać fikcyjną stworzoną na rzecz felietonu.

Miranda chce schudnąć i w tym też celu chce sobie kupić książkę, ale sprzedawczyni ją odradza, więc Miranda rezygnuje i, kierując się jej poradą, idzie do siłowni zapisać się na specjalny program odchudzający.

Na siłowni poznaje faceta, który zaczął zajadać stres, gdy krytykowała go była narzeczona. Do teraz tak sobie radzi z krytyką. Łączy ich pociąg do pączków, więc dzielą się jednym, a potem postanawiają go spalić, uprawiając seks.

Seks jest dobry, ale Mirandę obrzydza, kiedy po minecie partner całuje ją twarzą ubabraną śluzem. Opowiada o tym koleżankom. Samantha stwierdza, że kiedy była lesbijką, była w tym lepsza. Następnym razem prosi go o wytarcie twarzy, na co ten reaguje zerwaniem relacji i wycieczką po słodycze, mimo że ona stara się załagodzić sytuację. Miranda zaczyna chodzić do innego lokalu z tej samej sieci, żeby na niego nie wpadać. W wątku mamy też sporo porównań lukru do śluzu i jedzenia do robienia minety, oszczędzę wam tego.

Wątki wszystkich pań są jakoś związane z książkami, Samantha nie może więc być gorsza – rucha kuriera, który przyniósł książkę. Scena ich spotkania wygląda jak żywcem przeniesiona z porno, ale ta konwencja jest jak najbardziej na miejscu w przypadku tej bohaterki. Na parę wpada niestety Carrie, seks zostaje przerwany, a bohaterka kontuzjowana, bo w szoku wpada na drzwi.

Carrie coraz bardziej przeszkadza, że Samantha zupełnie przejęła tworzenie okładki, a do tego na sesję fotograficzną podsuwa jej strój, który według Carrie nadają się dla pracownicy seksualnej, a nie na okładkę. Dochodzi między nimi do spięcia. Samantha ma wrażenie, że Carrie cały czas ocenia jej rozwiązłe życie seksualne i dlatego nie chce założyć stroju od niej. Carrie mówi, że jest już w wieku, w którym lepiej się trochę zakryć. Myślałam, że Samantha się obrazi, bo jest od niej starsza, ale nie, dalej jest wściekła na Carrie, bo gdy nakryła ją na robieniu kurierowi loda w miejscu pracy, miała oceniające spojrzenie. No, też bym miała. Miejsce pracy to nie najlepsze miejsce na ruchanie. Wychodzi na jaw, że tak, rzeczywiście, Carrie ocenia Samanthę z powodu obciągania przypadkowemu facetowi, wątek jednak został wprowadzony w naprawdę zły sposób. Bo obciąganie przypadkowemu facetowi W MIEJSCU PRACY naprawdę jest za co oceniać. Po konfrontacji Samantha wchodzi do łazienki, w której widzi nowego faceta kolegi geja Carrie robiącego mu loda.

Potem panie się godzą, kiedy Carrie przychodzi ponownie do biura Samanthy i mówi, że podziwia jej pewność siebie i to, że nie wstydzi się seksu. Samantha przeprasza Carrie za to, że wpadła na nią podczas seksu. Następnie wracają do wspólnego wymyślania okładki i obgadywania kolegi geja, którego do tej pory miały za kogoś, kto robi loda, a nie komu partner robi loda… i to ma być puenta, bo jak widać bycie bottomem samo w sobie jest śmiechu warte.

Jakby ktoś się zastanawiał, to artykuł na ten tydzień był o osądzaniu książki po okładce.

Ja nie wiem, naprawdę, czy ten serial chce walczyć ze slut-shamingiem przez normalizowanie seksu w miejscu pracy? No błagam, czy nie można było tej sceny nakręcić w mieszkaniu Samanthy? Carrie wchodzi niezapowiedziana pogadać o książce i bam, staje się świadkiem seksu oralnego. Tak ciężko?

Wątek Charlotte to były jakieś dwie sceny bez konkluzji, bo tego ujęcia z tą kobietą podnoszącą książkę z chodnika nie uznaję za konkluzję. Z tego wątku wynika tyle, że Charlotte nawet w prywatnym zaciszu pozostaje niewolnicą własnych wizji tego, co wypada, a co nie, ale to już wiedzieliśmy.

Oglądając poczynania Mirandy, mieliśmy się zaśmiewać z tego, jak grubas niezdarnie je, nawet gdy chodzi o seks oralny. Boki zrywać. Swoją drogą ten facet miał jakieś naprawdę ciężkie problemy, skoro zwykłe powiedzenie mu, żeby wytarł twarz chusteczką, odbiera jako atak. Proponuję terapię.

Napiszcie mi w komentarzach, czy nosilibyście ten komplet proponowany przez Samanthę.

