wtorek, 24 listopada 2020

Moje opinie na temat wszystkich odcinków pierwszej serii „Seksu w wielkim mieście”

Witajcie. Post, który przed sobą widzicie, to nic innego jak mój facebookowy dorobek z ostatnich dwóch miesięcy skompilowany na blogu dla waszej wygody.



***

Zabieram się za obiecaną serię postów na temat 
Seksu w wielkim mieście i myślę, że warto na wstępie omówić kilka rzeczy.
Nie widziałam wszystkich odcinków serialu, więc część z nich będzie dla mnie nowością na przestrzeni tego cyklu. Nie widziałam go w latach dwutysięcznych, bo nie dość, że rodzice by mi na to nie pozwolili, to sami go nie oglądali, więc nie mogłam się nawet podkraść do drzwi. Wpadłam na 
Seks w wielkim mieście przypadkowo, rok czy dwa lata temu, skacząc ciemną nocą z rodzeństwem po kanałach podczas świątecznego pobytu w domu. Było to dla całej naszej trójki dziwne doświadczenie, które następnie powtarzaliśmy przy okazji wielu kolejnych odwiedzin u rodziców, gdyż serial jest hipnotyzująco wręcz niedzisiejszy.
Pamiętam, że jedyną postacią, którą naprawdę lubiłam, jest Miranda, a Carrie uważałam za bardzo nierozsądną osobę będącą jednocześnie okropnie toksyczną przyjaciółką. Pamiętam też, że byłam pod wrażeniem tego, jak bardzo odległe mnie i wszystkim ludziom, których znam, są problemy tych niewiarygodnie bogatych i niewiarygodnie uprzywilejowanych kobiet.
Nie jestem pierwszym milenialsem, który oglądając ten podobno kiedyś przełomowy serial, który podobno kiedyś wyzwolił miliony kobiet, patrzy i nie rozumie, bo serial jest moim zdaniem po prostu mizogiński. Wiem, że o tym serialu pisano już pod takim kątem, pod jakim mam zamiar robić to ja, ale cóż, ja jeszcze tego nie robiłam, a mam ochotę.
Jeśli macie inne spojrzenie na ten serial, naprawdę gorąco zapraszam do komentowania, chętnie zmienię zdanie lub przynajmniej lepiej zrozumiem, dlaczego serial tak dobrze się przyjął lata temu. 


***



S01E01 – Sex and the City
Jak można było się spodziewać, pierwszy odcinek uraczył nas dyskretną ekspozycją, tak więc dowiadujemy się, że Carrie jest dziennikarką prowadzącą kolumnę na temat życia seksualnego na Manhattanie (określa się półżartem jako seksualny antropolog), Miranda nienawidzi mężczyzn, Charlotte jest niewinną romantyczką, a Samantha kocha seks bez zobowiązań.
Głównym problemem odcinka jest dysproporcja pomiędzy liczbą bogatych i atrakcyjnych singielek w szpilkach za czterysta dolarów a liczbą bogatych i atrakcyjnych singli. Odcinek zaczyna się opowiastką o Angielce Elizabeth, która przybyła do Nowego Jorku i poznała świetnego faceta, z którym stworzyła wspaniały związek i już wybierali razem dom, kiedy on ją rzucił. Język, jakim Carrie opowiada o Elizabeth i fakt, że przypłynęła ona z Anglii, kieruje mnie w stronę interpretacji tej sceny jako oświadczenia twórców serialu, że czasy Jane Austen minęły, teraz dla facetów liczy się tylko szybki seks i żaden już nie myśli o ślubie. Jeśli rzeczywiście o to chodziło, to twórcy „Seksu w wielkim mieście” wynieśli z książek Austen coś zupełnie innego niż ja, bo według mnie jest to seria podręczników unikania fuckboyów.
Carrie wypytuje znajomych na temat wspomnianej dysproporcji i pojawiają się różne hipotezy ją wyjaśniające. Że kobiety mają za wysokie wymagania, że faceci w pewnym wieku umawiają się tylko z młodszymi, że faceci boją się kobiet sukcesu. Samantha jako rozwiązanie problemu widzi przejęcie przez kobiety tego, co postrzega jako męskie podejście do seksu – sypiania z kim się da bez uczuć i zobowiązań. Charlotte zupełnie odrzuca takie podejście, a Miranda pozostaje sceptyczna jak wobec wszystkiego innego w życiu.
Nasza główna bohaterka wybiera się na lancz z przyjacielem gejem, który tłumaczy jej, że w gejowskim świecie Nowego Jorku te problemy nie istnieją. W tym samym lokalu pojawia się toksyczny były Carrie, Kurt. W sumie nie jestem pewna, czy były, jest on przez Carrie określony jako błąd, który popełniła w wieku 26, 29 i 31 lat. Swoją drogą powinna być taka opcja statusu związku na Facebooku. Mimo że przyjaciel gej odradza jej ten pomysł, Carrie postanawia pójść za radą Samanthy i przespać się z Kurtem jak mężczyzna. Po osiągnięciu orgazmu stwierdza, że może jeszcze kiedyś zadzwoni i zostawia niewyorgazmowanego Kurta samego. Nasza bohaterka stwierdza, że dzięki temu poczuła siłę i władzę.
Kiedy idzie chodnikiem, rozsypują się jej prezerwatywy, które pomaga jej pozbierać jakiś podobno przystojny facet, który okaże się istotny później.
Następnie Carrie spotyka się z kolejnym kumplem, Skipperem, który wyznaje jej coś szokującego – nie uprawiał seksu od roku. Tu pozwolę sobie zacytować w oryginale: „
 I don’t understand that. You’re such a nice guy. – That’s the problem. I’m too nice”. Dla tych, którzy się nie orientują: jest to przykład najczystszej na świecie incelowej logiki. Ziomeczek dodaje jeszcze, że w przeciwieństwie do innych facetów on nie uprzedmiotawia kobiet i naprawdę, wszystko, co opuszcza usta tego człowieka, brzmi jak komentarz sfrustrowanego licealisty. Skipper prosi, żeby Carrie umówiła go z jakąś swoją koleżanką. Carrie umawia go z Mirandą i mówi z offu widzom, że robi to dlatego, że wie, że Miranda go znienawidzi. Nie wiem, dlaczego Carrie chce, żeby Miranda cierpiała, ale ok, widać tak działa przyjaźń w dzisiejszych czasach.
Tymczasem Charlotte umawia się z jakimś bogatym ziomem i dochodzimy do kulminacyjnego punktu odcinka – wyjścia bohaterów do klubu Chaos. W tym momencie na ekranie pojawia się moja ulubiona kreacja odcinka, którą przedstawiam na załączonym do posta zdjęciu. Nie, nie ma żadnego uzasadnienia dla tego wyboru modowego. Tak, wszyscy inni w klubie byli ubrani normalnie.
Miranda jest na randce ze Skipperem, która przebiega okropnie, jak to też zaplanowała Carrie (naprawdę nie wiem, dlaczego Carrie tak nienawidzi Mirandy), głównie dlatego, że Miranda upiera się nienawidzić mężczyzn. Carrie przypadkowo jeszcze raz spotyka Kurta, który mówi, że naprawdę mu się podoba, że zmieniła podejście do seksu, i że jeśli jeszcze kiedyś będzie miała ochotę, to żeby dzwoniła. Bohaterka zastanawia się, czy faceci w dzisiejszych czasach naprawdę chcą takich rozpustnych i niedostępnych emocjonalnie kobiet i czuje się przybita.
W klubie pojawia się pan, który zbierał z Carrie rozsypane prezerwatywy i Samantha dostarcza nam ekspozycji na jego temat, mówiąc, że to nowy, tylko młodszy i przystojniejszy Donald Trump i te słowa naprawdę źle się zestarzały xD. Bohater dostaje od Carrie ksywę Big. Samantha postanawia się z nim przespać, on jednak ją odrzuca.
Charlotte zaplanowała sobie na randkę zgrywanie trudnej do zdobycia (to ten serial tak to określił, nie ja), więc odmówiła zaproszenia na seks i fagas zamówił jej taksówkę. Po chwili wsiadł z nią do taksówki, żeby wysiąść przed klubem po drodze do jej domu i wyjaśnił, że szanuje jej wybór, ale naprawdę potrzebuje seksu tej nocy. Charlotte jest rozczarowana, a fagas ostatecznie seksi się z Samanthą.
Przechodzimy do najgorszej sceny odcinka. Miranda mówi Skipperowi, że jest miły, ale ona nie chce się z nim więcej spotykać. Na co on zaczyna ją niekonsensualnie całować, mimo tego, że przed chwilą go odrzuciła. Miranda uznaje jednak, że chce się ze Skipperem całować i tak się całują dalej. Carrie mówi nam z offu, że Miranda rzeczywiście uważała, że Skipper jest zbyt miły, ale przymknęła oko na tę jedną wadę. Tymczasem ja jestem oburzona, że serial promuje niekonsensualne rzucanie się na ludzi z jamą gębową. Dodatkowo uważam, że mówienie nice guyom, którzy i tak mają problem z pojęciem konsentu, że powinni molestować kobiety, które ich odrzucają, jest wybitnie wręcz złe.
Carrie nie może złapać taksówki i podwózkę oferuje jej Big. W samochodzie Carrie przedstawia mu się właśnie jako seksualny antropolog i opowiada o śledztwie dziennikarskim, które przeprowadzała na przestrzeni odcinka. On mówi, że ani trochę nie jest jak ci faceci, co chcą tylko seksu i stwierdza, ze Carrie nigdy nie była zakochana. Kiedy już taksówka ma odjechać, Carrie pyta Biga, czy on był kiedyś zakochany, a ten uśmiecha się i mówi, że abso-kurwa-lutnie i odjeżdża, kiedy Carrie patrzy skonsternowana w kamerę i pojawiają się napisy końcowe.
Z całego odcinka najbardziej utożsamiam się z kobietą z abażurem na głowie. Nigdy w życiu nie miałam żadnego z problemów doświadczonych w tym odcinku przez którąkolwiek z postaci i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca moich dni.
Przez pokazanie postawy Samanthy czy oświadczenia Biga na końcu odcinek niby stara się przełamać skrajnie binarną wizję świata, w której faceci myślą o seksie na jeden sposób, a kobiety na drugi, jednak nie mam wrażenia, że cokolwiek zostało tu naprawdę przełamane, po prostu czasem kobieta będzie w seksie bardziej męska, a facet bardziej kobiecy, ale wciąż musisz opowiedzieć się za jednym albo drugim podejściem. Chyba że jesteś gejem, gejów ta cała drama nie dotyczy.


***



S01E02 – Models nad Mortals
Odcinek opowiada o tym, że twórcy serialu naprawdę nienawidzą modelek. Kobiety wykonujące ten zawód są dosłownie nazywane rzeczami i nikt nie ma w tym większego problemu (raz Carrie zwraca na to uwagę, ale facet, który uprawia seks z modelkami, nagrywając je bez ich wiedzy, mówi jej, że tak, zaiste, są to rzeczy, a nie ludzie, Carrie dalej nie oponuje). Carrie zresztą moment wcześniej opowiadała o modelkach jako o zwierzętach, więc niczego lepszego się po niej nie spodziewałam.
Pierwsze sceny odcinka przedstawiają koncept pytania ludzi, z którą podstarzałą gwiazdą by się przespali, kiedy była młoda, jako testu intelektualnego. Nie zmyślam tego, Miranda umawia się z jakimś facetem, który zaprasza kolejne kobiety na kolację z grupą swoich znajomych, zadaje to pytanie, wszyscy po kolei podają swoją zawsze tę samą odpowiedź, a na końcu przychodzi czas na zaproszoną przez niego panią. Okazuje się, że modelki są zbyt głupie, żeby odpowiedzieć na to zajebiście intelektualne pytanie. Przyjaciółki w końcu stawiają facetowi ultimatum i każą mu przyprowadzić nie-modelkę („Can’t you find a woman who can carry on a decent conversation?” – tak, to o tym teście). Facet przyprowadza Mirandę, która daje dowód swego obycia w świecie, mówiąc, że zaruchałaby Seana Connery’ego.
Kiedy Miranda dowiaduje się, że zwykły facet w Nowym Jorku może umawiać się z modelkami, jest zdruzgotana, bo jakież szanse mają teraz zwykłe kobiety. Tutaj chciałam zaznaczyć, że nasze bohaterki odgrywane są przez aktorki powszechnie uważane za bardzo atrakcyjne kobiety i ja osobiście naprawdę nie jestem w stanie wyłapać jakiejś różnicy poziomów piękna pomiędzy nimi a paniami zatrudnionymi do odgrywania modelek.
Carrie przystępuje do pisania swojego artykułu. Rozwodzi się w nim na temat tego, jak to są kobiety i modelki i jakim nieszczęściem kobiet są faceci uganiający się za modelkami zamiast za kobietami. Gdyby widzowie poczuli, że to jeszcze za mało odbierania modelkom człowieczeństwa jak na jeden artykuł, Carrie odnosi się do modelek jak do zwierząt. Przypomnijcie sobie o tym, jak serial będzie się rozwodził nad tym, jaką to dowcipną i inteligentną kolumnę prowadzi Carrie.
Bohaterki toczą ze sobą rozmowę przepełnioną nienawiścią do modelek i płytkimi obserwacjami na temat standardów piękna w społeczeństwie. Miranda stwierdza, że modelki są głupie, leniwe i że powinno się do nich strzelać, nazywa je też żyrafami z wielkimi piersiami. Następnie panie opowiadają o swoich kompleksach i okazuje się, że jedynie Samantha nie ma żadnych.
Carrie udaje się na rozmowę do znajomego artysty, który nigdy nie sprzedał ani jednego obrazu, ale i tak stać go na wszystko. Tak, to właśnie ten pan, który bez pytania o zgodę nagrywa modelki, z którymi uprawia seks, i nazywa swoje partnerki rzeczami. Carrie pyta, czy modelki wiedzą, że są nagrywane, a odpowiedź brzmi „Może”. Nie przeszkadza to za bardzo naszej bohaterce, która tak się podjarała nagraniami, że potrzebowała zapalić papierosa. Artysta nazywa nagrania swoją prawdziwą sztuką, której nie może jeszcze pokazać publiczności i zastanawiam się, co znaczy to jeszcze? Kiedy on zakłada, że będzie mógł to upublicznić?
Wraca wątek Skippera. Okazuje się, że Miranda do niego nie oddzwania, chociaż nieustannie do niej dzwoni. Powraca również wątek przyjaciela geja, który od dawna próbuje poderwać jednego przepięknego modela bielizny, który według geja jest gejem, ale na wyparciu, bo nikt tak piękny nie może być hetero.
Na pokazie mody Samantha poznaje artystę i kiedy dowiaduje się, że sypia on tylko z modelkami, postanawia się z nim przespać, żeby podnieść sobie samoocenę. Na przyjęciu po pokazie Carrie znowu wpada na Biga, który, jak się okazuje, zaczął czytać jej kolumnę. Nazywa jej teksty uroczymi i Carrie jest tym delikatnie urażona. Mówi mu, że pracuje nad artykułem o fecatach, którzy randkują z modelkami, i że dla jednych jest to sportowa rywalizacja, a dla innych sposób na podniesienie własnej wartości. Big dodaje, że dla jeszcze innych to może być po prostu pociąg do niezwykle pięknych kobiet. No cóż, bez pudła Sherlocku, piękne kobiety mają powodzenie. Okazuje się, że Big jest na randce z jedną z modelek z wybiegu, co łamie serce Carrie, która stwierdza, że poczuła się, jakby nosiła Patchouli w pokoju pełnym Chanel. Później stwierdza, że nigdy w całym swoim życiu nie czuła się tak niewidzialna, cóż za tragedia.
Carrie ostrzega Samanthę, że artysta sekretnie nagrywa swoje partnerki, ale Samanthę tylko to podjarało. Sama tymczasem wraca do domu z przepięknym modelem, ale tylko z nim leży w łóżku, nie uprawiają seksu. Okazuje się, że nasz model nie umawia się z modelkami, bo są głupie, więc zakładam, że według tego serialu tylko kobiety w tym zawodzie są głupie. Dowiadujemy się też, że model ma kompleksy na punkcie swojego nosa i że czuje się samotny. Potem przyjaciel gej jest zły na Carrie, ale kiedy dowiaduje się, że do stosunku nie doszło, utwierdza się tylko w przekonaniu, że model jest gejem.
Skipper nagabuje Mirandę w sklepie, a ta odrzuca go ponownie, bo jest dla niej za młody. Ostatecznie jednak stwierdza, że umówi się z nim ponownie, bo uważa, że jest piękna, a to leczy jej kompleksy. Tymczasem Samantha uprawia seks z artystą i jest zawiedziona, że nie jest nagrywana. Ten mówi jej, że nagrywa tylko modelki, co smuci Samanthę, zgadza się jednak nagrać ją w drodze wyjątku, czym Samantha zostaje pocieszona.
Przechodzimy do konkluzji odcinka. Carrie kończy pisać swój artykuł i dochodzi do wniosku, że piękno to dar, którzy otrzymują ci, którzy najmniej na niego zasługują. Następnie przysiada się do niej Big (wcześniej podała mu adres kawiarni, w której będzie pisać) i mówi, że piękno jest fajne, ale w sumie to lepiej być z kobietą, która potrafi rozśmieszyć. Ego Carrie zostaje podniesione podobnie co Mirandy i Samanthy przed chwilą.
W odcinku najbardziej utożsamiam się z Bigiem, w momencie, kiedy powiedział, że teksty Carrie są urocze. Jestem pewna, że miał na ich temat taką samą opinię jak ja, tylko próbował eufemizować. Rozumiem, że wielu ludziom kwestie kompleksów na punkcie wyglądu i zamartwianie się, czy masz szanse kogoś poderwać, kiedy dookoła jest tylu pięknych ludzi, mogą być bliskie i z samym pomysłem na ten temat odcinka nie mam problemu. Problem mam z tym, że twórcy serialu nienawidzą modelek i napisali dwudziestopięciominutowy odcinek prawie wyłącznie o tym, jakie modelki są głupie i że nawet nie zasługują na piękno, którym zostały przypadkowo obdarzone.
Artysta powinien siedzieć, Skipper dać sobie spokój z Mirandą, a gej znaleźć jakiegoś faceta, którego nie będzie musiał wyciągać z szafy, o ile w ogóle w niej siedzi.