***


S05E05 – Plus One is the Loneliest Number

Zbliża się premiera książki Carrie. Panie szukają więc sobie facetów, których mogłyby zaprosić na tę imprezę. Na samym początku Carrie mówi, że jest taki dzień, o którym śni każda kobieta w Nowym Jorku, kiedy przychodzą goście i wszystko udekorowane jest na biało. Żart polega na tym, że nie chodzi o ślub, tylko o premierę książki. Nie wiem, czy to tylko ja, czy priorytety się nam przestawiły wraz z nadejściem nowego milenium, ale mnie zupełnie oczywistym wydaje się, że premiera książki to dużo ważniejsze wydarzenie niż wesele, więc się nie nabrałam. No nie oszukujmy się, dużo łatwiej znaleźć męża niż wydawcę.

Carrie poznaje innego autora wydanego przez jej wydawcę, który podobno pisze tak jak ona, tylko dla mężczyzn. Ich wyjście do parku Carrie określa jako cudowną pierwszą randkę. Moim zdaniem ma niskie standardy, bo nigdzie w moim wyobrażeniu dobrej pierwszej randki nie ma faceta mówiącego mi, że zamawianie truskawkowego shake’a jest dziecinne. Carrie zaprasza go jako osobę towarzyszącą na premierę, ale okazuje się, że ma dziewczynę. Carrie jest przykro, że nie powiedział o tym od razu i zdążyła zrobić sobie nadzieje.

W restauracji Carrie przypadkowo wpada na swoją redaktorkę z Vogue’a i zaprasza ją do swojego stolika. Redaktorka dziękuje i daje jej okazję, żeby się wycofać, ale Carrie nalega, oczywiście bardziej z przymusu towarzyskiego niż z chęci. Jak można było przewidzieć, nie mają o czym gadać, więc spotkanie przebiega niezręcznie. Dowiadujemy się tyle, że redaktorka ma chłopaka, który widuje się też z kimś innym i w tej sposób godzi karierę ze związkiem – pracuje na pełen etat, a związek ma na pół etatu.

Miranda zaprasza na premierę faceta poznanego w pracy, z którym przespała się jeszcze zanim zaszła w ciążę i któremu nie powiedziała, że ma dziecko.

Charlotte zaprasza jakiegoś bogatego białasa. Po tym, jak uprawiają seks, rano do mieszkania Charlotte wbija jej była teściowa oznajmić, że sąsiedzi jej donieśli, że został u niej facet na noc, a to niedopuszczalne w mieszkaniu, które wciąż należy do jej rodziny. Po ochrzanieniu bohaterki idzie sobie, ale fagas się spłoszył, więc teraz Charlotte nie zostaje nic poza pójściem na premierę ze swoim kolegą gejem.

Carrie normalnie też by poszła ze swoim kolegą gejem, ale jej kolega gej ma chłopaka, więc Carrie ma iść z Samanthą, która tę całą imprezę zorganizowała. Problem jest taki, że Samantha przeszła chemiczny peeling, podczas którego coś poszło nie tak, więc jest czerwona na twarzy.

Mimo wszystko Samantha zjawia się na imprezie, za co dostaje ochrzan od Carrie, bo tej nie podoba się, że straszy gości swoją czerwoną twarzą, więc każe jej sobie iść. Nie ma to jak wsparcie przyjaciół. Samantha wygłasza feministyczną przemowę na temat tego, że społeczeństwo zmusza ją, żeby robiła takie rzeczy dla piękna, a potem się z niej nabija. Ma oczywiście rację, ale całość pokazana jest jako żart.

Na premierze Miranda mówi swojemu fagasowi, że ma dziecko, co mu w ogóle nie przeszkadza. Do czasu aż idą do jej mieszkania i dziecko zaczyna płakać podczas seksu. Czego nie rozumiem, to dlaczego poszli do jej mieszkania, a nie do jego (miała załatwioną opiekę nad dzieckiem), bo coś takiego było do przewidzenia. Miranda nie jest jednak zła, bo kocha swoje dziecko i ma nam to pokazać, że bycie matką ją zmieniło.

Widzimy też, że faceta redaktorki przychodzi na premierę ze swoją drugą dziewczyną i redaktorka ucieka w popłochu. Jak nam Carrie mówi w narracji, nawet najbardziej ogarnięta kobieta może popaść w rozsypkę w sprawach sercowych. Jeżeli ktokolwiek spodziewał się, że ten serial kiedykolwiek pokaże w jakiś sensowny sposób relacje niemonogamiczne, to… może dalej czekać.

Na sam koniec widzimy, jak Carrie przyznaje na głos, że jest samotna (co wydaje mi się dziwne, bo nie zliczę ile razy do tej pory morałem odcinka było, że można nie być w związku, ale nie być samotnym, jeśli ma się przyjaciół), a potem podczas powrotu do domu taksówkarka zabiera ją na hot dogi, żeby uczcić wydanie książki i to jest dla Carrie bardziej poruszające niż cała wielka premiera.