***



S01E03 – Bay of Married Pigs
W porównaniu z poprzednim odcinkiem, ten nie był nawet taki zły. No ale cóż, poprzedni nie tyle położył poprzeczkę na podłodze, co zakopał ją pod ziemią.
Głównym tematem odcinka jest alienacja, a wręcz wrogość otoczenia, jaką czują singielki wśród tych, którzy weszli w związki małżeńskie. I to naprawdę nie jest zły pomysł na odcinek. Lęki i dyskomfort bohaterek są nawet nie tyle zrozumiałe, co wręcz znajome, a o to chyba w ogóle chodziło z całym tym serialem. Szkoda tylko, że odcinek ostatecznie trudno dobrze ocenić.
Zaczynamy od tego, że Carrie odwiedza w domu na plaży zaprzyjaźnione małżeństwo (wyobraźcie je sobie jak parę ze stocka, której zdjęcia deweloper użyłby do sprzedaży mieszkań na osiedlu grodzonym). Carrie snuje opowieści na temat swojego życia seksualnego, czego zaślubiona para wysłuchuje z fascynacją. Wizyta przebiega naprawdę świetnie aż do poranka, gdy Carrie budzi się, wychodzi na korytarz i widzi pana domu, który wyszedł na jej spotkanie w samej koszulce. Tak, wyłącznie koszulce. Jedynie koszulce.
Mąż zachowuje się jakby nigdy nic, kiedy Carrie jest w kropce między zakłopotaniem a próbą odwrócenia sytuacji w żart. Oboje rozchodzą się w swoje strony i Carrie widzi się w kuchni z żoną. Mówi jej, co zaszło, i dorzuca gratulacje, gdyż penis męża ocenia jako duży. Żona pyta męża, czy Carrie rzeczywiście widziała jego penisa na korytarzu, a on opowiada, że owszem, jak najbardziej, widziała go, kiedy półnagi szedł do łazienki. Mąż nie robi sobie z niczego problemu, ale twarz żony zdradza, że jakiś problem jest. Carrie zostaje wygoniona przez żonę z powrotem do Nowego Jorku.
Nasze cztery główne bohaterki w jakiejś kafejce czy restauracji rozmawiają na temat zaistniałej sytuacji i pierwsze pytanie Samanthy dotyczy rozmiaru penisa. W tym momencie zjawia się kelner z młynkiem do pieprzu i zaczyna się seria żartów na temat tego młynka… że niby jak penis… że duży… i że… yyy, że każda z kobiet przy tym stole pewnie by chciała dużo pieprzu od tego kelnera… I do tego kamera pokazuje nam, jak kelner trzyma młynek w pobliżu krocza… Im dłużej opowiadam, tym gorzej czuję się z faktem, że dosłownie zaczęłam tego posta, próbując napisać o tym odcinku cokolwiek pozytywnego.
Współczuję zdezorientowanemu kelnerowi, który został wciągnięty w jakieś zabawy z podstawówki, ale idźmy dalej. Bohaterki rozmawiają o swoich doświadczeniach z przebywaniem w gronie osób w związkach małżeńskich i okazuje się, że nad każdą z nich mężatki nieraz się litowały lub traktowały je jako wrogów (według Samanthy ze strachu, że zechcą wykorzystać swoją wolność seksualną, żeby uprawiać seks z ich mężami). Szczególnie wyalienowana czuje się Miranda, którą jest jedyną singielką w swoim miejscu pracy, Charlotte z kolei, która szczerze pragnie wyjść za mąż, czuje się jeszcze bardziej zdesperowana niż zwykle, gdy mężatki jej współczują.
Okazuje się, że problem ten sięga i gejowskiej części Nowego Jorku – podczas spaceru kolega gej opowiada Carrie o tym, że zamężni geje czują się od niego lepsi. Zrządzeniem losu Carrie i gej spotykają niewidzianego od lat znajomego geja i jego męża. Ci pytają Carrie, czy jest singielką, a kiedy ta potwierdza, z miejsca, na środku chodnika, proszą ją o komórkę jajową. Carrie czuje się zdziwiona i zdehumanizowana, co wydaje mi się bardzo naturalną reakcją. Temat sprowadzania kobiet do zdolności rozrodczych nie zostaje w absolutnie żaden sposób rozwinięty w tym odcinku.
Przechodzimy do najbardziej problematycznego wątku odcinka. Problemy z nim pojawiają się już w narracji Carrie, która przedstawia sytuację jako kolejne poniżenie singielki w Nowym Jorku. Otóż kolega z pracy umawia zmęczoną docinkami współpracowników Mirandę na randkę w ciemno z inną kobietą. Miranda tłumaczy mu, że fakt, że nie widział jej w ciągu ostatnich kilku miesięcy z facetem, nie oznacza, że jest lesbijką, po czym wyjaśnia sprawę kobiecie, z którą została umówiona. Panie obracają całą sprawę w żart i postanawiają mimo wszystko zostać na spotkaniu. Wyłączając fakt, że Carrie nazwała wzięcie za lesbijkę poniżeniem, wszystko by było ok i dowiedzielibyśmy się, że nie należy w ciemno stwierdzać, że brak partnera płci przeciwnej oznacza homoseksualizm, ale ten wątek ciągnie się dalej. Kobiety postanawiają udawać parę, gdyż okazało się, że współpracownicy lepiej je dzięki temu traktują, wydaje się to nawet otwierać perspektywy na awans. No ja tam nie wiem, jak z tymi przywilejami lesbijek w świecie nowojorskich prawników (zwłaszcza, że ten ze współpracowników, który zaprosił je na obiad, określony został jako „right-wing republican”, chociaż z drugiej strony okazało się, że to jego żona koniecznie chciała mieć wśród znajomych lesbijską parę, bo nie wiem, traktuje lesbijki jak modny dodatek?), ale załóżmy, że w tej jednej konkretnej sytuacji jakieś by rzeczywiście były. Idzie im tak dobrze, że Miranda stwierdza, że jej życie byłoby lepsze, gdyby rzeczywiście była lesbijką, i bez uprzedzenia, bez pytania, całuje swoja udawaną partnerkę, żeby się przekonać, czy kobiety to na pewno nie to. Stwierdza, że nie, lesbijka potwierdza, że Miranda na pewno jest hetero i na tym sprawa się kończy. Nie wiem, czy to jakiś stały motyw dla tej postaci? Skipper w pierwszym odcinku niekonsensualnie pocałował ją, więc ona teraz w ten sam sposób traktuje kolejną osobę?
Carrie wysnuwa moim zdaniem mocno dziwną tezę, że ludzie w związkach małżeńskich nie nienawidzą singli, a po prostu chcą ich rozgryźć (na podstawie tego, że jak rozgryźli Mirandę jako lesbijkę, od razu zaczęli ją traktować normalnie). Według mnie w tym miejscu odcinek, któremu trafił się jakiś nawet sensowny temat, skręca w dziwne rejony, szukając wydumanych hipotez, które mają w prosty sposób wyjaśnić szerszy społeczny problem z postrzeganiem samotnych kobiet po trzydziestce jako nieudacznic. Serio, to nie jest tak, że da się to, co wieki patriarchatu zrobiły z naszym społeczeństwem, sprowadzić do jakiegoś jednego hasła na tytuł felietonu w gazecie.
Carrie idzie do restauracji z zaprzyjaźnionym małżeństwem (ale innym niż to z początku) i jak się okazuje, para zaprosiła też swojego kumpla, Seana, żeby wyswatać go z Carrie. Sean okazuje się być rzadko spotykanym na Manhattanie typem faceta, który naprawdę pragnie ślubu. Carrie, która nie jest pewna, czy w ogóle widzi małżeństwo w swojej przyszłości, postanawia się z nim umawiać, ale nie dlatego, że jakoś szczególnie przypadł jej do gustu, ale zupełnie cynicznie, żeby sprawdzić, czy taki typ faceta jest dla niej.
Sean zaprasza Carrie na parapetówkę, Carrie przyprowadza ze sobą też Charlotte i Samanthę. Niestety na imprezie oprócz naszych singielek są same pary. Nikt nie mówi nic przykrego Carrie, więc Carrie traktuje to jako potwierdzenie swojej tezy o „rozgryzaniu singli”. Według mnie tej jej tezy to nijak nie potwierdza, bo przecież przyszła na tę imprezę z facetem, i to z gospodarzem imprezy, ale cóż.
Samantha czuje się wybitnie niekomfortowo i postanawia się upić. Po pijaku wymienia Carrie, z którymi facetami na imprezie do tej pory spała i których nie chciała więcej widzieć. Po chwili wpadają na tamto małżeństwo z początku i Samantha zaczyna robić żarty o penisie jak młynek do pieprzu. Czy mam to traktować jako puentę? Serio, to małżeństwo pojawia się w odcinku jedynie te dwa razy, do niczego innego to nie zmierzało.
Charlotte nocuje Samanthę na swojej kanapie i na tę kanapę Samantha sprowadza sobie portiera na seks.
Carrie zrywa z Seanem, przyznając mu, że używała go dla swoich celów. Umawia go za to z Charlotte, z którą łączą go cele życiowe. Charlotte ostatecznie kłóci się z nim o wzory na porcelanie i również zrywają.
Odcinek kończy się na porównaniu wojny między małżeństwami i singlami do konfliktu w Irlandii Północnej (obie strony są takie same, ale w jakiś sposób po różnych stronach) i na kumpelskim wyjściu do kina naszych głównych bohaterek, kiedy „Respect” Arethy Franklin gra w tle.
Jakby to podsumować… Jak już mówiłam, temat byłby w porządku, gdyby każdy z poszczególnych wątków nie robił, co tylko mógł, żeby go zepsuć. Najlepiej wypada tu chyba postać Samanthy, która konsekwentnie pisana jest jako postać pewna siebie, ale troszeczkę mniej, niż by się mogło wydawać. No i Charlotte nie zrobiła nic złego, ale też nie było jej za dużo w tym odcinku. Zakończenie widzę jako komunikat, że singielki mogą wieść pełne i szczęśliwe życia, co jest w porządku. Wykorzystana ścieżka dźwiękowa mówi mi jednak, że serial widzi siebie jako dużo bardziej feministyczny, niż według mnie jest, i sprawia, że mam ochotę zapytać, co z szacunkiem dla modelek.
Odcinek oceniam zdecydowanie lepiej niż poprzedni, który w żaden sposób nie starał się empatyzować z modelkami, gdyż tutaj może i ze wszystkimi parami małżeńskimi jest coś nie tak, ale przynajmniej postać Seana, chociaż przerysowana (kupił już ozdobę do planowanego pokoju dziecięcego), nie jest taka zła.
Wydaje mi się, że sto procent postaci w tym odcinku było białych. Z poprzedniego odcinka pamiętam, że modelka, z którą umówił się Big, była czarna, a oprócz tego... chyba też wszyscy byli biali. Może i nigdy nie byłam na Manhattanie, ale to raczej niezbyt wierne odwzorowanie obrazu społeczeństwa.
Mimo wszystkich okropnych rzeczy, jakie scenarzyści każą mówić i robić Mirandzie, wciąż ją lubię. Cynthia Nixon wnosi w tę postać tyle bezpretensjonalnego uroku, że musiałabym się naprawdę zmuszać, żeby nie czuć do niej sympatii. Sądźcie mnie, jeśli macie ochotę.


***



S01E04 – Valley of the Twenty-Something Guys
Carrie i Big nieustannie wpadają na siebie przypadkowo podczas różnych nowojorskich imprez, w końcu postanawiają umówić się celowo, ale ciągle im nie wychodzi.
Dowiadujemy się, że Charlotte ma nowego chłopaka, który jest bogaty i nawet chce kupić obraz z jej galerii, więc pełnia szczęścia. Miranda za to dalej widuje się ze Skipperem, ale chodzi tylko o seks. Samantha zaś umawia się z kucharzem o imieniu Jon, a Carrie, zawiedziona spóźnieniem Biga na umówione spotkanie, zaczyna spotykać się z przyjacielem Jona – Samem. W tym momencie wszystkie bohaterki poza Charlotte widują się z młodszymi facetami. Po imprezie, na którą Big się spóźnił, grupa bohaterów przenosi się do innego klubu, który okazuje się być pełen dwudziestolatków. Carrie wylicza, w jakie stereotypy na temat dwudziestolatków wpisują się faceci na imprezie, i chyba znamy różne stereotypy, bo nie wiedziałam, że są takie typy dwudziestolatków jak corporate guy i really good kisser guy.
Związek Sama i Carrie polega głównie na całowaniu się (na pierwszej randce całowali się pięć godzin), Samantha zaś uprawia z Jonem seks we wszystkich możliwych pozycjach. Carrie zaczyna pisać swój cotygodniowy artykuł i rozważa w nim, czy dwudziestolatkowie są jak dopalacze i czy się od nich nie uzależnia, chociaż nawet nie uprawia seksu z Samem.
Dochodzimy do najbardziej odjechanej sceny odcinka. Otóż jest kryzys i wszystkie przyjaciółki muszą się spotkać, żeby wspierać Charlotte. Jakiż to kryzys?
Idealny chłopak Charlotte oznajmił, że chciałby z nią uprawiać seks analny.
Przyznam, że scena w taksówce, kiedy przyjaciółki snują teorie na temat wpływu seksu analnego na dynamikę związku, na co Samantha reaguje, mówiąc, że dziura to dziura i przy dobrym lubrykancie jest super, jest całkiem zabawna. Jak można się było spodziewać, gdy Charlotte zaczyna się paranoicznie tłumaczyć partnerowi, że nie chce go stracić, ale nie chce też seksu analnego, facet reaguje wzruszeniem ramion i pytaniem, czy ma ochotę na zwykły seks, co mimo że jest przewidywalne, wciąż jest zabawne.
W tym wątku moją uwagę zwraca fakt, że jedyną spośród bohaterek, która kieruje się swoimi własnymi pragnieniami, jest Samantha, reszta nawet przez moment nie rozważa, na co ma ochotę w łóżku, sprawę widzą jedynie w perspektywie zyskania lub straty szacunku partnera. Jest to w sumie smutne.
Dodatkowo wkurzyłam się na Carrie, kiedy kierowca taksówki kazał jej zgasić papierosa, na co ta odpowiedziała, że papieros jest konieczny, bo gadają o ruchaniu w tyłek. Sory, Carrie, nie ma powodu, żeby wasza drama obchodziła cokolwiek pana, który będzie to musiał potem wszystko wietrzyć.
Carrie znowu próbuje się spotkać z Bigiem, ale na spotkaniu pojawia się też kumpel Biga. Carrie zostawia im pieniądze na kolejnego drinka i wychodzi, żeby być fajną. To niestety były pieniądze na taksówkę, więc teraz Carrie musi iść całkiem spory dystans w butach za czterysta dolarów. Wyżywa się, uprawiając w końcu seks z Samem. Seks jest świetny, ale nasza bohaterka budzi się i uświadamia sobie, że to nie jej świat. Rozgląda się i widzi, że jest w pokoju dwudziestolatka (maksymalnie przegiętym, przypomina wręcz hipsterski bar, tylko brudny). Tymczasem Jon (po seksie) mówi Samancie, że ma fajne zmarszczki na szyi, po czym ta rzuca natychmiast jego i cały koncept umawiania się z młodszymi facetami.
Carrie wychodzi z nałogu umawiania się z dwudziestolatkiem i odreagowuje, oddając się swojemu nawet większemu nałogowi – butom. Ciekawe, czy buty, które kupiła (swoją drogą brzydkie), też kosztowały czterysta dolarów. Naprawdę nie wiem, jak ją na to stać z pisania jednego artykułu co tydzień i dosłownie niczego więcej.




Wracając z zakupów, Carrie widzi Biga i podpowiada mu hasło w krzyżówce, po czym sobie idzie, żeby być fajną. Ten idzie za nią i próbuje się umówić, na co ta na luzie odpowiada, żeby do niej zadzwonił. Carrie odchodzi, ale niestety ogląda się za siebie, więc nie jest ostatecznie tak fajna, jak by mogła być.
Cały odcinek opiera się na kontraście między skomplikowaniem relacji z Bigiem (czterdziestoletnim) a łatwymi, opartymi głównie na seksie związkami z dwudziestolatkami. Być może Carrie powinna się umówić z trzydziestolatkiem i wszystko byłoby świetnie.
Odcinek mało ofensywny – dwudziestolatkowie nie zostają jakoś znacząco zdehumanizowani, co jest osiągnięciem jak na ten serial (chyba że ktoś tak odbiera porównanie do dopalaczy, według mnie nie przekracza to granicy), miejscami zabawny. Nie powiedziałabym, że mądry, ale rozrywkowy. Nie miałabym nic przeciwko temu serialowi, gdyby cały utrzymany był w takim tonie.


***



S01E05 – The Power of Female Sex
Zaczynamy od tego, że Carrie oznajmia widzom, że kobietą o największej władzy w całym Nowym Jorku jest pani, która wpuszcza ludzi do najmodniejszej restauracji w mieście. Carrie i Samantha próbują w niej zjeść, ale mają za niski status vipowstwa, Samantha nakłania więc Carrie, żeby dała jej pięćdziesiąt dolarów na łapówkę, ale dowiadujemy się, że Carrie nie ma tyle przy sobie. Tu zaczyna się wątek problemów z pieniędzmi Carrie, który zniknąłby w pięć minut, gdyby nie stołowała się po najmodniejszych restauracjach i nie kupowała butów po czterysta dolarów.
Bohaterki wychodzą i zdenerwowana Samantha oznajmia, że miałyby stolik, gdyby na salę nie wpuszczała kobieta, lecz mężczyzna. Tu pada główne pytanie odcinka – czy kobiety powinny używać swojej seksualności, by wyciągać przysługi i hajs od facetów?
Carrie idzie odreagować, kupując kolejne stanowczo za drogie buty (które planuje potem zwrócić do sklepu), sprzedawca przecina jednak jej kartę kredytową. Z opresji wybawia ją niewidziana od dawna znajoma z Włoch, która akurat robiła zakupy w tym samym sklepie. Amalita płaci z buty Carrie i wyjaśnia jej, że to nie problem, bo ma bardzo bogatego fagasa.
Carrie przedstawia nam nową postać w ten sposób: „Most people would classify Amalita as eurotrash. I thought she was fun”. Po pierwsze, musiałam zguglać, co to znaczy eurotrash i teraz wiem, że Amerykanie nienawidzą Europejczyków tak samo, jak Europejczycy Amerykanów. Po drugie, jest to oceniający opis (tak, mówi, że sama niby uważa inaczej, ale ten kawałek z „most people” wcale nie musiał się znaleźć w tej wypowiedzi) i Carrie akurat mogłaby się odczepić od tego, jak imprezowy tryb życia kto prowadzi.
Amalita mówi coś jeszcze do Carrie po włosku na odchodnym, ale Carrie nie rozumie ani słowa. Stwierdza też, że zna jedyne włoskie słowo, którego potrzebuje – Dolce. Nie winię jej za nieznanie języka obcego, ale scena ma arogancki wydźwięk, biorąc pod uwagę, że Amalita przed chwilą zapłaciła za Dolce Carrie.
Carrie wraca do domu i pisze artykuł, w którym rozwodzi się nad tym, jak zazdrości Amalicie, która wcale nie musi pracować, a bogaci faceci wożą ją po całym świecie i fundują jej luksusowe prezenty. Jeżeli w tym momencie mam widzieć jakiś kontrast pomiędzy ciężką pracą biednej Carrie, która ledwo spina koniec z końcem, a imprezową Amalitą, to sory, ale nie xD.
Carrie utrzymuje niesamowicie bogate życie w centrum Nowego Jorku z pisania CZTERECH FELIETONÓW MIESIĘCZNIE, ile to jest godzin pracy? Już myślę, że Amalita ma więcej roboty z uwodzeniem tych bogaczy. Problemy finansowe Carrie biorą się stąd, że niesamowicie bogate życie to dla niej za mało, aspiruje do życia w niewyobrażalnym luksusie.
Carrie zaprasza przyjaciółki na pokera, bo ma nadzieję wygrać od nich jakieś pieniądze xD. Można się nieźle namęczyć, szukając w tym serialu sytuacji, w których Carrie kieruje się czymkolwiek innym niż czystym wyrachowaniem. Przy pokerze panie wyrażają swój stosunek do naciągania facetow na hajs. Samantha uważa, że nie ma w tym nic złego, a kobiety powinny wykorzystywać każdą okazję, żeby coś ugrać. Charlotte mówi, że znany artysta, którego wystawę chce zorganizować, zainteresował się nią i zaprosił do siebie, co brzmi kusząco, ale kobieta boi się, że oferta jest seksualna w swej naturze. Miranda mówi, że jeżeli czegoś z nią spróbuje, to go pozwą, i że to jedyny właściwy sposób na wymianę seksu na władzę. Yyy… w świetle #metoo i nieskończonego ciągu argumentów przeciwko osobom, które przetrwały napaść seksualną, jakoby się im to opłacało… to nie brzmi dobrze.
Amalita zaprasza Carrie w środku nocy do tej modnej restauracji, do której Carrie i Samantha nie mogły na początku wejść i w tejże restauracji szpanuje swoją wartą dwanaście tysięcy dolarów bransoletką od fagasa. Amalita poznaje Carrie z Francuzem Gillesem, któremu opisuje koleżankę jako piękną, utalentowaną i fascynującą kobietę. Carrie na dowód swej inteligencji robi kilka zakrapianych fałszywą skromnością podobno śmiesznych żartów. Para dobrze się ze sobą dogaduje i wychodzi na spacer po kolacji. W trakcie spaceru Francuz mówi Carrie, że jest zbyt piękna na pisarkę i nie wiem, polecałabym jakiś inny sposób na flirt niż mizoginia.
Naszej bohaterce nowy facet bardzo się podoba, chociaż widzi czerwone flagi. I te czerwone flagi to:
1. Gilles ma za sobą rozwód.
2. Jest Francuzem.
3. Jest niepokojąco wręcz przystojny.
Tak, nie zmyślam tego, według Carrie bycie Francuzem to czerwona flaga.
Do mieszkania Carrie przychodzi Skipper i narzeka na swój związek z Mirandą, która chce od niego tylko seksu, a on czuje, że Miranda ma nad nim jakąś władzę, co wpisuje się w temat odcinka, ale nie zmierza do żadnej konkluzji.
Carrie idzie na kolejną randkę i jest cudownie mimo francuskości partnera. Para uprawia seks, a kiedy Carrie budzi się rano, zauważa, że Gilles zostawił jej kopertę z tysiącem dolarów. Samantha nie ma nic przeciwko braniu pieniędzy za seks, Mirandzie też to nie robi. Z rozmowy wywiązuje się kłótnia, bo Samantha mówi, że mężczyźni dają, a kobiety otrzymują i tak powiedziała biologia, Miranda stwierdza na to, że jest to argument, którego używali mężczyźni od niepamiętnych czasów, żeby wyzyskiwać kobiety. Jest to najbardziej feministyczny moment serialu do tej pory.
Carrie zatrzymuje pieniądze. Wyliczyłam, że starczy jej równo na pięć butów.
Charlotte jedzie do stodoły artystycznej swojego wielkiego artysty. Pokazuje jej serię obrazów przedstawiających waginy kobiet jego życia i razem z żoną namawia Charlotte do pozowania do kolejnego obrazu. Charlotte zgadza się dla dobra galerii.
Carrie i Samantha próbują znowu wbić do tej samej restauracji, ale pani gospodyni sali, czy jak tam się nazywa jej stanowisko, ich nie wpuszcza. Samantha ma ochote na przemoc fizyczną względem pani, która… wykonuje swoja pracę. Carrie wypatruje w tłumie Amalitę z grupą znajomych i idzie do ich stolika. Nie bierze ze sobą Samanthy, bo… nie mam pojęcia, chyba po prostu jej nienawidzi. Amalita przedstawia Carrie Włochowi Mario tak samo jak Francuzowi Gillesowi i w tym momencie Carrie uświadamia sobie, że mogłaby zacząć żyć jak Amalita. Stwierdza, że to nie dla niej, i wychodzi do Samanthy.
W łazience Carrie spotyka gospodynię sali, która prosi ją o tampon. Carrie daje jej go i od tego momentu gospodyni wpuszcza je na salę, kiedy tylko chcą. Brzmi jak naprawę głupi powód, żeby nadużywać swojej pozycji zawodowej, ale okej. Carrie nigdy nie wyjaśnia Samancie, jak załatwiła im wejście i w sumie nie wiem, dlaczego.
Odcinek chce nam opowiedzieć o zawiłościach zależności między władzą a seksem, ale ja głównie dowiedziałam się z niego, że Carrie żyje ponad stan i nienawidzi Europejczyków. Według mnie odcinkowi zabrakło zaznaczenia, że w sytuacji, w której kobieta żyje za pieniądze mężczyzny, to nie ona ma władzę. Ciągle jest mowa o tym, jak to przez seks kobieta może mieć nad mężczyzną władzę, ale kiedy jest mowa o mężczyznach w tym układzie, mówi się o tym, że ich korzyścią jest seks, i że w relacji, w której kobieta wykorzystuje mężczyznę dla pieniędzy, on wykorzystuje ją dla seksu, więc układ jest równy… tylko że nie, bo jedna osoba może z takiego układu wyjść bez konsekwencji, a druga bez środków do życia. Dosłownie jeden raz Miranda zaczyna mówić o systemie, w którym przez wieki kobiety stały na niższej pozycji, ale wątek niestety nie zostaje nijak pociągnięty, nie usłyszymy więc nic o tym, że w istniejącej strukturze społecznej kobiety mają mniejszy kapitał niż mężczyźni, co często popycha je w relacje, w których są przynajmniej częściowo uzależnione finansowo od partnerów. Tutaj wszystko pozostaje w ramach indywidualnych decyzji.
Cieszę się, że serial zauważa, na jak niemożliwie wysokim poziomie żyje Carrie, ale nie ulituję się nad postacią, bo być może będzie musiała kupić buty za dwieście zamiast za czterysta dolarów.
Wątek gospodyni sali miał pokazać solidarność kobiet i wymianę władzy… przez pożyczenie tamponu? Założenie jest chyba takie, że Samantha planowała uwiedzenie gospodarza sali, gdyby był mężczyzną, kobiecie jednak trzeba pożyczyć tampon. Nie do końca rozumiem albo rozumiem, ale tego nie kupuję.
Swoją drogą zastanawiam się nad metafizyką tego serialu. Odcinki to niby kinematograficzne wersje felietonów Carrie, stąd jej narracja z offu. Tylko czy ona naprawdę wypisuje te wszystkie szczegóły z życia swoich przyjaciółek? Czy raczej, czy naprawdę wypisuje je pod ich prawdziwymi imionami? Czy może są to pseudonimy gazetowe i Charlotte naprawdę nie ma na imię Charlotte? A może ma, tylko mamy założyć, że Carrie w artykułach nazywa ją jakoś inaczej? Piszcie swoje teorie w komentarzach.