W ostatniej scenie Carrie widzi też kartę do gry, a wcześniej pisarz mówił jej, że w Nowym Jorku pełno się takich wala, a on je zbiera. Rozumiem, że to znaczy, że ten facet jeszcze się pojawi w kolejnych odcinkach. Była też sugestia, że może nie powiedział od razu, że ma dziewczynę, bo coś w tym związku jest nie tak, więc tym bardziej jestem przekonana, że jeszcze go zobaczymy.

Odcinek miał chyba opowiadać o godzeniu kariery z życiem uczuciowym, tylko niewiele miały z tym wspólnego wątki Samanthy i Charlotte. Ten Samanthy może jeszcze jakoś ledwo-ledwo pasował, ale Charlotte zupełnie nie. Mirandy też był raczej o godzeni u życia uczuciowego z macierzyństwem, nie z karierą, fakt, że faceta poznała w pracy, nie był szczególnie istotny. Sam pomysł, żeby wykorzystać szukanie randek na imprezę związaną z rozwojem życia zawodowego Carrie do pokazania, jak kobiety robiące kariery znajdują czas na związki, uważam za dobry, bo naturalnie łączą się w nim te dwie sprawy, tylko tutaj tak naprawdę te wątki niewiele mają ze sobą wspólnego. Historia redaktorki bardziej pasuje do wątku Carrie niż którykolwiek z wątków jej przyjaciółek.

Nie podoba mi się, że już drugi raz zainteresowanie Samanthy medycyną kosmetyczną pokazane zostaje jako coś głupiego. No przecież ona miała zupełną rację, gdy mówiła, że wymaga się od kobiet, żeby zawsze były piękne i młode, a gdy sięgają po środki, żeby to osiągnąć, to mają się wstydzić. Ale takie poglądy trzeba oczywiście pokazać niczym dowcip, no bo przecież każdy wie, że jak baba sobie robi zastrzyki, to jest głupia i płytka i trzeba ją obśmiać. No i dowiedzieliśmy się, że nikt w gronie wydawniczej śmietanki Nowego Jorku nie jest na tyle dobrze wychowany, żeby nie wyśmiewać w twarz osoby z widocznymi podrażnieniami skóry.

W ogóle czy akcja odcinków nie miała się rozgrywać jakoś co tydzień? Jeśli tak, to coś tu nie działa, bo w poprzednim odcinku Carrie wybierała zdjęcie na okładkę, a w tym podpisuje fizyczne egzemplarze.

Czekam na wasze opinie. Czy waszym zdaniem nie wspominanie ani słowem o swojej dziewczynie, rozmawiając z inną kobietą, świadczy o problemach w związku?

***


S05E06 – Critical Condition

Książkę Carrie ma zrecenzować jakaś pani o japońsko brzmiącym imieniu, więc standardowo trzeba się z tego imienia ponabijać, bo, hehe, brzmi jak nazwa potrawy.

W publicznej ubikacji Carrie spotyka kobietę, która spotykała się z Aidanem zaraz po niej. Kobieta krzywi się na Carrie w pogardzie i sobie idzie. Czas więc na rozmowę z koleżankami, które próbują ją pocieszyć, mówiąc, że może wcale nie o to chodziło. Carrie stwierdza, że martwiła się recenzją, a tymczasem już została oceniona… no, ale że co, dziwi ją to? Jeśli Aidan powiedział tamtej kobiecie, że Carrie zdradzała go z żonatym facetem, wmanipulowała w ponowne wejście w związek, a potem dawała nadzieję, że wezmą ślub, chociaż wiedziała, że wcale tego nie chce, to chyba nic dziwnego, że ta babka źle o niej myśli? Och, jak mi przykro, że ktoś krytykuje absolutnie okropne zachowanie Carrie, jakże jej współczuję.

Miranda ma problemy z dzieckiem, ale koleżanki nie są jej w stanie pomóc. Do tego Samantha przechwalała się, że ma umówioną wizytę u prestiżowego fryzjera zaraz po tym, jak Miranda mówi, że chciałaby iść do fryzjera, ale nie ma czasu.

Charlotte udaje się do jakiejś super firmy prawniczej, żeby w sądzie stanąć w szranki ze swoją byłą teściową i odebrać jej mieszkanie. Problem jest taki, że prawnie to mieszkanie należy do rodziny Treya, a jedyne, na czym opiera się Charlotte, to fakt, że Trey „dał jej to mieszkanie”.

Inny problem jest taki, że Charlotte czuje do prawnika, z którym rozmawia, ogromny pociąg i rozgrywa się jakaś psychomachia, bo z jednej strony bohaterka chce się wydać atrakcyjna, a z drugiej pracować nad sprawą, w tok rozumowania zamieszany jest idiom „get ugly”. W końcu, żeby nie rozpraszać się zalotami, decyduje się pracować z jego wspólnikiem, który jest łysy i przy świadkach wypluł w chusteczkę kawałek bajgla.

Brady ciągle płacze i nic nie pomaga. Jest zdrowy, najedzony, zadbany, ale dalej płacze. Miranda nie może spać. Do tego sąsiadka przychodzi się poskarżyć. Jest jej też dodatkowo przykro, bo Miranda nigdy z nią nie zarozmawiała*.

Sprawa rozwija się tak, że sąsiadka, która też ma dziecko, przynosi Mirandzie takie wibrujące krzesło, na które sadzała swoje dziecko, żeby je uspokoić. Mowa jest też o tym, że jak się ma dzieci, to warto mieć jakiś znajomych, którzy też je mają, bo pewnych problemów rodzicielstwa osoby bezdzietne nie zrozumieją.

Recenzja okazuje się pozytywna, ale recenzentka nazwała mężczyzn w świecie książki Carrie bytami jednorazowego użytku i Carrie stwierdza, że to okropne, że ludzie teraz będą ją tak widzieć. Postanawia napisać artykuł o tym, że przejmujemy się bardziej jedną negatywną opinią niż mnóstwem pozytywnych.

Samancie psuje się wibrator, znaczy masażer. Idzie go wymienić i na dziale z masażerami doradza klientkom, jak wybrać najlepsze masażery do masturbacji.

Miranda narzeka Carrie na zachowanie Samanthy (tamte przechwałki), Carrie mówi Samancie, żeby się ogarnęła. Później widzimy, jak Samantha odwiedza Mirandę i mówi jej, żeby poszła na jej umówioną wizytę u fryzjera i przedstawiła się jako Samantha Jones. Samowolnie oferuje też, że zaopiekuje się Bradym, chociaż cały czas mówiła, że to nie jej broszka. Miranda rzuca się na ofertę.

Krzesło niestety się psuje, ale Samantha wkłada do niego nowy masażer i to działa równie dobrze.

Tamta dziewczyna Aidana okazuje się być znajomą Samanthy i kimś, kto ma dojścia do świata talk-show, więc Carrie dostaje obsesji na punkcie tego, że na pewno powie wszystkim, że była złą dziewczyną dla Aidana. W końcu wkurza się na nią nawet kolega gej, któremu smęci o Aidanie od dwóch lat, a zapytana o jego nowego chłopaka nie ma nic do powiedzenia.

Carrie postanawia porozmawiać na temat tego, co mówi o niej innym Aidan, ze Stevem. Steve mówi jej, że teraz u niego okej, ale że po zerwaniu było ciężko i przez miesiąc nie mógł wstać z łóżka, do tego przestał ufać kobietom, a przynajmniej tak mówiła ta jego dziewczyna, która krzywiła się na Carrie.

Była teściowa Charlotte podczas spotkania z Charlotte i prawnikami zaczyna jechać po naszej bohaterce, mówiąc, że takie łamanie przysięgi małżeńskiej jest niegodne i zamiast mieszkania oferuje jej kolekcję monet, bo tak było w intercyzie. Wtedy przychodzi telegram ze Szkocji od Treya, który mówi, że Charlotte byłą świetną żoną, żeby jego matka dała sobie spokój i pozwoliła jej zatrzymać, co tylko będzie chciała.

Gdy Carrie po raz kolejny wpada na tamtą dziewczynę Aidana, konfrontuje się z nią i mówi jej, że widziała tylko jego stronę i że ich zerwanie było okropne, ale nie było symptomatyczne dla ich związku, bo bardzo go kochała i nigdy nie zrobiłaby nic, żeby go skrzywdzić. ŻE KURWA CO XD OPRÓCZ RUCHANIA BIGA, JAK ROZUMIEM.

I to zostaje przedstawione jako triumfalny moment okraszony narracyjną refleksją o tym, jak to Carrie tak naprawdę musiała się zmierzyć z tym, co sama myślała o sobie, a nie z tym, co mówiła o niej tamta kobieta i że trzeba olewać ludzi, którzy źle o nas myślą, zachowując dobrą opinię o sobie. No trzymajcie mnie.

Powiedziałabym, że odcinek jest całkiem niezły, bo wszystkie wątki oferowały jakieś urocze emocjonalne sceny, ale niestety w tym samym odcinku mamy też hagiografię uciśnionej Carrie.

Na początku trochę się wkurzyłam na Samanthę, bo jej zachowanie względem Mirandy naprawdę nie było w porządku, ale tym lepiej dzięki temu wypadła scena, w której oddaje jej wyczekaną wizytę u fryzjera. No i to nie jest tak, że takie przechwałki nie pasowały do postaci Samanthy.

U Charlotte nie wydarzyło się dużo i ta pierwsza scena u prawnika była co najmniej dziwnie napisana. Rozumiem, że chcieli wprowadzić postać tego brzydszego prawnika (spojler: on jeszcze z nami zostanie), ale na pewno dało się to zrobić lepiej. Trafiła do mnie scena, w której Trey wstawia się za swoją byłą żoną, zwłaszcza że zawsze miał problemy ze stawianiem się matce.