***



S01E06 – Secret Sex
Zaczynamy od sesji zdjęciowej Carrie do reklamy na autobusie, którą widzimy w czołówce odcinka. Organizatorzy sesji pozwalają bohaterce zatrzymać wybitnie seksowną sukienkę, w której pozowała. Mnie sprzedawanie seksapilem autorki jej dorobku dziennikarskiego wydaje się bardzo słabe, nawet jeżeli dziennikarka specjalizuje się w pisaniu o sprawach łóżkowych, ale nie odmówię tej scenie realizmu, gdyż seksapilem sprzedaje się i dętki rowerowe.
Carrie postanawia pójść w nowej sukience na pierwszą oficjalną randkę z Bigiem. Przed spotkaniem rozmawia z przyjaciółkami i nasza niewinna romantyczna Charlotte osądza ją za zbyt seksowne ubranie i branie pod uwagę stosunku już na pierwszej randce. Jak można się było spodziewać, Samantha wyśmiewa Charlotte, co wcale nie przeszkadza Charlotte przedstawić Carrie jakiegoś pozwalającego obliczyć, na której randce jest pora na seks, matematycznego wzoru biorącego pod uwagę wiek kobiety oraz planowaną długość związku. Miranda mówi, że wystarczy się nie ruchać na pierwszej randce i jest okej. Carrie zdradza widzom, że bardzo pragnie seksu z Bigiem, ale „delayed gratification is the definition of maturity”, więc cóż z chęci i pragnień, trzeba czekać.
Przedstawiam wam pierwszy dialog legendarnej randki, na którą czekaliśmy od początku sezonu:
 Interesting dress.
 Meaning?
 Interesting dress.
A kiedy para wsiada do taksówki, pierwsze, co wychodzi z ust Biga, to uspokojenie Carrie i zapewnienie, że potrafi nad sobą panować. Carrie mówi, że ona też. Zaprawdę, jeżeli Big tak dobrze potrafił wyczytać w myślach Carrie, że założyła tę sukienkę, żeby zasugerować seks na pierwszej randce, to może rzeczywiście są dla siebie stworzeni. No dosłownie jakby rozmawiał z poprzednią sceną, a nie z Carrie. Para zaczyna się całować, a potem uprawia seks, przez co Carrie boi się, że Big więcej nie zadzwoni.
Po seksie idą na chińszczyznę. W knajpie spotykają jakiegoś dawnego znajomego Carrie (również na randce) i z nim też Carrie żartuje na temat tego, że w swojej wybitnie seksownej sukience wygląda, jakby była goła. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego każdy musi komentować ten kawałek ubrania, sukienka jak sukienka. Po krótkiej rozmowie kumpel zbywa Carrie i kontynuuje swoją randkę. Carrie zastanawia się, dlaczego kumpel nie chciał z nią dłużej rozmawiać. Ja bym strzelała na ślepo, że może dlatego, że był na randce, ale nasza bohaterka podejrzewa, że coś ukrywa.
Tymczasem Miranda na treningu bokserskim daje facetowi w twarz i ze spotkania wywiązuje się romans. Facet jest młody, bogaty, jest lekarzem i ma własne mieszkanie, więc ideał. Kiedy para decyduje się na seks, facet wychodzi wcześnie rano na samolot, co oznacza, że Miranda zostaje w jego mieszkaniu. Co więc robi? Przeszukuje je. Jak każda normalna osoba na jej miejscu. Znajduje coś, czego obecności nie mogłaby się spodziewać w mieszkaniu dorosłego człowieka: film pornograficzny! Pełna zdumienia odkrywa, że na nagraniu jakaś kobieta daje jakiemuś mężczyźnie klapsy. Jest zniesmaczona i nie chce się więcej umawiać z lekarzem. Nie wprost daje mu do zrozumienia, że znalazła film, po czym on nigdy więcej się do niej nie odzywa i nawet przestaje chodzić na treningi. To chyba miało być wywołane wstydem, ale ja widzę to działanie jako ucieczkę przed kobietą, która przeszukała jego mieszkanie.
Carrie umawia się na spotkanie z kumplem, którego spotkała w chińskiej knajpie. Kumpel wyjaśnia jej, że jego dziewczyna jest mądra, miła i mają bardzo udane życie seksualne, ale nie mówi o swoim związku otwarcie, bo jest klasistą, a wybranka pracuje w supermarkecie, a do tego nie jest ładna. Aktorka dobrana do roli to naprawdę niebrzydka kobieta, więc nie wiem, co nam tu wkręcają twórcy. Nie mam pojęcia, kogo tu mam brać za ładnego, a kogo za brzydkiego, podobnie jak w odcinku z modelkami. Od głównych bohaterek dziewczyna różni się tylko tym, że jest od nich minimalnie mniej chuda.
Carrie w narracji odcinka w mówi: „I couldn’t decide whether Mike was being shallow or honest”. No ja nie mam takiego dylematu, nie wiem jak wy.
Carrie postanawia napisać artykuł o uprawianiu świetnego seksu z ludźmi, których nie przedstawiłoby się znajomym. Okazuje się, że Samantha nie wstydzi się nikogo, z kim spała, za to Charlotte wstydzi się, że spała z chasydem. Cała sytuacja ograna jest jako żart, co według mnie jest przynajmniej lekko antysemickie, może i bardzo antysemickie, nie wiem.
Wbrew obawom Carrie, Big dzwoni i wychodzą na spacer. Spotykają po drodze znajomych Biga i Big nie przedstawia im Carrie, a potem zabiera ją do tej samej knajpy, w której byli wcześniej. Carrie rozgląda się po restauracji i stwierdza, że wygląda jak tanie miejsce, do którego zabiera się ludzi, z którymi nie chce się być widzianym.
Carrie dzwoni do kumpla od sekretnej dziewczyny i on wyjaśnia jej, że tak, do tej właśnie knajpy zabiera się dziewczyny, z którymi się nie chce być widzianym, bo nie spotka się tam znajomych. Wyobraźcie sobie, że jest konkretne miejsce w Nowym Jorku, do którego każdy przychodzi z kimś, kogo ukrywa przed znajomymi, i każdy wie, że tak to właśnie działa xD. Rzeczywiście, świetna miejscówka, żeby cię nikt nie przejrzał.
Bohaterki robią mini imprezę na chodniku, żeby zobaczyć pierwszy przejazd autobusu z reklamą kolumny Carrie, co jest całkiem urocze. Przy okazji Charlotte ocenia Carrie za przespanie się z Bigiem na pierwszej randce, co już urocze nie jest. Na spotkanie przychodzi też kumpel Carrie, który, jak się okazuje, chciał zabrać ze sobą swoją tajną dziewczynę, tym razem nie wstydząc się jej, dowiadujemy się jednak, że ta dała mu kosza i znalazła sobie kogoś lepszego xD. Zdecydowanie moja ulubiona postać odcinka.
Autobus przyjeżdża. Ktoś na reklamie dorysował niestety penisa obok twarzy Carrie i jakiego zdania bym o tej bohaterce nie miała, w tym momencie jej współczuję. Mam wrażenie, że ta scena to miała być puenta wątku sukienki, która wszystko czyni wybitnie seksualnym i jeżeli mam rację, to oznacza, że ten odcinek mówi nam, że kobiety zasługują na poniżenie za bycie seksownymi.
Carrie idzie do Biga, żeby wyjaśnił jej, czy rzeczywiście nie chce być z nią widziany publicznie. Przy okazji w narracji mówi nam, że wini za wszystko siebie, bo miała seksowną sukienkę i przespała się z nim na pierwszej randce. Carrie wykłada Bigowi całą swoją ideologię na temat sekretnego seksu, jaką opracowała na potrzeby swojej kolumny, na co Big odpowiada jej tłumaczeniem, że bardzo lubi jedzenie z restauracji, do której ją zabierał, i że nie przedstawił jej znajomemu, bo nie pamiętał jego imienia. Widać jego umiejętności czytania scenariusza scen, w których go nie było, wyczerpały się po pięciu minutach odcinka i stąd te nieporozumienia. Para kieruje się do sypialni i to koniec odcinka.
Bogowie, jaki ten serial jest konserwatywny. Ostatecznie okazuje się, że seks na pierwszej randce nie zniszczył związku na zawsze, ale wciąż to dorysowanie penisa stanowi swego rodzaju karę dla Carrie za… założenie zwykłej sukienki. Reakcja Mirandy na pornosa z klapsami jest zdecydowanie przesadzona, w końcu pomyślałoby się, że aktywna seksualnie kobieta po trzydziestce będzie chociaż trochę bardziej otwarta. Samantha prezentuje się przy tym wszystkim jako głos rozsądku. Nie miała własnego wątku, pojawiła się jedynie jako doradczyni Carrie i kontrapunkt dla wiktoriańskich poglądów Charlotte (nie przesadzam, w pewnym momencie Charlotte pochwala czasy wiktoriańskie za stawianie romansu na pierwszym miejscu) (tak, też jestem w stu procentach przekonana, że Charlotte nie ma zielonego pojęcia o czasach wiktoriańskich), jej postać wypada tu jednak zdecydowanie najlepiej spośród czterech głównych bohaterek. To moja druga ulubiona postać odcinka po kobiecie, która zerwała z kumplem Carrie.
Ostatecznie zgadzam się z puentą odcinka mówiącą o tym, że traktowanie człowieka jak gówno, bo pracuje w supermarkecie, jest słabe, siedzenie nad liczydłem i sprawdzanie, czy to już czas na seks, czy nie, do niczego nie prowadzi, a od tworzenia przekombinowanych teorii lepsza jest szczera rozmowa z partnerem, ale dlaczego całość trzeba było przyprószyć antysemityzmem i doprawić slut-shamingiem?
Jeśli macie jakieś własne przemyślenia, zachęcam do pisania komentarzy, bo interesuje mnie perspektywa zarówno ludzi, którzy nie mieli z serialem styczności, jak i tych, którzy widzieli go lata temu.