Jak nigdy wszystkie wątki spinają się motywem opinii innych ludzi i recenzji, a to naprawdę rzadkie, już odzwyczaiłam się od tego, że te wątki łączy cokolwiek.

Naprawdę, wszystko rujnuje tutaj Carrie. Ja rozumiem, że to jej własna narracja i widać ona ma tak silne przywidzenia na swój temat, że widzi siebie w tej sytuacji jako ukrzywdzoną wznoszącą się ponad swoich oprawców heroinę, ale wszyscy bogowie, jaką ona jest wstrętną osobą.

Mam dla was pracę domową w komentarzach: spróbujcie obronić Carrie.

 

*Zorientowałam się, że według słowników to nie jest słowo, ale tak mówi moja babcia.

***



S05E07 – The Big Journey

Z pierwszej sceny odcinka dowiadujemy się, że miejsca, w których kobiety mogłyby za pieniądze uprawiać seks z mężczyznami, to świetny niszowy pomysł na biznes.

Samantha stwierdza, że ma kryzys wieku średniego, bo nudzi ją jedzenie w restauracji i faceci. Carrie decyduje się przyjąć ofertę zorganizowania serii spotkań autorskiego w San Francisco, bo ma ochotę na seks, a w San Francisco jest Big. Zabiera ze sobą Samanthę, bo Samancie się nudzi.

W tym tygodniu na rzecz artykułu Carrie rozkminia, czy samotne kobiety w jej wieku nie mają przypadkiem takiego samego libido jak samotni faceci w jej wieku. Temat jest dziwny w cholerę, bo od pierwszego odcinka byłam pewna, że o tym jest cały serial.

Samantha i Carrie jarają się, że pojadą pociągiem, bo jedno, że mają jechać pierwszą klasą, a drugie, że USA ciągle nas goni cywilizacyjnie i tam pociąg to rzadkość. Pierwsza klasa okazuje się nie być szczytem luksusu, ale czymś w stylu prywatnego przedziału w Pendolino. Mamy okazję oglądać, jak bogate kobiety narzekają na warunki, które dla większości normalnych ludzi są luksusowe. Tkwię w przekonaniu, że jest to najbardziej antypatyczny typ zachowania, jaki w ogóle można pokazać. Panie muszą przechodzić wąskim korytarzem z niewygodnymi drzwiami jak jakiś plebs, jeść w restauracji bez białych obrusów i występu na żywo, a do tego siedzieć w niej przy stoliku z amiszami. No dramat, naprawdę, warunki poniżej ludzkiej godności. Z tymi amiszami to już w ogóle odwaliły chamówę, bo siadając obok nich, Samantha głośno wyraziła swoje oburzenie faktem, że siedzi przy stoliku z amiszami, A W DODATKU BRZYDKIMI, nabija się też z ich stylu życia, tak, dalej siedząc z nimi przy stoliku. Z powodu tych wszystkich przytłaczających cierpień dochodzi do prawdziwej tragedii – Carrie wyskakuje pryszcz. Samantha stwierdza, że zaczyna pasować do brzydkiego tłumu pociągowego plebsu. W ogóle na cały pociąg głośno wygłaszają swoje opinie na temat tego, jakie nieruchalne przegrywy jeżdżą pociągami i że one to normalnie latają samolotami i muszą się upić, żeby wytrzymać tę katorgę. Takiego ostentacyjnego popisu bezmyślnego pustactwa nie widziałam od dawna.

To jednak nie koniec wrażeń.

Obie panie bardzo pragną poruchać, ale wszyscy w pociągu są dla nich za brzydcy. Nagle okazuje się, że w pociągowym barze odbywa się wieczór kawalerski, więc Samantha zaciąga na niego Carrie i próbuje wyrywać. Żaden z facetów nie jest nią chociażby minimalnie zainteresowany. Gdy już się poddaje i wychodzi, Carrie, próbując wybłagać seks dla koleżanki, pyta, co to za wieczór kawalerski, na którym nikt nie chce wyrywać. Panowie odpowiadają, że wszyscy są żonaci poza tym jednym kolegą, który właśnie będzie brał ślub. Carrie MIMO TO próbuje coś wybłagać dla Samanthy. Nie działa, panowie nie chcą zdradzać swoich żon, czas się upić w prywatnym przedziale i wyciskać pryszcza, żeby przynajmniej Bigowi nie było wstyd się pokazać.

Charlotte papiery rozwodowe przynosi prawnik, który prowadził jej sprawę, Harry. Facet jest sympatyczny, ale spocony i nieatrakcyjny. Charlotte mówi mu, że ma zamiar sprzedać mieszkanie, o które była walka, bo jest za duże dla jednej osoby. On mówi, że jak szuka czegoś mniejszego, to jego znajomy sprzedaje kawalerkę, w której on sam mieszkał po swoim rozwodzie, tylko że ona może być za bardzo… kawalerska dla Charlotte. Charlotte to niestraszne, bo jest chętna je przearanżować. Harry zabiera ją do mieszkania, w którym mówi jej, że uważa ją za najseksowniejszą kobietę, jaką w życiu widział i że jej mąż nie wie, co stracił. Uprawiają seks. Mimo że facet nie podoba się Charlotte, seks jest bardzo dobry. Decyduje się wejść z nim w czysto seksualną relację, ale jasne jest, że on chciałby czegoś więcej.