***


S01E07 – The Monogamists
Zaczynamy od tego, że związek Carrie i Biga świetnie się układa, a Carrie jest coraz bardziej i bardziej zakochana. Swoje uczucia opisuje w ten sposób: „Four-hour conversations flew by in a space of fifteen minutes and a few days apart felt like weeks. I realize that Einstein’s law of relativity would have to be amended to include a special set of rules… those to explain peculiar effects of infatuation”. I tu mam dla was ciekawostkę, bo sam Einstein teorię względności wyjaśniał tak: „Kiedy mężczyzna siedzi przez godzinę z ładną dziewczyną, wydaje mu się, że była to minuta. Ale niechby posiedział przez minutę na rozgrzanym piecu, a wyda mu się to dłuższe niż jakakolwiek godzina. I to jest właśnie względność”. Zastanawiam się, czy twórcy znali ten cytat i się nim zainspirowali, czy właśnie nigdy o nim nie słyszeli i dlatego Carrie mówi, że Einstein powinien był o tym pomyśleć.
Przez randkowanie z Bigiem Carrie zdarzyło się opuścić spotkanie z przyjaciółkami, przez co jest sobą bardzo zawiedziona, koleżanki jednak wybaczają. Okazuje się, że Charlotte spotkała świetnego faceta w parku, idealny materiał na męża. W ich związku pojawił się jednak problem – otóż fagas jest zapalonym fanem seksu oralnego, a konkretnie pragnie, aby partnerka wykonywała fellatio. Charlotte nie jest jednak w ogóle zainteresowana seksem oralnym, próbowała się do niego przekonać, ale doszła do wniosku, że to po prostu nie dla niej. Reszta pań opowiada o swoich doświadczeniach w tym zakresie – lubią czynność bardziej lub mniej, a za najlepsza jej część uważają rewanżową minetę.
Przyjaciółki już mają wychodzić z restauracji, kiedy Carrie widzi Biga na randce z inną kobietą. Wychodzi na to, że się nie dogadali – Big myślał, że ich związek nie jest na wyłączność i Carrie też widuje innych facetów, Carrie tymczasem była przekonana, że relacja jest monogamiczna. Carrie jest zła częściowo na siebie, a częściowo na Biga. Ma poczucie, że rzeczywiście o tym nie rozmawiali, ale dla niej umawianie się z kimś innym, kiedy jest tak zakochana w Bigu, było niewyobrażalne, a tymczasem on chadza na randki z innymi. Zastanawia się, czy jest może tak, że mężczyźni jakoś po prostu nie lubią monogamii, czy może chodzi o coś głębszego i tu poznajemy temat artykułu Carrie na ten tydzień: czy wymaganie monogamii w mieście nieskończonych możliwości to za dużo?
Jako że z poprzednich odcinków wiemy, że Samantha odrzuca monogamię, twórcy podjęli moim zdaniem słuszną decyzję, żeby nie eksplorować jej życia erotycznego w tym odcinku, gdyż byłoby to powiedzenie po raz kolejny tego, co już powiedziano o tej postaci nie raz. Zamiast tego dostajemy komediowy wątek szukania przez bohaterkę nowego mieszkania. Agentka nieruchomości prosi Samanthę o złożenie obietnicy, że nie będzie pracować z innym pośrednikiem, Samantha dopuszcza się jednak zdrady i korzysta z usług drugiego agenta (uprawia też z nim seks, bo trzeba mieć jakieś hobby). Za pomocą tej historii serial pokazuje, że zazdrość może działać tak samo jak w związku również w innej relacji i nie mam z tym pomysłem problemu, mam jednak poczucie, że motywacje agentki były bardziej finansowe niż osobiste, więc być może wątek przyjaźni sprawdziłby się w tej roli lepiej. Jako taki możemy w jakimś stopniu odbierać sytuację z początku, kiedy przyjaciółki były zazdrosne, bo Carrie była na randce zamiast na spotkaniu z nimi, tylko że była to tylko jedna scena, więc porównanie nie miało szansy wybrzmieć.
Carrie wychodzi na drinka z kolegą gejem. Gej mówi, że monogamia wychodzi z mody po krótkim powrocie w latach dziewięćdziesiątych. Carrie mówi mu, że jest on dziwką, na co ten odpowiada, że chciałby, żeby to była prawda.
Jakiś znajomy geja podchodzi, flirtuje z Carrie i zaprasza ich oboje na imprezę. Carrie wraca do mieszkania i dochodzi do wniosku, że w tym momencie takie zaloty tylko ją męczą. Zaraz potem dzwoni Big, żeby upewnić się, że dalej są umówieni na randkę następnego dnia. Carrie czuje, że ma do zadania Bigowi dużo pytań, ale nie ma w tym momencie ochoty na rozmowę z nim, zamiast tego rozmawia z Mirandą. Carrie doszukuje się drugiego, trzeciego i czwartego dna w każdym słowie Biga i sama orientuje się, że przesadza, prawdopodobnie pomaga w tym reakcja na cały monolog Mirandy, która traktuje jej słowa z lekceważeniem i ewidentnie bardziej interesuje się talerzem spaghetti. Tymczasem pojawia się były chłopak Mirandy, Skipper, z nową dziewczyną, co budzi w Mirandzie zazdrość.
Zaraz po tej scenie montażyści przenoszą nas do sypialni, w której Skipper i jego nowa dziewczyna uprawiają seks. Dzwoni telefon i kiedy okazuje się, że to Miranda, Skipper odbiera, mimo że jest w trakcie stosunku. Miranda proponuje kolację, więc Skipper zrywa ze swoją nową dziewczyną, cały czas nie przerywając seksu.
Charlotte i jej nowy facet stwierdzają, że chcą się widywać tylko ze sobą, co czyni z tej dwójki najlepiej porozumiewającą się parę w odcinku. Później w sypialni Charlotte w końcu mówi mu, że naprawdę nie jest zainteresowana robieniem loda, czym jest on bardzo rozczarowany. Mówi, że widzi w swojej przyszłości wiele fellatio i że jeżeli Charlotte nie chce być w nie zaangażowana, to może spotykać się w tym celu z kimś innym. Charlotte uważa, że to niedojrzałe i z nim zrywa. Wciąż jest to najlepiej porozumiewająca się para odcinka.
Carrie i Big idą na imprezę i spotykają tam inną dziewczynę Biga, jak również jego kumpla, który myli Carrie z dziewczyną, z którą Carrie widziała Biga na randce, a do tego sugeruje, że jest ich jeszcze więcej, przez co Carrie czuje się coraz bardziej nieswojo. Bohaterowie próbują ze sobą porozmawiać, ale wychodzi im z tego cicha kłótnia pełna niewypowiedzianych pretensji ze strony Carrie.
Skipper po seksie z Mirandą opowiada jej o okolicznościach swojego zerwania. Miranda jest tą opowieścią przerażona i mówi mu, że nie chce być z nim w związku i chce, żeby oboje widywali innych ludzi. Skipper stwierdza, że Miranda traktuje go przedmiotowo, kiedy on ją kocha, i decyduje się zerwać, tym razem na dobre.
Carrie zostawia Biga i idzie na imprezę, na która zaprosił ją kumpel geja. Tam dalej flirtuje ze wspomnianym kumplem, ale tym razem bardzo ją to bawi. Ziomek jest pisarzem, który przeżywa swoje pięć minut sławy. Chełpliwie opowiada Carrie o największej korzyści z wydania własnej książki, na co Carrie odpowiada:
 I thought it was the fact that you could behave like an utter asshole and people would find you amusing.
Ja wiem, że to ma być przytyk, ale brzmi jak przebłysk samoświadomości ze strony Carrie xD.
Carrie dzwoni do Biga, przytulając się z pisarzem i opowiadając Bigowi, że przytula się z innym facetem niż on. Każe też pisarzowi pozdrowić Biga. I każe Bigowi przyjechać do siebie, przy czym zaznacza, żeby zaczekał przed budynkiem, bo nie jest dość fajny, żeby być na liście gości.
Jest już pewna, że Big nie przyjedzie, kiedy okazuje się, że czekała na niego przed innym wejściem, bo oboje uznali różne wejścia za główne. Para zauważa, że nieporozumienie co do wejścia metonimicznie oddaje ich problemy z komunikacją w związku i postanawia porozmawiać. Tylko nie do końca, bo w sumie sprawę załatwiają w dużej mierze jednym przytuleniem, które wyraża przejście Biga na monogamię. Big prawdopodobnie więcej o swoim związku dowie się z nowego numeru New York Star niż od Carrie.
Według mnie wprowadzenie do tematu kwestii Nowego Jorku jako miejsca, w którym ludzie mieliby się zachowywać bardziej lub mniej monogamicznie niż gdzie indziej jest zupełnie zbędne i wprowadzone tylko dlatego, że serial ma opowiadać o specyfice Manhattanu, trzeba więc szukać sposobów na odróżnienie go obyczajowo od innych miejsc, nawet jeśli nie jest to zbyt zasadne. Styl randkowania jest raczej zależny od kręgu kulturowego oraz osobistych skłonności i preferencji, jako temat odcinka widziałabym więc problem tego, że ludzie za mało rozmawiają o tym, co dla nich znaczy monogamia, zdrada i o tym, co wywołuje w nich zazdrość, bo o to rozbija się większość konfliktów w odcinku, nie o fakt, że w Manhattanie jest tak dużo ludzi, że monogamia jest trudniejsza niż gdzie indziej.
Ostatecznie w odcinku twórcy delikatnie wskazują nam monogamiczne związki jako w jakiś sposób lepsze niż otwarte relacje reprezentowane przez Biga, fagasa Charlotte oraz podejście Mirandy do relacji ze Skipperem, w której jest możliwe, że miała być czarnym charakterem, lecz ja zdecydowanie oceniałabym tutaj ostrzej brak komunikacji, podobnie co w relacji Carrie i Biga. Najgorzej w odcinku zachował się jednak Skipper względem swojej nowej dziewczyny i Carrie, prowadząc wojenkę z Bigiem, z którym naprawdę po prostu się nie dogadała, a więc dwie postaci pragnące monogamii, więc obraz się komplikuje. Przy czym nie wiem, czy twórcy nie uważali zachowania Carrie za uzasadnione, a zachowania Skippera za śmieszny żart, a nie przykład bycia dupkiem.
Moje uczucia względem odcinka są mieszane, co stawia go pośród najwyżej ocenianych przeze mnie do tej pory odcinków „Seksu w wielkim mieście”.


***



S01E08 – Three’s a crowd
Charlotte zakochuje się w nowym facecie, z którym świetnie jej się układa również w łóżku. Pewnego wieczora para rozmawia o swoich fantazjach i Jack mówi Charlotte, że bardzo go podnieca myśl o trójkącie, a konkretnie o zaproszeniu do łóżka drugiej kobiety. Charlotte okazuje chwilowe zdziwienie, ale szybko dochodzi do wniosku, że jej również podoba się ta wizja.
W tym momencie zostaje zarysowany główny motyw odcinka. Jak to zwykle w tym serialu, przyjaciółki zbierają się, żeby obgadać sprawę przy stole. Miranda uważa, że każdy facet marzy tylko o trójkącie i ostrzega Charlotte, żeby nie poddała się presji. Samantha mówi, że trójkąty są super, ale chce brać w nich udział tylko gościnnie, uprawiając seks z jakąś parą, sama zresztą w ogóle nie jest zainteresowana związkami.
Charlotte opowiada przyjaciółkom o rozmowie z Jackiem, którą Miranda widzi jako manipulację mającą podwyższyć samoocenę Charlotte, aby mógł zdobyć swój cel – zobaczenie Charlotte w seksualnej sytuacji z inną kobietą. Samantha doradza Charlotte, żeby wybrała przypadkową kobietę, nie przyjaciółkę, na co Charlotte reaguje, mówiąc, że czułaby się bezpieczniej z przyjaciółką, na przykład Carrie. Carrie odpowiada, mówiąc, że ona do trójkąta wybrałaby Samanthę. Samantha stwierdza, że ona widziałaby siebie w trójkącie z Charlotte. Miranda czuje się wykluczona i pozostałe panie ją przepraszają.
Okej, co ja właśnie zobaczyłam? Wiem, że to było rozegrane jako żart, ale ta scena mówi nam, że główne bohaterki chcą uprawiać ze sobą seks i że Miranda jest zazdrosna, bo nie była żadnej z nich pierwszym wyborem. Czy mam od tego momentu zakładać, że wszystkie są biseksualne? Jestem przekonana, że twórcy nie założyli, że scena mogłaby zostać odebrana inaczej niż jako żart i że wszyscy uznamy koncept biseksualności głównych bohaterek za zbyt nieprawdopodobny, żeby brać pod uwagę, ale to seksualne odrzucenie ze strony przyjaciółek będzie stanowiło motywacje Mirandy na cały odcinek, więc naprawdę, wymaganie od widzów, żeby nie pomyśleli o tym, że coś w tej rozmowie jednak było na serio, to za duże wymaganie.
Carrie postanawia napisać artykuł o trójkątach, w którym zestawia fakty:
1. Faceci lubią trójkąty.
2. Czasem widzi w parku po trzy osoby razem.
3. W parku był też pan z trzema psami.
4. Były też trzy kaczki, które płynęły obok siebie po stawku.
5. Niektóre rzeczy występują w trójkach, jak klasy w samolocie.
I na tej podstawie stawia pytanie, czy trójkąty to związki przyszłości.
Święci w niebiosach, albo ta kobieta nigdy nie napisała dwóch zdań z sensem, albo jej się naprawdę bardzo nie chce i wysyła do gazety jakieś pierwsze lepsze pierdoły, za które z jakiegoś powodu płacą jej fortunę. Żeby być zupełnie fair, część z tych przebitek (jak psy i kaczki) raczej nie poszła do artykułu, a była tylko częścią montażu pokazującego inspiracje Carrie, ale to o klasach w samolocie jak najbardziej poszło do druku.
Wątek Charlotte toczy się dalej. Widzimy, że poszła z Jackiem do baru, w którym ten pyta ją, czy któraś kobieta jest w jej guście. Charlotte na początku jest onieśmielona, ale widzimy, że coraz bardziej podoba jej się myśl o zbliżeniu z inną kobietą, co pokazane jest głównie przez jej reakcję na delikatny flirt ze strony przypadkowej spotkanej w barze kobiety. Jack wspiera ją na drodze do… no właśnie czego? Ja bym powiedziała, że odkrycia własnej biseksualności, ale wątpię, żeby serialowi naprawdę o to chodziło (częściowo dlatego, że wiem, że gdzieś dalej jest odcinek, w którym Carrie stwierdza, że biseksualność najprawdopodobniej nie istnieje, a jeśli istnieje, to jest to zabawa dla młodych, więc naprawdę nie liczę na to, że twórcy na którymkolwiek etapie podchodzili do sprawy normalnie).
Tej nocy Charlotte ma erotyczny sen, w którym Jack i kobieta z baru zapraszają ją do trójkąta. Co ja widzę jako kolejną (niezamierzoną) przesłankę na temat tego, że Charlotte odkrywa w sobie pociąg do kobiet. Charlotte z ekscytacją opowiada Carrie o swoim śnie i radzi się jej, czy powinna rzeczywiście spróbować trójkąta. Tutaj dostajemy taki dialog:
– It’s your call, but don’t do it just to make Jack happy.
– But maybe it would bring us closer.
– Sweetie, don’t you think it’s weird that you’re thinking of sleeping with someone you don’t know to get closer to Jack?
No i okej, gdyby rzeczywiście tak było, to też bym odradzała Charlotte ten trójkąt, ale ta linia dialogowa to dosłownie pierwsza przesłanka na temat tego, że Charlotte miałaby to zrobić dla Jacka, a nie dla siebie. Do tej pory widzieliśmy na ekranie kobietę coraz bardziej podekscytowaną na myśl o seksie z inna kobietą i wspierającego ją na tej drodze partnera (zapewne głównie dlatego, że fetyszyzuje lesbijki, ale zawsze). Tutaj komentarz Carrie retroaktywnie heteronormatywizuje przeżycia Charlotte, bo okazuje się, że jej fantazje o kobiecie były wywołane chęcią zbliżenia się do mężczyzny.
Po tej rozmowie Carrie przegląda gazetę i widzi w niej ogłoszenia ludzi szukających chętnych do trójkątów (ja nigdy nie widziałam takiego ogłoszenia, ale może i w czasach sprzed tindera takie rzeczy się działy, nie wiem), co sprawia, że czuje się jak ostatnia osoba, która chce być w zamkniętym, monogamicznym związku. Rozmawia z Bigiem o swoim artykule i dowiaduje się, że on też brał kiedyś udział w trójkącie ze swoją byłą żoną. Dowiaduje się również, że ma byłą żonę. Jak wiemy z odcinka z Francuzem, Carrie ma uprzedzenia względem rozwodników, musi więc teraz zapewne przemyśleć swoje życie.
Miranda opowiada terapeucie, że czuje się wykluczona przez przyjaciółki. Ten pyta wprost, czy czuje pociąg seksualny do swoich koleżanek, na co ona odpowiada, że nie, ale „if your friends won’t go down on you, who will?”. Naprawdę nie wiem, jakie fikołki myślowe trzeba odwinąć, żeby napisać scenariusz, w którym kwestia tego, czy przyjaciółka chce uprawiać z tobą seks, czy nie, świadczy o jej solidarności, a nie queerowości. Potem widzimy, jak Miranda testuje nowe szminki i pyta Carrie, czy kolor, który wybrała, ją podnieca. Ale jako żart, więc wiecie, wszystko jest hetero.
Carrie, nie rozmawiając o tym z Bigiem, idzie obczaić jego byłą. Żona niestety jest piękna, miła i świetnie się dogaduje z Carrie. Później w łóżku z Bigiem Carrie wyobraża sobie, że jego była jest z nimi i to zupełnie wyprowadza ją z nastroju. Jako narratorka sceny mówi widzom, że trójkąty są nieuniknione, bo zawsze w łóżku z partnerem ktoś był przed tobą. Później Carrie jeszcze raz rozmawia z byłą Biga i dowiaduje się od niej, że jej małżeństwo zakończyło się, bo Bigowi za bardzo podobała się jej najlepsza przyjaciółka.
Bezpośrednio potem dostajemy zakończenie wątku Samanthy, która w tym odcinku miała romans z żonatym mężczyzną, którego żona nie chciała w łóżku eksperymentować. Okazuje się, że rzucił on żonę dla kochanki. Porzucona żona dzwoni do naszej bohaterki cała zapłakana i mówi, że dla ratowania związku chciałaby dołączyć do nich w łóżku. Samantha nie jest zainteresowana dramą i leczeniem cudzych związków, więc wycofuje się z całej sprawy. Połączenie scen sugeruje, że coś podobnego mogło się wydarzyć w związku Biga i wcale nie uratowało związku.
Wracamy do wątku Charlotte, która wybrała się na jakiś bal z Jackiem. Na balu nieśmiało podrywa przypadkową kobietę, po czym idzie z Jackiem na górę (do łóżka gospodarzy? Czy może to ona jest gospodynią? Coś mi tu mogło umknąć), realizować swoją fantazję, o której nie wspominała do tej pory – seks na balu, kiedy na dole są goście. Do pokoju wchodzi kobieta z dołu, która za zgodą pary do niej dołącza. Okazuje się jednak, że jest zainteresowana wyłącznie Jackiem, a na Charlotte oboje przestali zupełnie zwracać uwagę zajęci sobą. Zraniona Charlotte opuszcza sypialnię.
Wątek Mirandy znajduje konkluzję w odpowiedzeniu przez tę postać na jedno ze wspomnianych gazetowych ogłoszeń i po upewnieniu się, że para na pewno jest zainteresowana, udawaniu, że ma telefon i zostawieniu ich w barze (mimo że zapytali, czy na pewno chce z nimi iść do łóżka i naprawdę nie musiała ich tak chamsko traktować).
W ostatniej scenie odcinka Carrie i Big kłócą się, bo ze sobą wcześniej nie rozmawiali i znowu nawarstwiło się kilka spraw. Big wyjaśnia Carrie, że miał z żoną trójkąt, bo oboje szukali czegoś albo kogoś innego, ale że teraz ma Carrie i nie szuka nikogo innego… Te słowa z ust człowieka, który jeszcze w poprzednim odcinku widział ten związek jako otwarty. Carrie na koniec stwierdza, że ludzie lubią trójkąty, bo są łatwe, a to intymność jest wyzwaniem. Tu ma rację, bo dla niej zdecydowanie zbudowanie normalnej relacji z drugim człowiekiem jest prawdziwym wyzwaniem.
Ostatecznie odcinek mówi nam, że trójkąty to męska fantazja, a kobiety mogą ich chcieć tylko po to, żeby zadowolić swoich facetów. Mniej więcej do połowy odcinka można mieć nadzieję, że sprawa rozwinie się jakoś ciekawiej, tak jednak nie jest.
Niewinna Charlotte dostała najodważniejszy wątek, w którym do końca liczyłam na happy end, bo stanowiła z Jackiem fajny duet o niezłej chemii, a ich szczere relacje były przyjemną odskocznią od pełnego niedopowiedzeń i gierek związku Carrie i Biga. Szkoda jednak, że w zakończeniu tak pokarano bohaterkę i pokazano, że jej fantazje były w jakiś sposób naiwne, bo przecież w trójkącie chodzić może tylko o odbicie faceta.
Z punktu widzenia analizy queerowej ten odcinek to jeden wielki bałagan, w którym wszystko próbuje się na siłę heteroseksualizować, a bohaterki głęboko wypierają pociąg do siebie nawzajem. Twórcom bardzo pomogłoby wzięcie pod uwagę faktu, że tak, kobiety, które chcą uprawiać seks z innymi kobietami dla seksu z innymi kobietami, a nie dla faceta, istnieją.