W San Francisco okazuje się, że Carrie zostaje poniżona, ponieważ ma mieć spotkanie autorskie przed spotkaniem z jakimś psem z książeczek dla dzieci. Normalna osoba martwiłaby się raczej, że pewnie sporo dzieci, które przyszły na to spotkanie, znajdzie się teraz na spotkaniu z autorką książki dla dorosłych, ale nie Carrie, ona przejmuje się tylko tym, że jest to dla niej potwarz. Sytuację ratuje tylko fakt, że na spotkanie autorskie przyszedł Big.

Zaciągnięcie Biga do łóżka idzie Carrie jak po grudzie, bo on przeczytał książkę Carrie i uświadomił sobie, jak bardzo ją skrzywdził. Znaczy raczej sobie nic nie uświadomił, ale chce, żeby Carrie błagała go o seks. Jako dowody świadczące o tym, że nie powinni uprawiać seksu, cytuje jej książkę, a ona stara się je wszystkie kontrować, mówiąc, że to za każdym razem była jej wina, że mogą się bezpiecznie ruchać i na pewno nie skrzywdzi jej po raz kolejny. Jest to straszliwie poniżające, na pewno bardziej niż występ przed sławnym psem, ale jakoś mi jej nie żal. Budzą się rano w ubraniach i wtedy już Big ma ochotę na seks. Gdy Carrie pyta go, co z tym wszystkim, o czym mówił poprzedniego dnia, odpowiada, że jebać to, Carrie potrzebuje materiału na część drugą.

Kolejne spotkanie autorskie okazuje się większym sukcesem, bo przychodzą na nie kobiety zainteresowane książką. Samantha stwierdza, że już nie ma kryzysu wieku średniego, bohaterki wracają do Nowego Jorku samolotem, koniec odcinka.

Nie wiem, dlaczego w tym odcinku Miranda nie miała wątku, być może wszystkie sceny w pociągu uznano za zbyt czyste komediowe złoto, żeby cokolwiek wyciąć. Przynajmniej tyle, że znowu udało się wątki tematycznie połączyć, wszystkie panie zmagają się z własnym wysokim libido i mierzą się z koniecznością sypiania z kimś, według nich, brzydkim.

Jeżeli cokolwiek ratuje ten odcinek, to wątek Charlotte, bo Harry, będąc niezbyt atrakcyjnym, ale miłym i szczerym kolesiem, jest tak bardzo antytezą wszystkiego, co reprezentuje ten serial, że oglądanie go to oddech świeżego powietrza.

Zdecydowanie najbardziej niedorobiony jest wątek Samanthy, bo naprawdę nie wiem, co podczas tej podróży sprawiło, że wyleczyła swój kryzys wieku średniego. Chyba sam minął i tyle.

Jak chodzi o Carrie i Biga, to straciłam jakąkolwiek zdolność przejmowania się tym, jak ci ludzie się nawzajem traktują. Czy się krzywdzą, czy są dla siebie mili, widzę to jako głupie gierki dwójki siebie wartych okropnych osób i po prostu mnie to nudzi. Na kolejne sceny z Charlotte i Harrym będę czekać, o Mirandzie i Stevie nie wspominając, ale Carrie i Big to moim zdaniem strata czasu antenowego.

Jeżeli jesteście w stanie znaleźć jakieś zalety całego tego wątku podróżniczego, to piszcie w komentarzach, ja się poddaję.

***



S05E08 – I Love a Charade

Carrie i reszta wybierają się na występ znajomego komika, który w najlepszym kabaretowym stylu żartuje z przebierania się za babę. Po występie podchodzi do ich stolika, przedstawia im swoją narzeczoną i zaprasza na wesele w Hamptons. Bohaterki uważają, że to jakiś żart, ponieważ są przekonane o tym, że komik jest gejem. No i myślę też, że mamy się śmiać z tego, że narzeczona jest od niego starsza i wyższa.

Bohaterki absolutnie nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że związek jest prawdziwy. Pojawiają się różne tezy na temat małżeństwa uważanego przez nie za fasadowe. Do listy powodów, dla których ta dwójka ludzi chce wziąć ślub, dopisałabym możliwość, że komik jest biseksualny, ale oglądamy „Seks w wielkim mieście”, więc absolutnie nikomu przez głowę nie przechodzi taka myśl.