***



S01E09 – The Turtle and the Hare
Czwórka bohaterek została zaproszona na wesele za sto tysięcy dolarów. Jakaś pani znana z umawiania się z arcybogatymi kolesiami bierze ślub z jednym z tych arcybogatych kolesi. Carrie pamięta, że panna młoda kiedyś opisała pana młodego jako nudziarza i tu pojawia się główny motyw odcinka – branie ślubu dla pieniędzy. Okej, może to nie jest główny motyw. Nie do końca wiem. W ogóle nie jestem pewna, czy wiem, o czym jest ten odcinek. Na marginesie to poszły na to wesele wszystkie ubrane na czarno, a chyba jest nie tylko polskim zwyczajem, że nie powinno się tego robić.
Na weselu są dwa stoliki dla singli i nasze bohaterki siedzą przy tym gorszym (rozumiem, że reszta bohaterek akurat nikogo nie ma, ale nie mam pojęcia, dlaczego Carrie nie przyszła z Bigiem). Siedzi przy nim jakiś arcybogaty koleś znany z tego, że ma śmierdzący oddech. Koleś nosi ksywę Żółw i próbuje wyrwać Samanthę, która z kolei zajęta jest flirtowaniem z kimś innym. Poza Samanthą bohaterki bawią się na weselu beznadziejnie.
Carrie słyszy od panny młodej poradę, że powinno się brać ślub z kimś, kto kocha cię bardziej, niż ty go kochasz. Postanawia napisać o tym koncepcie artykuł. W ramach riserczu dzwoni do Biga i pyta go, dlaczego wziął ślub. On mówi, że był głupi i zakochany i przy okazji wspomina, że nie chce nigdy więcej brać ślubu.
Okazuje się, że Carrie trochę jednak przeszkadza, że jej partner nie planuje wchodzić więcej w związek małżeński, z czego zwierza się koleżankom. Miranda mówi jej, że mężczyźni nie są już do niczego potrzebni, co bardzo dobitnie uświadomił jej jej nowy wibrator. Koleżanki protestują przeciwko wymienianiu facetów na wibratory, na co Miranda wyjaśnia, że po prostu nie rozumieją, jaki jej wibrator jest zajebisty.
Samantha idzie na randkę, a pozostałe przyjaciółki Miranda zabiera do sex shopu i każe im kupić sobie takie same wibratory jak ona ma. Model wibratora nazywa się królik, bo ma taki dynks do gilgania łechtaczki, który wygląda jak królicze uszy. Charlotte mówi, że oszczędza seks dla kogoś, kogo będzie kochać, i nie chce kupić sobie wibratora. Kiedy jednak widzi na własne oczy, jaki królik jest uroczy, ulega namowom.
Na randce Samanthy facet, z którym się umówiła, zostawia ją i idzie podrywać inną kobietę. Porzucona Samantha spotyka Żółwia i, jako że jest smutna i zdesperowana, zaczyna z nim rozmawiać. Zwraca mu uwagę na nieświeży oddech, a ten obraca sprawę w żart, co robi na niej wrażenie. Dostajemy przy tej scenie narrację Carrie, która opisuje zdziwienie Samanthy, że jak to, to on umie żartować? To podejście wydaje mi się dosyć okrutne i przypomina zachowanie dzieci w podstawówce.
Samantha postanawia zadbać o to, żeby Żółw przestał mieć śmierdzący oddech, chce mu też zapewnić nową garderobę. Carrie tak komentuje sprawę w swoim monologu myślowym/ narracji/ treści artykułu: „Samantha and the Turtle? But then again, I’m dating a man who will never get married and Miranda is having a meaningful relationship with something that comes in a box from Japan”. Mamy tu presupozycję, że odbiorcę wszystkie opcje będą odrzucać. Tymczasem ja nie mam nic do ludzi, którzy umawiają się z kimś uważanym za nieatrakcyjnego, ani do tych, których partnerzy nie planują ślubu, ani też do tych, którzy od związku wolą masturbację, więc dla mnie to zdanie nie ma żadnego sensu. Dalej Carrie stawia pytanie (tu widzimy, jak siada do laptopa, więc to na pewno wchodzi do artykułu): „In a city of great expectations, is it time to settle for what you can get?”.
Carrie spotyka panią, na której weselu była, i jest świadkiem tego, jak oddaje prezenty ślubne od znajomych męża, bo były zbyt słabe, a ona jest wyrachowana. Wychodzą ze sklepu i spotykają Samanthę i Żółwia w nowych, modnych ubraniach. Gdy Samantha i Żółw odchodzą, pani od ślubu mówi Carrie, że Samantha jest bardzo mądra. Carrie traktuje to jako potwierdzenie swojej tezy o tym, że przystajemy na kogoś, kogo nie do końca chcemy.
Carrie i Charlotte wybierają się na jogę i tam Charlotte zwierza się przyjaciółce, że używała królika i masturbacja nim jest tak dobra, że boi się, że już nigdy nie będzie miała ochoty na seks z facetem, bo żaden nie może dorównać wibratorowi. Carrie mówi jej, że może uprawiać seks i się masturbować, na co Charlotte stwierdza, że absolutnie nie, musi się pozbyć wibratora. Zaraz potem wykręca się od wyjścia na balet, bo chce zostać w domu i się masturbować.
Carrie rozmawia z kolegą gejem. Gej narzeka na to, że na scenie gejowskiej Nowego Jorku jest duża konkurencja i ma problemy ze znalezieniem partnera. Mówi też, że babcia da mu spadek, jeżeli weźmie ślub z kobietą, więc od żartu do żartu dochodzą do wniosku, że mogliby wziąć ślub.
Carrie mówi o tym planie Bigowi i wciąż nie przychodzi jej do głowy, żeby mu powiedzieć, że ma problem z tym, że on nie widzi w swojej przyszłości kolejnego ślubu, co jest spójne z przedstawieniem tej pary w poprzednich odcinkach. Gdyby nagle zaczęli ze sobą rozmawiać jak normalni ludzie w związku, to by była zdrada charakterów postaci.
Tymczasem dochodzimy do najbardziej odjechanej sceny odcinka. Miranda i Carrie stwierdzają, że Charlotte za dużo się masturbuje i wparowują do jej domu z interwencją. Charlotte ostatecznie przyznaje im rację i oddaje wibrator.
Samantha ciągle stara się zmienić Żółwia w kogoś, kto by się jej podobał, ale jej nie idzie. Przy obiedzie Żółw zastanawia się, jakich grzybów użyto jako składnika i Samantha traktuje zastanawianie się nad czymś takim jako coś głupiego lub żałosnego, bo to przecież nie ma znaczenia. Po tej rozmowie Samantha stwierdza, że z Żółwia po prostu nie da się zrobić człowieka z klasą.
Carrie i gej idą na spotkanie z babcią geja, na którym babcia daje Carrie do zrozumienia, że wie, że jej wnuk jest gejem, więc z planu nici. Tymczasem Carrie, patrząc na rodzinne fotografie, dochodzi do wniosku, że chciałaby założyć rodzinę.
Nasza bohaterka w końcu mówi Bigowi, że chce kiedyś wziąć ślub i źle czuje się, będąc w związku z kimś, kto tego nie planuje. Big nie udziela żadnej odpowiedzi, para się całuje, a w narracji Carrie mówi: „My Zen teacher also said the only way to true happiness is to live in the moment and not worry about the future. Of course, he died penniless and single”.
Jak zaznaczyłam na wstępie, nie do końca wiem, o czym ma być ten odcinek. Carrie pisze artykuł o przystawaniu na kogoś, z kim nie do końca chce się być (ale na przykład ma pieniądze), więc możemy to uznać za główny motyw. Masturbowanie się zamiast seksu opisane jest jako przystawanie na samego siebie i w ten (moim zdaniem pokraczny) sposób wątek wibratora został wpisany do scenariusza. Zupełnie zgadzam się z tym, co powiedziała Carrie: można się masturbować i uprawiać seks. Pójdę dalej i powiem, że można wykorzystać w seksie zabawki erotyczne. Cały odcinek między jednym a drugim budowana jest zupełnie zbędna alternatywa, a końcowy wniosek jest taki, że kobieta nie powinna się za dużo masturbować, bo będzie miała zbyt dobre orgazmy, a potem przez porównanie będzie niezadowolona, uprawiając seks z facetem. Naprawdę nie wiem, dlaczego kobiety miałyby się tak poświęcać w imię seksu z mężczyzną, proponuję raczej podnieść poprzeczkę stawianą mężczyznom w łóżku. Dodatkowo odcinek sugeruje, że Charlotte, trzydziestodwuletnia, aktywna seksualnie kobieta, wcześniej się nie masturbowała. No niby możliwe, ale wymaga ode mnie dużego zawieszenia niewiary.
Nie wiem, od kiedy Samantha szuka bogatego męża. Wcześniej serial mówił jasno, że jest dobrze sobie radzącą na rynku właścicielką agencji PR i jest najbogatsza z czterech przyjaciółek, zdecydowanie też nie chciała wchodzić w związek, skąd więc nagle ta motywacja? To chyba najgorzej napisany odcinek „Seksu w wielkim mieście”, jaki widziałam do tej pory.
A jeśli chodzi o postać Żółwia, to nie mam pojęcia, dlaczego serial się tak nad nim znęca. Facet jest na wszystkie sposoby pokazywany jako najbardziej żałosna istota na ziemi, której nie zechciałaby żadna kobieta. Do tego te sposoby są nieraz wręcz niezrozumiałe, no bo naprawdę, poniżanie człowieka za zastanawianie się, jakie grzyby wykorzystano w posiłku zdecydowanie gorzej świadczy o Samancie niż o Żółwiu. Widząc ten wątek, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że napisał go nastoletni szkolny dręczyciel kujonów z najbardziej stereotypowego amerykańskiego filmu o szkole.
Ostatnie słowa odcinka sugerują, że bieda i singielstwo to najgorsze rzeczy, jakie się mogą zdarzyć człowiekowi, co bardzo mi się nie podoba. Nie pasuje też do serialu, który miał odcinek, w którym próbował mówić o tym, że stygmatyzowanie samotnych kobiet jest okropne. W momencie, kiedy Carrie zmienia zdanie na temat małżeństwa, nagle zmienia zdanie na temat singli i to oni są teraz przegrani.
Najbardziej zastanawia mnie, co ma do tego wszystkiego bajka Ezopa, do której nawiązuje tytuł. No bo mamy tu żółwia i zająca, tylko że obaj w jakiś sposób przegrywają. To nie jest tak, że zarozumiały wibrator odpuścił sobie, przez co cierpliwością i pracą arcybogaty, nieatrakcyjny koleś szybciej doprowadził kobietę do orgazmu. Nie jest nawet tak, że w jakikolwiek sposób serial pokazuje nam arcybogatego, nieatrakcyjnego kolesia jako lepszego niż wibrator, bo Żółw do końca pokazywany jest widzom jako żałośny człowiek, którego nikt nie chce. Wibrator za to jest uzależniająco zajebisty i zbyt potężny, żeby używać go na co dzień.
Czuję, że będzie mi to spędzać sen z powiek, więc poratujcie, pisząc swoje tezy w komentarzach.


***



S01E10 – The Baby Shower
Carrie zaczyna odcinek, mówiąc o tym, że czasem ciężko jest cieszyć się z cudzych sukcesów i jako najgorszą możliwą sytuację, kiedy trzeba udawać szczęście, kiedy komuś się układa, wymienia baby shower bliskiej osoby. Cztery bohaterki zostają na taki właśnie baby shower zaproszone przez Laney, kobietę, którą znały bliżej osiem lat temu, kiedy była imprezowiczką słynną z pokazywania cycków ku uciesze gawiedzi. Panie wygłaszają serię zgryźliwych, ale niepozbawionych samoświadomości uwag, z których wynika, że wcale nie chcą na tytułowy baby shower iść. Tylko Charlotte jest podekscytowana wyjazdem.
Okazuje się, że Samantha i Laney zawsze były rywalkami, bo obie były seksowymi imprezowiczkami. Wszyscy spodziewali się, że Laney skończy jako ćpunka, tymczasem ona wyszła za mąż za bankiera z Wall Street i przeprowadziła się z nim do Connecticut, co sprawia, że nasze bohaterki, a zwłaszcza Samantha, czują się jakby przegrywały w życiu. Ostatecznie stwierdzają, że jednak wybiorą się na baby shower. Jeszcze przed podróżą Carrie sprawdza swój terminarz i okazuje się, że jej okres spóźnia się o cztery dni.
Panie wyruszają w drogę w ciuchach, które załączam na zdjęciu. Polecam waszej szczególnej uwadze przebojową bluzkę Samanthy. Była to świadoma decyzja bohaterki, planuje ona wszak wprawienie przytytej Laney w kompleksy (w tym też celu ma zamiar dać przyszłej matce butelkę alkoholu w prezencie (Miranda chce jej dać kondomy, możecie głosować w komentarzach, który prezent jest bardziej nie na miejscu)). Look jako całość prezentuje się niesamowicie.
Bohaterki przyjeżdżają na baby shower i widzą Laney, która czuje się świetnie, oglądając prezenty i rozmawiając o dzieciach z innymi matkami. Carrie zastanawia się, czy ją też to czeka, ile zostało z dawnej Laney i ile zostanie z dawnej niej, jeżeli zostanie matką.
Tymczasem Charlotte, która jako jedyna z przyjaciółek odnajduje się na imprezie, dowiaduje się, że Laney wybrała dla swojego dziecka imię Shayla, a jest to imię, które Charlotte od lat planuje dla swojego potencjalnego dziecka i kazała przyjaciółkom, w tym Laney, przysiąc, że nigdy go nie użyją. Laney rzuca kilka kąśliwych uwag na temat stylu życia naszej czwórki bohaterek i zastanawiam się, na jakim budulcu była zbudowana ta znajomość, bo kobiety ewidentnie się nienawidzą. Samantha wykorzystuje urażenie Charlotte, żeby nazwać Laney suką, zebrać ekipę i wrócić na Manhattan.
Bohaterki idą się napić. Charlotte czuje się źle z kradzieżą imienia, bo ma świadomość, że gdyby wcześniej miała dziecko, do takiej sytuacji by nie doszło. Problem nie byłby w połowie tak palący, gdyby nie to, że Charlotte planuje zostać matką, a czuje, że ma na to coraz mniej czasu, bo nie chce zajmować się noworodkiem jako czterdziestolatka. Panie rozmawiają również o tym, że zostanie matką oznacza poświęcenie samej siebie, kariery i zainteresowań. Nie mówię, że problem, który zostaje tutaj poruszony, nie istnieje, ale nie jestem pewna, czy przekonuje mnie takie katastroficzne podejście dziecko=koniec życia. Brakuje mi tu też jakiegoś wspomnienia o tym, czym zajmują się ojcowie tych dzieci, bo chyba jacyś są? Kwestia patriarchalnych ról społecznych pozostaje niewypowiedziana, a trochę szkoda, bo moim zdaniem ten kontekst pozwoliłby na pełniejsze przedstawienie zjawiska.
Carrie mówi koleżankom, że jej okres się spóźnia i że nie porozmawia o tym z Bigiem, dopóki nie będzie wiedziała, jak czuje się z myślą o ewentualnej ciąży. Jak widzimy, para konsekwentnie pisana jest jako zawzięcie nierozmawiająca ze sobą o niczym.
Miranda i Carrie wybierają się do sklepu po test ciążowy. Miranda wskazuje na ten, który jest na wyprzedaży, ale Carrie wyznaje, że właśnie wydała czterysta dolarów na buty, więc to nie miejsce na oszczędności. Carrie pisana jest niebywale konsekwentnie.
Podobnie jak z rozmową z Bigiem, Carrie nie chce robić testu, dopóki nie ustali, jak będzie się czuła z jego wynikiem. Samantha tymczasem urządza I don’t have a baby shower, aby celebrować swą bezdzietność. O imprezie przypadkowo z rozmowy telefonicznej z Carrie dowiaduje się Laney, która postanawia wpaść w ramach niespodzianki. Laney chce zabalować jak za dawnych czasów, goście jednak nie witają jej z takim samym entuzjazmem jak za dawnych lat. Carrie poświęca wieczór na powstrzymywanie jej przed spożywaniem alkoholu i jest to chyba pierwszy moment w tym serialu, kiedy w pełni popieram i pochwalam akcje głównej bohaterki.
Laney słabo się bawi na przyjęciu, które w niczym nie przypomina jej dawnych imprez. Zdesperowana próbuje swojego dawnego triku i pyta, czy ktoś na sali chce zobaczyć jej cycki. Zainteresowanie jest nikłe, a cała scena smutna. Oglądanie poniżenia dawnej rywalki sprawia, że Samantha czuje, jak jej samoocena rośnie. Cycki ostatecznie nie zostają pokazane. Carrie odprowadza Laney do taksówki, tłumacząc jej, że po prostu nie jest już tą samą osobą. Laney czuje się tym zrozpaczona.
Przemyśleń Carrie na temat tego, czy jest stworzona do macierzyństwa nie wieńczy żadna konkluzja, gdyż zostają one przerwane pojawieniem się miesiączki. I to już koniec.
Mam wrażenie, że odcinek ma bardzo mocną tezę i jego celem jest przekonanie kobiet, że macierzyństwo to jednoznacznie zła decyzja i koniec życia, jakie znały do tej pory. Trudno mi się jakkolwiek odnieść do sprawy z perspektywy własnego życia, ale mam wrażenie, że jest to jednak obraz nie do końca prawdziwy. Społeczeństwo rzuca matkom wiele kłód pod nogi, ale nie wiem, czy po urodzeniu dziecka człowiek zawsze musi przestać być sobą.
Wątek Laney miał dobitnie pokazać, że dla ciężarnej lub matki nie ma miejsca na imprezach, ale według mnie zestawienie scen z imprezy sprzed ośmiu lat i współczesnej jest nie fair. To nie były takie same imprezy. I don’t have a baby shower Samanthy to było spotkanie jakichś dwudziestu znudzonych osób, Laney wcześniej bywała na szalonych imprezach z głośną muzyką i tańcami na stole. Moim zdaniem na takiej imprezie jej cycki wciąż mogłyby zrobić furorę. No ale wtedy odcinek nie miałby zakończenia, w którym Samantha może świętować upokorzenie wroga.
Od samego początku bohaterki są świadome, że posiadanie dziecka jest widziane u kobiety jako sukces, jednocześnie zdając sobie sprawę, że nie jest to żadna obiektywna miara i że im również się dobrze powodzi. Sama wiedza, że społeczeństwo próbuje nam pewne rzeczy wciskać na siłę, nie jest jednak wystarczająca, żeby zabić w sobie jego podszepty – i to moim zdaniem twórcom całkiem nieźle udało się przedstawić, pokazując narastające kompleksy naszych bohaterek. Podoba mi się również, że wredne zachowania kobiet pokazane są jako właśnie takie. Dopiero kiedy wiem, że twórcy zgadzają się ze mną co do tego, że bohaterki kierują się zawiścią, mogę utożsamić się z tym, co czują. No bo bez przesady, że każdy z nas zawsze cieszy się z sukcesów wszystkich dookoła, a zwłaszcza ludzi, których nie lubi. Jeżeli ktoś taki istnieje, to jest dużo lepszą osobą ode mnie.
Mam wrażenie, że serial od początku chciał nam pokazywać bohaterki jako nieidealne i czasem kierujące się niskimi motywacjami, ale dopiero teraz to wyszło dobrze. Mamy tutaj też kilka zabawnych momentów, co sprawia, że mimo przesłania, które jest niesamowicie pesymistyczne i z którym nie do końca się zgadzam, jest to jeden z lepiej ocenianych przeze mnie odcinków.


***



S01E11 – The Drought
Carrie wprowadza nas w odcinek, mówiąc, że w Nowym Jorku najważniejszy jest seks i wszyscy starają się kogoś wyrwać i frustrują się, gdy nie mogą. Aha.
No nic, przechodzimy do najważniejszego problemu odcinka. Carrie pierdnęła w łóżku.
Zhańbiona uciekła i wrąbała się twarzą w drzwi (zdjęcie niżej), po czym poszła sobie gdzieś popisać artykuł. Kiedy wróciła, zdecydowała się nie poruszać tematu (tak jak brak komunikacji w tym związku oceniam negatywnie, tak w tym wypadku się zgadzam, bo nie wiem, o czym tu gadać). W trakcie kolacji Big postanawia zrobić sobie z niej żarty i podkłada jej poduszkę pierdziuszkę. Powtarzam: poduszkę pierdziuszkę. Ten czterdziestoletni biznesmen nie tylko był w posiadaniu PODUSZKI PIERDZIUSZKI, ale też podłożył ją swojej dziewczynie.
Wieczorem Big nie ma ochoty na seks, co martwi Carrie. Dwie kolejne noce mijają podobnie, co martwi ją jeszcze bardziej. Idzie pogadać z Mirandą i okazuje się, że ona nie uprawiała seksu od trzech miesięcy i jej z tym źle, więc Carrie tłumaczy jej, że ma gorzej, bo brak seksu, gdy jest się w związku, znaczy więcej, niż gdy się nie jest. Przyczyny zastoju w życiu erotycznym upatruje w pierdzie. Twierdzi, że Big to idealny facet z idealnym mieszkaniem i idealnym garniturem, a ona jest dziewczyną, która pierdzi. Miranda próbuje jej wyjaśnić, że przesadza i że nie ma czegoś takiego jak normalna ilość seksu, bo to zależy od człowieka, ale Carrie nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak para może spać w jednym łóżku i nie uprawiać seksu. Postanawia napisać artykuł, w którym zastanawia się, jaka częstotliwość stosunków jest normalna. Naprawdę nie wiem, po co to pisać, kiedy Miranda dała jej już wyczerpującą odpowiedź, ale cóż, coś musi do gazety posłać w tym tygodniu.
Samantha twierdzi, że brak seksu świadczy o problemach w związku Carrie i że pierd był błędem, ale sprawa jest do uratowania, wystarczy, że dobrze przerucha Biga, to mu przejdzie, bo faceci to mało skomplikowane istoty. Tymczasem sama stara się poderwać instruktora jogi.
Wychodzą razem na kawę, przy okazji której on wyjaśnia, że praktykuje tantryczny celibat od trzech lat. Samantha jest oburzona i mówi mu, że nie ma nic lepszego niż seks. Ten opowiada jej o tym, jak świetnie się czuje bez seksu, bo seksualna energia nie znajduje teraz ujścia, więc czuje się, jakby od trzech lat uprawiał grę wstępną. Samantha tylko bardziej się podnieca i próbuje namówić go na stosunek. Nie ma to jak zrozumienie i szacunek dla decyzji innych ludzi na temat ich seksualności.
Charlotte mówi Carrie, że wszystko jest okej i że przywiązuje zbyt dużą wagę do seksu. Mówi też, że ona i jej nowy chłopak są razem od kilku tygodni i jeszcze ze sobą nie spali i też jest fajnie. Kiedy chłopak Charlotte na moment do nich wpada, okazuje się, że Carrie kiedyś się z nim spotykała, ale zerwali, bo był maniakiem seksualnym. Charlotte odbiera wycofanie seksualne Kevina jako szacunek dla jej granic i jest poruszona takim wyrzeczeniem. Stwierdza też, że już czas na stosunek i para idzie do łóżka. W łóżku okazuje się, że Kevin jednak nie ma na nic ochoty, a zapytany, co się zmieniło w jego podejściu do seksu, mówi, że odkąd jest na antydepresantach, stracił libido. Charlotte próbuje go pocieszyć, ale on mówi, że problemu nie ma, jego życie jest super, leki go ocaliły i teraz jest szczęśliwy.
Carrie jest przerażona kolejnym wieczorem w mieszkaniu Biga, bo mógłby się skończyć kolejną nocą bez seksu. Powiedziałabym, że nie wiem, dlaczego mu nie powie, że ma problem, ale względem tego związku takie pytania nie mają sensu. Nie powie, bo nie powie. I męczy się dziewczyna. A wszystko to dla faceta z poduszką pierdziuszką.
Samantha odbywa prywatną sesję medytacji z instruktorem jogi. Zauważa, że mężczyzna ma erekcję, postanawia więc go zmolestować. Tak, ignorując fakt, że instruktor nie życzy sobie seksu i prosi ją, żeby nie zwracała uwagi na jego erekcję, Samantha rzuca się na nią z łapami. Mam wrażenie, że twórcy serialu nie widzieli tego zachowania jako niewłaściwego, bo w końcu kiedy kobieta dobiera się do faceta, to przecież nie problem. W każdym razie po tej interakcji Samantha postanawia spróbować celibatu.
Carrie jest zdesperowana i dzwoni do Biga, spytać, czy może wpaść. On ją zaprasza, nasza bohaterka ubiera się więc seksownie i idzie do jego mieszkania z jasno postawionym celem – odbyciem stosunku. Big akurat sobie oglądał boks i nie chciał przerywać, irytowały go więc próby Carrie zwrócenia na siebie uwagi. Tłumaczy jej, żeby dała mu spokój, kiedy ogląda walkę, ale Carrie tylko zaczyna próbować zasłonić mu ekran. W końcu Big fizycznie zdejmuje ją z siebie, czym Carrie jest oburzona. Zaczyna robić dramę i mówi, że wie, że nie pasuje do jego idealnego życia, więc sobie pójdzie. No i idzie sobie. Jest jeszcze bardziej oburzona niż była, bo on nie idzie za nią ani nie dzwoni z przeprosinami. Czy te kobiety słyszały kiedyś o tym, że facet może powiedzieć nie?
Już we własnym mieszkaniu Carrie czuje, że jej związek się rozpadł, a winny temu jest pierd.
Sama stwierdza jednak, że pierd tylko włączył jej kompleksy na punkcie tego, że nie czuje się dość idealna dla Biga i wciąż czuje presję, żeby udawać przed nim kogoś innego.
Ten związek tak bardzo nie działa na wszystkich poziomach.
Tymczasem sąsiedzi Carrie uprawiają seks tuż przy oknie i cała czwórka niewyżytych kobiet zbiera się, żeby ich oglądać. Charlotte stwierdza, że musi jeszcze raz spróbować z Kevinem, bo ich więź musi być silniejsza niż lek. No nie wiem, czy tak działa medycyna. Miranda oznajmia zaś koleżankom, że jak dobije do czterech miesięcy, to przerucha którąś z nich. Pewnie, że to żart, ale przypominam, że w jednym z poprzednich odcinków Miranda przeżywała, że żadna z koleżanek nie wybrała jej do trójkąta, więc nie od czapy jest podejrzewanie, że postać jest biseksualna. Tylko że nigdy nie dostaniemy żadnej sugestii na ten temat, który wykroczy poza wątek komediowy, no bo jak to tak, na poważnie wziąć pod uwagę, że jedna z głównych bohaterek może nie być hetero? W serialu eksplorującym ludzką seksualność?
W drodze do wypożyczalni filmowej Mirandę regularnie zaczepia jeden z budowlańców remontujących drogę i wykrzykuje do niej seksualne propozycje. Miranda za którymś razem stwierdza, że no dobrze, to chodźmy na seks, na co ten speszony odpowiada, że jest żonaty. Cieszę się, że odcinek rozumie, że wołanie za kobietami na ulicy to ani komplementy, ani propozycje, tylko irytujące, bezużyteczne zaczepki i dręczenie kobiet na ulicach. To najlepsza scena, jaką widziałam w tym serialu.
Samantha porzuca drogę celibatu i zaprasza przypadkowego uczestnika lekcji jogi na seks. Szybko poszło.
Charlotte stawia sobie za cel pobudzenie libido i erekcji Kevina, jej wysiłki jednak zdają się na nic. Pyta go, czy kiedyś przestanie brać leki, ten mówi, że nie. Pyta więc, czy nie przestanie nawet dla niej, ten dalej odmawia, więc zrywają. Rozumiem, że seks jest dla niej ważny i nie widzi dla siebie przyszłości w związku bez niego, ale według mnie samo zadanie pytania, czy wybranek nie przestałby dla niej brać antydepresantów trąci manipulacją i jest niezbyt zdrowe. Tym lepiej, że zerwali.
Big przychodzi do Carrie i jest to pierwszy raz, kiedy jest w jej mieszkaniu. Carrie wylicza rzeczy, które chce w nim zmienić, ale Big mówi, że wszystko mu się podoba. Próbuje spytać, o co jej chodziło tej nocy, kiedy oglądał boks, ale od Carrie nie idzie się niczego dowiedzieć. W końcu uprawiają seks i Carrie przechodzi głupawka. To koniec odcinka.
Z jednej strony liczyłam na jakąkolwiek ciekawszą puentę niż stosunek Carrie i Biga, z drugiej nie spodziewałam się po tym serialu niczego lepszego. No bo jaką historie nam tu opowiedziano? Carrie czuje, że w związku jest za mało seksu i ma z tym problem, w końcu uprawia seks ze swoim chłopakiem i problem mija. Rozumiem, że fakt, że Big zobaczył jej bałagan w mieszkaniu i podobało mu się mimo to jest tutaj znaczący, ale naprawdę, czy tej parze tak ciężko byłoby dopisać jakiś dialog? Wszystkie problemy załatwiają spojrzeniami w oczy, przytuleniami albo seksem. Jestem też zmęczona formułą odcinka w stylu Carrie ma głupi problem, bo nie rozmawia z Bigiem, a na koniec okazuje się, że problemu wcale nie było i Big od początku miał rację. Niech oni w końcu zerwą, to będzie miejsce na ciekawsze wątki.
Cały ten odcinek był po nic. Carrie zastanawia się nad pytaniem, na które odpowiedź jest oczywista i w samym odcinku głośno i wyraźnie podaje ją Miranda. Związek Carrie i Biga niby idzie gdzieś dalej, ale tak naprawdę nie, bo widzimy, że ze strony Biga od początku nie było żadnego problemu, więc żaden też nie został rozwiązany. Co do Carrie, to ona ma w kółko ten sam problem, więc moim zdaniem cały postęp jest tutaj złudny i więcej się nie nabiorę na to, że jej podejście do tego związku jakkolwiek jeszcze się zmieni. Wątki Samanthy i Charlotte są problematyczne i chętnie bym wycięła oba. Jedyne, co ratuje ten odcinek, to scena z Mirandą i budowlańcem, ale to trochę za mało.


***



S01E12 – Oh Come All Ye Faithful
Przygotujcie się, „Seks w wielkim mieście” będzie nam opowiadał o religii.
Miranda umawia się z dramaturgiem, który ma w nawyku branie prysznicu zaraz po seksie. Zapytany, dlaczego tak robi, wyjaśnia, że zakonnice w dzieciństwie mówiły mu, że seks jest grzechem, więc nabrał nawyku mycia się zaraz po stosunku. W narracji Carrie mówi nam, że w tym momencie Miranda zrozumiała, że umawia się z katolikiem.
Na tym etapie chciałam zaznaczyć coś, co zapewne i części z was chodzi po głowie – katolicyzm tak nie działa. Tak bardzo tak nie działa, że mam problem z wyobrażeniem sobie, żeby katolikowi taki pomysł w ogóle przyszedł do głowy. Mnie to wygląda bardziej nerwicowo. Czy jakiś scenarzysta naczytał się za dużo Freuda?
Mirandzie nie podobają się te prysznice i w rozmowie z Carrie stwierdza, że nigdy by się z nim nie zaczęła umawiać, gdyby wiedziała, że jest katolikiem (w bardziej pogardliwy dla religii sposób, niż ja to opisałam). Zastanawiałam się, dlaczego w takim razie dalej z nim jest, skoro tak jej się nie podoba ten związek i doszłam do wniosku, że trzeba ten odcinek interpretować, mając w głowie poprzedni – Miranda po prostu bardzo chce zaruchać.
Carrie myśli o ludziach zamieszkujących Manhattan i dochodzi do wniosku, że niezbyt wielu spośród nich jest religijnych, a temat religii rzadko wypływa na randkach, zaczyna więc pisać artykuł pod tytułem: „Czy związki to religia lat dziewięćdziesiątych?” Czuję narastające przekonanie, że Carrie zupełnie świadomie pisze coraz bardziej przypadkowe pierdoły, bo skoro gazeta dalej bierze, to po co się wysilać?
Carrie nie jest osobą religijną, nie była też wychowana w duchu religijnym, idzie więc zobaczyć wierzących ludzi w ich naturalnym środowisku – pod kościołem w niedzielę. Zauważa, że wierni noszą ciuchy od największych marek i zadaje sobie pytanie: „What is it about God and fashion that go so well together?” Widać, że ja i Carrie mamy zupełnie inne punkty odwołania, bo dla mnie noszenie znanych marek to wyznacznik li i jedynie statusu majątkowego, pomyślałabym więc o tym, że widocznie w tej okolicy mieszkają bogaci chrześcijanie (kto by pomyślał, w centrum Nowego Jorku mieszkają bogaci ludzie). Ku wielkiemu zdziwieniu Carrie, z kościoła wychodzi Big. Rozmawiają ze sobą i okazuje się, że Big jest ateistą, ale co tydzień chodzi do kościoła z matką.
Carrie rozmawia z przyjaciółkami. Miranda uważa, że Bigowe chodzenie do kościoła źle wróży związkowi (okej, załapaliśmy już, że Miranda bardzo nie lubi religijnych ludzi), Charlotte zaś stwierdza, że facet, który troszczy się o swoją matkę, to świetny materiał na męża. Samantha przychodzi na spotkanie spóźniona i oznajmia, że się zakochała. Spotkała faceta, z którym świetnie jej się rozmawia i z którym zdecydowała się nie iść do łóżka na pierwszej randce, ale zaczekać, aż więź się wzmocni. Carrie nazywa to wydarzenie równie przełomowym co rozstąpienie Morza Czerwonego, a zmianę postawy Samanthy porównuje do konwersji. Jakoś przecież musi wybrnąć z tematu artykułu. Charlotte jest przerażona myślą, że Samantha miałaby wyjść za mąż przed nią i zaczyna chodzić po wróżkach i pytać, kiedy znajdzie męża. Wróżki niestety nie widzą w jej przyszłości małżeństwa, Charlotte stwierdza więc, że to naciągaczki i wraca do szukania partnera.
Carrie pyta Biga, kiedy zabierze ją do kościoła, żeby mogła poznać jego matkę. Jemu taka sytuacja w ogóle się nie widzi, ale zaprasza ją na Karaiby i oferuje, że zapłaci za jej bilet.
Miranda jest zirytowana kolejnym wyjściem pod prysznic kochanka, kłóci się więc ze swoim katolickim chłopakiem i próbuje mu wytłumaczyć, że w seksie nie ma nic grzesznego. No nie wiem, ja bym mu raczej powiedziała, że ten prysznic nic mu nie da i musi iść do spowiedzi, a nie próbowała mu wmówić, że jego religia ma inne założenia, bo w tym momencie jego odpowiedź, że Miranda tworzy nową ewangelię, jest jak najbardziej na miejscu. Miranda jest zdziwiona, że kochanek nie jest przekonany do jej podejścia i para ostatecznie zrywa.
Samantha i jej wybranek zaczynają współżycie. W łóżku niestety okazuje się, że kochanek ma krótkiego penisa. Później Samantha w płaczu opowiada przyjaciółkom, że nieszczęsny penis liczy w erekcji trzy cale (7,62 centymetra) i że nigdy nie będzie spełniona w tym związku, bo kocha duże penisy. Czego w tej scenie nie rozumiem, to dlaczego reszta koleżanek spojrzała dziwnie na Charlotte po tym, kiedy ta zapytała, czy wybranek dobrze robi minetę. Pierwszy raz słyszą o takim koncepcie, czy co? Wiemy, że nie, bo były już w tym serialu rozmowy o seksie oralnym. Naprawdę nie wiem, dlaczego to pytanie sfilmowane jest jak puenta żartu.
Carrie i Miranda zaczynają misję szpiegowską. Przebierają się za prezbiterianki i idą do kościoła Biga, żeby zobaczyć jego matkę. Po co Carrie chce na nią spojrzeć jeszcze raz? Nie mam pojęcia. Kiedy już zajmują swoje miejsca, Miranda zaczyna już chyba trzeci w tym odcinku monolog na temat tego, jacy to naiwni i głupi są religijni ludzie (przy każdym przewracam oczami trochę bardziej).
Gdy już zobaczyły Biga i jego matkę, chcą wyjść (tak, cała ta przebieranka była potrzebna na kilka minut), ale modlitewnik Carrie spada i robi hałas, przez co zostają zauważone. Po mszy Carrie wita się z Bigiem i jego matką, której zostaje przedstawiona jako przyjaciółka, a nie dziewczyna, czym czuje się dotknięta. Carrie z sytuacji wnioskuje, że matka Biga nigdy o niej nie słyszała, czym dołuje się jeszcze bardziej. Matka idzie porozmawiać z pastorem, a w tym czasie Carrie pyta Biga, dlaczego nie chce przedstawić jej matce jako swojej dziewczyny i dowiaduje się, że nie jest jeszcze pewien co do przyszłości tego związku i przedstawi ją matce, kiedy poczuje, że już na to czas. Big mówi jej, że ten moment nadejdzie, tylko Carrie musi mieć jeszcze trochę wiary.
Carrie wraz z kolegą gejem wybierają się do dyskoteki (gej klubu?) urządzonej wewnątrz byłego (jak rozumiem) kościoła. Kolega gej przedstawia jej swojego chłopaka, który jest jakiegoś rodzaju artystą. Carrie stwierdza, że obaj czczą tego samego boga – styl. Moim zdaniem te próby połączenia związków z religią stają się coraz bardziej desperackie.
W tym samym klubie Miranda wpada na Skippera (pamiętacie go? To ten, który rzucił się ją całować po tym, jak dała mu kosza w pierwszym odcinku). Schodzą się z powrotem i to nie tylko na seks. Chcą być razem.
Carrie nie spała całą noc, bo rozmyślała o tym, czy nie była przez te kilka miesięcy związku z Bigiem jedyną osobą, która w niego wierzyła. Prosi Biga, żeby powiedział jej, że jest tą jedyną, ale on nie jest w stanie tego zrobić, więc zrywają i nie jadą na Karaiby. Smutna muzyka gra, a Carrie w narracji mówi widzom, że po rozstaniu przepłakała tydzień, a potem doszła do wniosku, że najbardziej wierzy w siebie i w to, że znajdzie kogoś, kto będzie pewien, że jest tą jedną jedyną.
Na temat relacji między seksualnością człowieka a religią można mówić dużo i ciekawie, ten odcinek mówi mało i nudno. Miranda spotyka się z katolikiem, którego cała postać istnieje jako żart, zaczynając od tego, jak jest kadrowany w czasie stosunku (kamera pokazuje jego dziwne miny, gdy woła „O, Boże!”), kończąc na tym, że zerwał relację, reagując z karykaturalnym oburzeniem na (bardzo nietrafione) argumenty Mirandy. Samantha zakochuje się, ale nic z tego nie wychodzi, bo facet ma małego penisa, a jakikolwiek związek tego wątku z głównym tematem odcinka stworzony jest tak bardzo sztucznie i na siłę, jak tylko było to możliwe. Charlotte jest chyba jedyną spośród przyjaciółek, która być może jest w jakiś sposób religijna (zna nowojorskie kościoły, chwali jeden z nich), ale serial nie eksploruje tego terytorium. Bohaterka w tym odcinku stwierdza, że nie ma co liczyć na wróżby i trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, podobnie co Carrie dochodzi do wniosku, że najważniejsza jest wiara w siebie i w to, że kiedyś się tego właściwego faceta spotka. Odcinek z jednej strony wyśmiewa religię, z drugiej strony chwali religijną wiarę w to, że spotka się kiedyś tego jedynego i według mnie jest to stawianie podwójnych standardów. Nie mam pojęcia, dlaczego to drugie jest jakoś lepsze niż to pierwsze.
W każdym razie bardzo się cieszę, że związek Carrie i Biga się skończył (tak, wiem, że do siebie wrócą, ale chociaż trochę odpoczniemy), bo to była naprawdę katastrofa pociągowa, a nie relacja z przyszłością.
Na marginesie to średnio czaję, dlaczego ateista co tydzień poświęca tyle czasu na wyjście do kościoła z matką. Znaczy rozumiem, że jest to ich forma spędzenia razem czasu, ale lekko dziwna, bo przecież w kościele sobie nie porozmawiają. Na miejscu matki też czułabym się nieswojo z tym, że chodzę co tydzień do kościoła z kimś, kto nie jest wierzący. Mam wrażenie, że najbardziej prawdopodobnym uzasadnieniem sytuacji jest założenie, że Big nigdy nie powiedział mamie, że nie wierzy w Boga.



1 komentarz:

  1. "Mam wrażenie, że najbardziej prawdopodobnym uzasadnieniem sytuacji jest założenie, że Big nigdy nie powiedział mamie, że nie wierzy w Boga" - ten brak komunikacji w relacjach międzyludzkich musiał się gdzieś zacząć, nie?

    OdpowiedzUsuń