Ta ich dyskusja jest dosyć niesmaczna, snują domniemania na temat tego, czy w ogóle będą uprawiać seks i mają im za złe, że nazywają miłością coś, co według nich miłością nie jest. Carrie obstaje przy tezie, że decydują się na ślub, bo się starzeją i nie chcą być samotni. To daje jej pomysł, żeby napisać artykuł, w którym rozważa, czy można zbudować związek bez zauroczenia drugą osobą, które nazywa zsa-zsa-zsu. Więcej nie powtórzę tej nazwy we wpisie, bo mnie ona żenuje.

Przenosimy się do wątku Charlotte i Harry’ego. Zaczęli od seksu (no okej, Harry od początku widział w niej materiał na dziewczynę), ale teraz Charlotte musi się zmierzyć z tym, że zaczyna rzeczywiście lubić Harry’ego mimo tego, że pod wieloma względami jest zupełnym przeciwieństwem faceta, jakiego sobie wymarzyła. Ewolucja ich relacji całkiem fajnie zobrazowana jest sceną, w której jedzą razem pizzę w łóżku.

Okazuje się, że Harry jest zaproszony na wesele, bo był prawnikiem panny młodej podczas jej rozwodu. Charlotte waha się, czy iść na wesele z Harrym, bo po prostu wstydzi się z nim pokazać, ale idą na kompromis – Charlotte zgodzi się z nim pójść, jeżeli on wydepiluje sobie plecy, bo ta cecha jego wyglądu nie odpowiada jej najbardziej.

Carrie pisze artykuł na temat tego, czy nie lepiej wziąć ślub z przyjacielem niż z kochankiem, bo w końcu przecież na pewno seks i tak się skończy, a wtedy lepiej zostać z przyjacielem. Tylko czym wtedy taki związek różni się od każdej innej przyjaźni? Czy bez tego początkowego zauroczenia, które choćby miało minąć, to jeżeli od niego wszystko się zaczęło, przynajmniej pozostanie wspomnieniem, w ogóle można nazwać relację związkiem?

Słuchanie tego to jak podróż do jakiejś innej rzeczywistości, serio. Mnie by do głowy nie przyszło budować stały związek z kimś, kogo nie nazwałabym przyjacielem i dosłownie wszystkie związki moich znajomych opierają się na przyjaźni. To nie jest pierwszy raz, kiedy serial jako ogólnie przyjętą prawdę bierze założenie, jakoby przyjaźnie i relacje romantyczne miały być dwoma zupełnie różnymi stanami. Pamiętacie odcinek, w którym Aidan ROZMAWIAŁ z Carrie i z tego powodu ona podważała, czy w ogóle są parą?

Jako że Samantha pamięta, że Richard ma super dom z basenem w Hamptons, prosi go, żeby pozwolił jej z niego skorzystać w weekend. On się zgadza. Jako że ma gdzie, jeszcze przed weselem organizuje prestiżową imprezę.

Miranda wraca do domu i widzi zmęczonego opieką nad Bradym Steve’a leżącego na łóżku. Zobaczyła, że wstawił do wazonu kwiaty bzu i wprawiło ją to w na tyle romantyczny nastrój, że dołączyła do Steve’a w łóżku i zainicjowała seks. Teraz boi się, że ich relacja zmieni się w związek, a tego nie chce.

Pamiętacie tamtego pisarza, z którym Carrie miała świetną randkę-nie randkę? Pojawia się znowu i teraz jest wolny. W ogóle to facet nazywa się Jack Berger, więc zarówno w poprzednim odcinku, w którym go widzieliśmy, jak i w tym zmuszeni jesteśmy wysłuchiwać żartów słownych o kanapkach. Carrie zaprasza go na imprezę Samanthy.

Podczas przygotowań do imprezy w domu Richarda zjawiają się trzy młode laski, którym, tak samo jak właśnie teraz Samancie, Richard pozwala korzystać ze swojego domu. Po języku, jakiego używają te dziewczyny, domyślić się mamy, że są raczej z niższych klas. Samantha początkowo bierze je za kelnerki. Sprawa wygląda tak, że te babki robią dokładnie to, co Samantha – wykorzystują swoje relacje seksualne z Richardem, żeby korzystać z jego domu. Tylko kiedy robi to Samantha, to jest to okej, a kiedy robi to ktoś nie tak bogaty jak ona, to jest to w złym guście. Cały odcinek Samantha będzie się zmagać z tymi dziewczynami, próbując się ich pozbyć ze swojej imprezy. Będzie im zarzucała publiczne pokazywanie powiększonych cycków. Tylko… zgadnijcie, kto w poprzednich odcinkach pokazywał na imprezie cycki i poddawał się zabiegom medycyny estetycznej – tak, zgadliście, Samantha. Mam ogromne poczucie, że serial zupełnie nie zauważa tego, że jedyne, co różni bohaterki, to wiek i stan konta, co czyni ze scen z udziałem trójki niezapowiedzianych gości istny popis pogardy dla warstw niższych społeczeństwa podobny temu, jakim uraczono nas w poprzednim odcinku. Pikanterii całemu wątkowi dodaje fakt, że Samantha robi wyrzuty tym dziewczynom, mając na głowie coś, co mogłoby ilustrować w słowniku hasło bezguście (zdjęcie poniżej).

Pewnej satysfakcji dostarcza mi jednak fakt, że w pewnym momencie Samantha wkurza się na dziewczyny na tyle, że rzuca w nie melonem, nie trafia i wybija okno. Goście nie mówią już o niczym innym, i na imprezie Samanthy, i na weselu.

Młoda para również zaproszona jest na imprezę. Dostajemy humorystyczną scenę, w której komik okazuje podziw dla ciała chłopaka kolegi geja Carrie, no bo wiecie, TO ZNACZY, ŻE JEST GEJEM. Tylko że… i przed i po tej scenie komik wyraża pociąg do swojej narzeczonej, a ona mówi, że seks w ich związku jest świetny… W jakimś sposób przekomiczne jest oglądanie osoby w oczywisty sposób biseksualnej w serialu, który nie przyjmuje do wiadomości, że biseksualność istnieje.

Dużo lepiej wygląda wątek Charlotte, która na imprezie zaczyna besztać Harry’ego, żeby zachowywał się bardziej stosownie, ale widać też, że coraz lepiej bawi się w jego towarzystwie, a naruszanie przez niego sztywnych norm świata, w którym ona się obraca (chodzenie z twarzą ubrudzoną sosem, nie przejmowanie się tym, że wszyscy widzą jego plecy podrażnione po depilacji), zaczyna się jej podobać. Cała postać Harry’ego bardzo przypadła mi do gustu, jest to ewidentnie bardziej materiał na męża i ojca niż towarzysza na wystawne przyjęcia, ale to właśnie czyni go jedną z najsympatyczniejszych postaci, jakie przewinęły się przez ten serial.

Carrie i Jack mają kolejną nie randkę, na której Carrie rozgaduje się na temat jej związku z Aidanem. Mówi, że za pierwszym razem nie dość się skrzywdzili, więc musieli zerwać drugi raz. W jaki sposób on ją skrzywdził za pierwszym razem? Faktem, że było mu smutno, gdy ruchała Biga?

Przenosimy się na ślub. Nawet w trakcie przysięgi małżeńskiej bohaterki nie mogą się powstrzymać od nabijania się z faktu, że „gej” bierze ślub z kobietą, ostatecznie stwierdzają jednak, że może coś jednak między nimi jest, ale raczej chodzi o kontekst, w jakim wcześniej opisywała związki Carrie w swoim artykule.

Podczas wesela Miranda wyciąga telefon, żeby zadzwonić do Steve’a. On nie odbiera, ale w tym momencie, trzymając gałązkę bzu w ręku, Miranda orientuje się, że zaczęła traktować go jak swojego partnera.

Charlotte przeżywa coś podobnego. Podczas tańca wyznaje Harry’emu, że zaczęła się w nim zakochiwać. On oczywiście odzwierciedla to uczucie. Od razu jednak mówi jej o pewnym problemie: on jest żydem i musi wziąć ślub z żydówką, więc ich związek nie ma przyszłości.

Na weselu zjawia się też Jack, którego Carrie była pewna, że spłoszyła swoją opowieścią o nieudanym związku, więc prawie wszystkie bohaterki kończą z facetami, którymi są zauroczone. Samantha za to stoi po drugiej stronie – była zauroczona Richardem i to doprowadziło ją do bycia pośmiewiskiem na imprezie.

Jeżeli serial chciał nam przedstawić koncept brania ślubu z przyjacielem gejem, żeby mieć w nim towarzysza, trzeba było nie pisać tylu scen, które jawnie wskazują na to, że parę młodą łączy uczucie, bo wychodzi z tego jeden wielki spektakl bifobii.

A czy można te związki budować bez tego początkowego zauroczenia w sumie dalej nie wiemy, bo wszystkie związki bohaterek mają iskrę, nawet co do pary młodych serial przyznaje, że łączy ich pewna specjalna więź, chociaż ostatecznie nie potwierdza, jaka jest jej natura.

Niekonwencjonalne relacje Charlotte z Harrym i Mirandy ze Stevem ostatecznie musiały zostać dopasowane do konwencji. Jest to całkowicie zrozumiałe w przypadku Charlotte, która zawsze tego chciała, ale w przypadku Mirandy mam bardziej wrażenie, że jest to robione na siłę. Jakby twórcy stwierdzili, że mogą pokazać jakiś niestandardowy układ pomiędzy dwójką ludzi, którzy mają razem dziecko, ale tylko przez moment, bo wiadomo, że to się musi skończyć ślubem.

W ogóle to przez zwyczajne rozmowy Charlotte i Harry’ego te niby flirciarskie teksty Carrie i Jacka wypadają jeszcze bardziej sztywno, niż wypadłyby w którymś innym odcinku.

A jak tam u was, czytelniczki, czy któraś z was wzięłaby ślub z gejem, gdyby był bi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz