Posty były oryginalnie publikowane tutaj.
***
S01E01 – The Nanny
To nieprawdopodobne, jak głęboką
nostalgię wzbudziło we mnie włączenie odcinka. Z „Seksem w wielkim mieście”
było zupełnie inaczej, bo większość odcinków oglądałam po raz pierwszy na rzecz
narzekania tutaj, ale „Pomoc domową” widziałam w telewizji kilka razy jako
dziecko i bardzo lubiłam. Zobaczymy, czy wspomnienia zniosą konfrontację z
rzeczywistością.
Pierwszy odcinek to w większości
ekspozycja, więc ja również w tym pierwszym poście przedstawię, o co w serialu
w ogóle chodzi. Akcja osadzona jest w Nowym Jorku, główną bohaterką jest Fran
Fine, sprytna, stylowa i bezpośrednia kobieta z niebogatej, żydowskiej rodziny
z Flushing, której celem jest wyjście za mąż, najlepiej za kogoś nadzianego.
Ostatnie trzy lata spędziła, pracując w sklepie swojego chłopaka sprzedającym,
ironicznie, suknie ślubne i czekając na jego oświadczyny. Niestety chłopak
znalazł sobie nową dziewczynę, więc nie dość, że Fran nagle traci faceta, to
również ląduje na bezrobociu.
Żeby zarobić, zaczyna sprzedawać
kosmetyki jako akwizytorka. Trafia do zamożnego domu Sheffieldów, w którym, co
za przypadek, akurat oczekiwano przybycia nowej niani. Fran postanawia szybko
napisać CV szminką i spróbować swoich szans. Zostaje zatrudniona na okres
próbny, bo niania potrzebna jest natychmiast, a agencja nie jest w stanie
przysłać nikogo od zaraz. Jak łatwo zgadnąć, znając tytuł serialu, Fran zostanie
na tej pozycji na stałe.
W skład rodziny wchodzą:
Maxwell Sheffield – producent
teatralny, którego Fran znała z listy najbardziej pożądanych wdowców.
Maggie – starsza córka. Ma
czternaście lat, jest nieśmiała i niepewna siebie.
Brighton – środkowe dziecko.
Niegrzeczny dziesięciolatek, który sprawia problemy dorosłym i prawi siostrom
przykre komentarze.
Gracie – młodsza córka. Jest w
wieku wczesnoszkolnym, ale żart polega na tym, że jest jednocześnie dziecinna i
dojrzała ponad wiek. Spędziła wiele godzin na terapii i opisuje świat poznanym
na niej językiem.
Do tego mamy jeszcze kamerdynera
Nilesa i C.C., wspólniczkę pana Sheffielda i antytezę Fran.
We wprowadzającym odcinku humor w
dużej mierze opiera się na zderzeniu światów. Fran ani przez moment nie udaje
kogoś, kim nie jest. Nie przejmuje się konwenansami, rano chodzi po domu w
szlafroku, udziela dzieciom kwestionowalnych (ale ostatecznie jednak trafnych) porad,
a gdy dowiaduje się, że w domu odbywa się impreza, nie zważa na fakt, że jest
to spotkanie biznesowe, zaprasza dzieci (co ostatecznie również okazuje się być
dobrym pomysłem) i nie jest ani przez moment speszona, gdy wkracza na salę
pełną ludzi ubranych jak na stypę w seksownej, czerwonej sukience. Czuję do tej
postaci taką samą, o ile nie nawet większą, sympatię co przed laty. Fran to
sama charyzma ubrana w najpiękniejszą kampową tandetę na świecie.
Może nie powinnam nazywać tych
ubrań tandetą, bo rolę ciuchów z lumpeksów i przecen grają markowe kreacje, ale
cóż, grają tę rolę wyśmienicie.
Fran zachęca Maggie do większej
śmiałości, co skutkuje tym, że dziewczyna po imprezie przeżywa swój pierwszy
pocałunek. Nie wybrała sobie najlepszego miejsca na takie zbliżenie, bo taras
biura pana Sheffielda. Ojciec oczywiście w pewnym momencie wchodzi i widzi
parę. Wpada w gniew, ponieważ nie może się pogodzić z faktem, że jego córka
dorasta. Winę zwala na Fran, którą zwalnia z pracy, ale gdy dochodzi do niego,
że popełnił błąd, jedzie po nią do mieszkania jej rodziców (przecudownie
wystylizowanego swoją drogą, kocham te zafoliowane kanapy) i oferuję pracę z
powrotem.
Powrót po tylu latach nie był
przykry ani rozczarowujący, przeciwnie, mam ochotę od razu włączyć drugi
odcinek. Oglądanie serialu o poszukującej miłości singielce z Nowego Jorku dla
odmiany nabijającego się z bogaczy, a sympatię widza lokującego po stronie klas
niższych jest cudowną odtrutką na sześć sezonów „Seksu w wielkim mieście”. Tak,
będę co chwila przywoływać „Seks w wielkim mieście”. Niestety nie potrafię o
nim zapomnieć.
Sama Fran i jej rodzina są
przedstawieni komediowo, oczywiście, ale wiadomo, po czyjej mamy stać stronie,
wystarczy spojrzeć na to, jak odcinek zarysował Fran i C.C. Tutaj dochodzimy
jednak do mojego największego problemu z odcinkiem i być może całym serialem,
tak przynajmniej podpowiadają mi wspomnienia – właśnie potraktowania postaci
C.C. Jest to sztywna i wredna karierowiczka, która nienawidzi dzieci i
bezskutecznie usiłuje uwodzić pana Sheffielda. Z perspektywy czasu widzę, że
jest to demonizowanie kobiet, które nie pragną macierzyństwa i poświęcają się
pracy, aby przedstawić w lepszym świetle ciepłą Fran.
Nie mam problemu z samym
założeniem serialu, który sprzedaje nam tysięczną wersję historii Kopciuszka.
Zdecydowanie wolę serial, który od początku mówi, że bohaterka chce mieć faceta
i rodzinę, od „Seksu w wielkim mieście”, który udaje, że kogoś wyzwala od
patriarchalnych schematów. Przykre jest jednak to, że taki pomysł na życie
kobiety przedstawiony został jako lepszy niż inne.
Zachęcam do oglądania serialu wraz ze mną i komentowania tego i kolejnych odcinków. Jestem bardzo ciekawa, co myślicie.
S01E02 – Smoke Gets in Your Lies
Fran po raz pierwszy zaprasza
swoją przyjaciółkę, Val, do nowego domu. Nieopatrznie rozmawia z nią o
popularnym, znanym z ciągłego palenia fajek bad boyu z ich szkolnych czasów
przy Brightonie, który też chce być fajny, więc następnego dnia wraca ze szkoły
z papierkiem do podpisania dla rodziców (albo niani), bo został przyłapany na
paleniu papierosów. Fran boi się (w czym rolę gra również szantaż ze strony
Brightona), że źródło inspiracji tego czynu wyjdzie na jaw i straci pracę.
Tymczasem Maggie ma problem, bo ma
pryszcza. Widziałam ten odcinek, gdy sama miałam pryszcze. W podobnym czasie na
Disney Channel leciała Hannah Montana, która też miała odcinek o tym, jak Miley
wyskoczył pryszcz. Zawsze uważałam to za nieudany sposób na przedstawienie
trądziku. Ilu nastolatków wstydzi się wyjść z domu, bo ma JEDEN pryszcz? No,
jacyś na pewno istnieją, ale to raczej nie jest standard. Zwykle ma się wiele
pryszczy i wągrów naraz, ja tak miałam i wiele innych osób z mojej szkoły
również. Używało się jakiś kremów i podkładów, ale koniec końców wszyscy
wiedzieliśmy, że jesteśmy pryszczaci, i jakoś z tym żyliśmy. Naprawdę czułam
się dziwnie, gdy mi mówiono z telewizji, że JEDEN pryszcz to jakaś tragedia i
powód, żeby nie chcieć wychodzić z domu.
Ostatecznie pryszcz zostaje
zamalowany kredką do oczu i ucharakteryzowany na pieprzyk, a jego rola
fabularna sprowadza się do tego, że Brighton komplementuje wygląd Maggie,
starając się uśpić uwagę niani, starając się ukradkiem zdobyć jej podpis, co
osiąga efekt odwrotny do zamierzonego, bo bohaterka od razu widzi, że coś jest
nie tak.
Fran stara się powiedzieć
pracodawcy, że Brightona przyłapano na paleniu, mimo że mogłaby zająć się
sprawą sama. Pan Sheffield jest jednak zajęty, bo za osiem tygodni ma premierę
musicalu, do którego nie znalazł jeszcze kompozytora, więc ją zbywa. Gdy Fran
zmienia zdanie i próbuje ukryć całe zdarzenie, jak na złość Sheffield zaczyna
słuchać jej porad i chce spędzać więcej czasu z dziećmi, zabierając je na
szkolną imprezę, na której będzie dyrektorka Brightona, więc sprawa może wyjść
na jaw. W tej sytuacji Fran kończy z tajemnicą i z zaskoczeniem odkrywa, że
Brighton ją kryje.
Sama mówi panu Sheffieldowi o
rozmowie z Val i nie zostaje zwolniona. Okazuje się, że jest pierwszą nianią,
którą polubił Brighton. Dochodzą do wniosku, że aby upewnić się, że Brighton
nigdy więcej nie sięgnie po papierosy, trzeba go dobrze nastraszyć. Fran
zabiera Brightona na spotkanie ze swoją babcią, która nieustannie pali, przez
co śmierdzi papierosami i kaszle. Brightona rzeczywiście ten widok nie zachęca
do nałogu i na tym kończy się ta historia.
Z odcinka dowiadujemy się, że Fran
ma dryg do dzieci, ale też popełnia błędy, w końcu nie ma doświadczenia w
zajmowaniu się nimi ani nie jest profesjonalną nianią, a w jej domu raczej nikt
nie przejmował się szczególnie profilaktyką antynikotynową (sama paliła, ale
rzuciła, pali jej babcia), więc ten wątek wypada bardzo naturalnie. Podoba mi
się również rozwój Brightona. Zaczyna od szantażu, a kończy, biorąc winę na
siebie. Łatwo się domyślić, że między jedną a drugą sceną przemyślał sprawę i
uznał, że woli sam ponieść konsekwencje niż narażać Fran na utratę stanowiska.
Wszystko podane jest w zabawny sposób i ileś razy zaśmiałam się na głos, więc
nie mogę odcinka nie polecić, nawet jeśli wątek pryszcza niezbyt mi się
podobał.
Czekam na wasze opinie w komentarzach.
Jeśli pojawi się argument, że bogate dzieciaki z drogimi dermatologami
rzeczywiście mogą przejmować się każdym jednym pryszczem, to z góry zamieszczam
moją odpowiedź: ten serial i tak nie jest realistyczny, nie trafia do mnie więc
dokładanie młodzieży kompleksów w imię zachowania realizmu.
***
S01E03 – My Fair Nanny
C.C. nawiązuje kontakt z bogatą
inwestorką. Okazją do zacieśnienia więzów i zdobycia finansowania dla kolejnej
sztuki może być bal debiutantek, na który zostaje zaproszona Maggie. Ta jednak
nie chce iść. C.C. namawia ją do udziału w imprezie, bo jej się to opłaca, a
Fran, bo chce, żeby Maggie nabrała więcej śmiałości.
Problem jest też taki, że Maggie
zna dziewczyny, które zaproszono. To popularne snobki z jej szkoły. Za
niechęcią kryje zazdrość, którą wykrywa Fran. I tu zaczyna się plan infiltracji
paczki. Fran zna zasady działania takich grupek, stąd doradza, żeby nie uderzać
do liderki (w tym przypadku córki inwestorki), ale do tej dziewczyny, która
czuje, że jej pozycja jest niepewna. Operacja odnosi sukces.
Żeby ugruntować pozycję Maggie,
Fran zaczyna organizować domówkę dla nowych koleżanek dziewczyny i ich matek.
Gdy C.C. się o tym dowiaduje, jest oburzona, ponieważ Fran robi imprezę w swoim
stylu, z bufetem złożonym z dań przyniesionych przez gości, prezentacją
kosmetyków i wróżbitką.
Pan Sheffield i Niles zgadzają
się, że taka impreza i mało wyrafinowane zachowanie Fran mogą towarzysko
pogrążyć Maggie, rozpoczyna się więc bogaty w nawiązania do „My Fair Lady”
proces przemieniania Fran w damę. Wynik jest taki, że Fran wygląda i brzmi
elegancko, ale spod spodu wciąż przebij jej osobowość i koniec końców nie
sposób jej pomylić z kimś z kręgu zaproszonych kobiet.
Plan domówki również ulega
zmianom, zostaje skrojona pod gusta nowojorskich bogaczek. C.C. i pan Sheffield
są zadowoleni, ale nastolatki się nudzą, za co winią Maggie. Maggie z kolei wini
Fran.
Na stronie Fran przeprasza i
wyjaśnia, że dała się przekonać, że sztywna impreza będzie lepsza, a ta, którą
zaplanowały, tylko narobiłaby jej obciachu. Maggie docenia, że Fran tak się dla
niej starała, mimo że osiągnęła efekt odwrotny do zamierzonego. Następnie mówią
sobie, jak bardzo sobie zazdroszczą, Fran Maggie… ogólnie wszystkiego, a Maggie
Fran przebojowości.
Postanawiają ratować imprezę,
wracając do pierwotnego planu. Okazuje się, że wytworne towarzystwo świetnie
się na niej bawi, a Fran urzeka inwestorkę osobowością, dzięki czemu udaje się
pozyskać fundusze na nowy musical.
Żarty mnie bawiły, z wyjątkiem
nieustannego nabijania się z C.C. Nawet gdybym nie miała z tą postacią
głębszych problemów, o których już pisałam, to dostajemy w kółko to samo. Ile
można słuchać, jaka to ona jest nudna, wredna i wyrachowana. Raz zostaje wprost
porównana do czarownicy (co samo w sobie stanowi materiał na głębszą
feministyczną analizę). To jest jakiś bullying uprawiany przez scenariusz i
reaguję nie śmiechem, ale chęcią obrony pokrzywdzonej.
Ubrania za to są boskie. Czekam na
każda kolejną kreację Fran, bo za każdym razem jest to objawienie modowe. Jeśli
dla niczego innego, polecam oglądać serial dla stylizacji głównej bohaterki.
Przesłanie mówiące, że nie warto
się zmieniać, jest zupełnie w porządku, a końcowa scena rozmowy Fran i Maggie
przeurocza. Za przekazem o wierności samemu sobie zawarto również krytykę
społeczną: etykietę przedstawiono jako szopkę, a sfery wyższe jako ludzi raczej
śmiesznych, zmęczonych sztywnymi zasadami, ale ściśle się ich trzymających, co
zapewne nie zmieni się i po spotkaniu z Fran. Jak w „Titanicu”, bawić się
potrafią tylko klasy niższe. Nie powiem, tego rodzaju przekaz brzmi dla mnie
bardziej jak pocieszanie biednych ludzi, że może nie mają pieniędzy, ale
prowadzą bardziej szczere i radosne życia, bo osobiście jestem przekonana o
tym, że bogate dziedziczki balują ostrzej ode mnie.
Podobało mi się jednak zarysowanie
podobieństw między konwenansami śmietanki a szkolnymi relacjami towarzyskimi, w
odcinku jedno i drugie to gra, której zasady trzeba rozgryźć. Widzimy, że na
jednym zna się Fran, a na drugim pan Sheffield i C.C., ale łączą je puste
gesty, udawanie i sztywna lista tematów, których należy się trzymać w rozmowie.
Tyle ode mnie, zachęcam do
dzielenia się opiniami w komentarzach.
***
S01E04 – The Nuchslep
Jeszcze przed czołówką mamy żart
normalizujący queerowość, przedstawienie w pozytywnym świetle doświadczenia
seksualnego u kobiet i trafną obserwację na temat rodzin dysfunkcyjnych.
Później odcinek niestety trochę straci w oczach współczesnego widza, bo nie
obejdzie się bez okrutnego potraktowania postaci C.C., ale należy docenić to,
co dobrze zniosło próbę czasu.
Niles choruje, więc Fran zamawia
jedzenie. Dostawcą okazuje się być kelner, z którym Maggie całowała się w
pierwszym odcinku. Chłopak zaprasza ją na randkę. Pan Sheffield nie chce się na
to zgodzić, bo uważa, że Maggie jest za młoda. Fran wyjaśnia mu, że nie musi
jej pozwolić dorastać, a jeśli zabroni jej wychodzić z chłopakami, ona i tak
znajdzie sposób, żeby się z nimi widywać. W końcu się zgadza, ale pod
warunkiem, że Fran pójdzie z nimi do kina w roli przyzwoitki.
Maggie jest bardzo spięta i
zachowuje się niezręcznie, przez co Fran błyszczy poczuciem humoru. Dziewczyna
czuje się bardzo przybita takim obrotem sprawy. Sytuację pogorsza fakt, że rano
chłopak dzwoni do Fran i chce się z nią umówić na kolejne spotkanie.
W międzyczasie pan Sheffield daje
C.C. w prezencie psa (nie dawajcie ludziom w prezencie żywych stworzeń), który
jej nie lubi, ale za to bardzo lubi Fran, tak samo jak twórcy serialu. Tak jak
kelner-dostawca woli Fran od Maggie, tak pies również lubi nie tę osobę, którą
powinien, bo Fran po prostu jest zbyt zajebista.
Scena rozgrywa się tak, że C.C. na
początku interpretuje ją jako oświadczyny, bo to śmieszne, kiedy C.C. jest
upokarzana. Pewnie, jak pomyślimy o tych żartach w wymiarze osobistym, może być
zabawne, że wredna bohaterka ciągle przegrywa z tą miłą, chociaż uważa się za
lepszą od niej, ale ja myślę tylko o tym, że ktoś tutaj czuł potrzebę, żeby
jeden typ kobiety pokazać jako gorszy od drugiego.
Pan Sheffield zwraca uwagę na to,
że Fran zachowuje się nie jak niania, ale jak przyjaciółka dzieci, i stąd kłopoty,
Fran ta obserwacja podsuwa rozwiązanie problemu. Mówi Maggie, że jako jej
przyjaciółka musi przestrzegać kodu przyjaźni i dać kosza chłopakowi, który
podoba się Maggie, tak samo jak dawała kosza chłopakom, którzy podobali się Val
(odwrotna sytuacja nigdy nie miała miejsca, wszyscy woleli Fran od Val). To
pozwala również zmniejszyć poczucie wstydu wywołane faktem, że chłopak uznał
nianię za atrakcyjniejszą od niej.
Maggie z jakiegoś powodu jest
zdziwiona faktem, że Fran chce to dla niej zrobić. Czy ona serio myślała, że
Fran będzie się umawiać z licealistą? Widać tak.
Chłopak za to jest świadom różnicy
wieku i nawet nie przyszło mu do głowy, by randkować z Fran, okazuje się, że
chciał poprosić ją o przekazanie CV panu Sheffieldowi, jest początkującym
aktorem. Nie chciał o to prosić Maggie, bo mu się podoba i bał się, że wyjdzie
na interesownego.
Na koniec odcinka pan Sheffield
stwierdza, że przestanie kontrolować życie randkowe córki, co stanowi niezły
morał. Cieszę się, że nikt nie kazał Fran temperować własnej przebojowości.
Mimo tendencji odcinka do
hierarchizowania i wzmacniania rywalizacji o męskie i psie względy między
kobietami, skończyliśmy na feministycznym akcencie, co doceniam.
A jakie są wasze opinie o odcinku? Zachęcam do dzielenia się nimi w komentarzach.
***
S01E05 – Here Comes the Brood
C.C. przychodzi rano do domu
Sheffieldów i jest świadkiem poufałego zachowania Fran, którą można by wziąć
raczej za matkę i żonę niż nianię. C.C. jest zazdrosna o to, jak szybko niania
stała się częścią rodziny, i proponuje Maxowi, by spędzili więcej czasu razem.
Oczywiście nie obchodzą jej dzieci, ma nadzieję zbliżyć się do wspólnika. Nie
ma jednak szczęścia, ponieważ Max nagle musi iść do dentysty, więc wychodzi na
to, że sama zabiera dzieci do zoo, podczas gdy Fran bierze dzień urlopu na
wesele kuzynki. C.C. na wyprawę do zoo ubiera się jakby szła kolonizować
Afrykę, co bardzo mnie rozbawiło.
Wycieczka kończy się katastrofą,
jak można było przewidzieć. Dzieci są zdania, że z Fran wszystko poszłoby
lepiej, na co C.C. odpowiada, mówiąc, że Fran wcale na nich nie zależy, po
prostu dostaje pieniądze za spędzanie z nimi czasu. Gracie robi się bardzo
przykro, czemu trudno się dziwić, przechodzi ciążki okres przytłoczenia lękiem
klimatycznym. Ucieka z domu do mieszkania Fran. Ta dzwoni do rezydencji
Sheffieldów, gdzie zniknięcia dziecka nikt nie zauważył, a pan Sheffield tkwi w
przekonaniu, że C.C. i dzieci świetnie się bawili w zoo. Iluzja zostaje
rozwiana, gdy okazuje się, że nie zauważyła zniknięcia Gracie.
Fran musi się już zbierać na
wesele, więc zabiera Gracie ze sobą i dopiero z sali weselnej mają odbierać ją
pan Sheffield wraz z C.C. Gracie chce zostać na weselu, więc ojciec tłumaczy
jej, że Fran ma wolne i powinni wrócić do domu. Gracie stwierdza, że
najwidoczniej C.C. miała rację i Fran wcale jej nie kocha. Pan Sheffield i Fran
są źli na C.C. za wyżywanie się na małym dziecku… po czym wszyscy we trójkę
krzyczą na małego chłopca, który robił pokaz stepowania, bo im przeszkadzał w
rozmowie. Ten żart nie wywołał we mnie śmiechu, ale smutek. No nie było mi miło
patrzeć jak dorośli krzyczą na dziecko, które chciało pokazać, czego się
nauczyło.
Nie to, że nie bawią mnie żarty
oparte na odrobinie okrucieństwa, bo mnie bawią, na przykład w tym samym
odcinku przewija się żart polegający na tym, że Fran nie podoba się, jak Niles
zaaranżował kwiaty, i to mnie śmieszyło. Ale tamten konkretny może po prostu
nie był wystarczająco śmieszny i zostaliśmy z krzyczeniem na tańczącego
chłopczyka.
Wracając do dzieci, których
uczucia dla odmiany są godne szacunku, Fran tłumaczy Gracie, że dostaje
pieniądze za opiekę nad nią, bo nie jest bogata i musi jakoś zarabiać, ale nikt
jej nie płaci za to, żeby ją kochała, a zajmowanie się nią to najlepsza praca
na świecie. Myślę, że dobrze wybrnęła z sytuacji, nie okłamując dziecka, ale
też nie łamiąc mu serca.
Na koniec Fran wyjaśnia C.C., jednocześnie
podkreślając swoją dominację, że wcale jej źle nie życzy, ale jeśli jeszcze raz
skrzywdzi jedno z jej dzieci, to się policzą.
Odcinek mocno opiera się na
kontraście między dwoma żeńskimi bohaterkami, z których jedna uwielbia dzieci,
a druga jest złą wiedźmą i ich nienawidzi, w pewnym momencie Niles robi nawet
odwołujący się do królestwa zwierząt żart z pożerania młodych. Mam z tym
motywem taki sam problem, co w każdym innym odcinku – nie musieliśmy wcale
dzielić kobiet na lepsze i gorsze (zwłaszcza po linii nastawienia do
macierzyństwa, bo to nic złego nie chcieć mieć dzieci), żebym lubiła Fran.
Chciałam mimo wszystko docenić fakt, że spośród tych dwóch bohaterek tylko
jedna jest żydówką i to nie ta, która chce robić złe rzeczy małym dzieciom.
Gdyby sytuacja była odwrotna, miałabym z tą historią znacznie większy problem.
Tyle ode mnie, czekam na wasze opinie.
***
S01E06 – The Butler, The Husband, The Wife and Her Mother
Tego samego dnia, w którym przedstawiciele
związku kamerdynerów mają ocenić pracę Nilesa i zadecydować o tym, czy będzie
mógł wstąpić do stowarzyszenia, Nowy Jork odwiedzają wujek i kuzynka Fran,
którzy zawsze konkurowali z nią i jej matką. Do tego, aby uczcić zwycięstwo
Brightona w wyborach na gospodarza klasy, pan Sheffield zabiera dzieci do muzeum.
Okazuje się, że mama Fran
powiedziała gościom nie, że Fran została nianią w domu Sheffieldów, ale że wzięła
ślub z Maxem. Fran jest tym rozbawiona i cieszy się, że teraz będą jej
zazdrościć poziomu życia, ale zmienia zdanie, gdy okazuje się, że wujek i
kuzynka już stoją pod drzwiami, by obejrzeć jej piękny dom.
Na początku chce powiedzieć im
prawdę, ale matka wzbudza w niej poczucie winy, a komentarze kuzynki chęć
utarcia jej nosa. Ma nadzieję, że zobaczą wnętrze i sobie pójdą, ale niestety
upierają się, że zaczekają na jej męża, bo bardzo chcą go poznać. Żeby się ich
pozbyć przed powrotem Sheffielda, Fran udaje, że Niles jest panem domu i jej
mężem. Wszystko byłoby dobrze, ale goście chcą poznać również dzieci, więc nie
tak łatwo ich wygonić z domu.
Jako że oglądamy sitcom, podczas
trwania tego spektaklu w domu zjawiają się przedstawiciele związku kamerdynerów.
Fran i Niles dalej udają państwo Sheffieldów. Niles chce rozegrać sprawę na
swoją korzyść, opowiadając komisji, jak wspaniałym kamerdynerem jest Niles.
Jako że wciąż oglądamy sitcom, w
domu zjawia się prawdziwy pan Sheffield z dziećmi, gdyż muzeum było zamknięte.
Na początku nie chce się zgodzić na branie udziału w przedstawieniu, ale gdy
widzi, że to może pogrzebać szanse Nilesa na wstąpienie do organizacji
kamerdynerów, i słyszy, jak kuzynka dopieka Fran, decyduje się udawać
kamerdynera, co bardzo cieszy dzieci, które dzięki temu mają okazję rozkazywać
ojcu.
Dla Brightona zabawa szybko
dobiega końca, bo w domu stawia się prawdziwy nowy gospodarz klasy i zaprasza
go na imprezę z okazji swojego zwycięstwa w wyborach. Gdy kłamstwo Brightona
wychodzi na jaw, na osobności mówi Fran i ojcu (temu prawdziwemu, nie
Nilesowi), że czuł presję, bo ojciec ciągle opowiadał o tym, jak był
gospodarzem klasy w Eton. Ojciec zapewnia, że to wcale źle o nim nie świadczy,
że przegrał w wyborach, i że jako rodzic nie chciałby, żeby jego dziecko
udawało przed nim kogoś, kim nie jest.
Słysząc te słowa, Fran orientuje
się, że tego właśnie wymaga od niej matka, i decyduje się powiedzieć wujkowi i
kuzynce prawdę. Nabijają się z niej, ale scena szybko zmienia się ze smutnej w
rozczulającą, gdy dzieci i Max, dalej udając Nilesa, opowiadają o tym, ile
radości wniosła do ich domu. Mama Fran też staje w obronie córki.
Goście w końcu sobie idą, a Niles
zostaje przyjęty do związku kamerdynerów. Wydawałoby się, że wszystko skończy
się dobrze, ale nagle pojawia się C.C. i zwraca do Maxa i Nilesa ich
prawdziwymi imionami. Kamerdynerzy z komisji są oburzeni oszustwem, ale gdy
Fran wysuwa argument, że mało który pracodawca udawałby kamerdynera, żeby pomóc
swojemu pracownikowi, przyznają jej rację i decydują się przyjąć Nilesa do
organizacji mimo całego zamieszania.
Ściema jest niewiarygodnie grubymi
nićmi szyta. Nawet gdyby wszyscy zaangażowani byli dobrzy w udawaniu swoich
ról, a dla efektu komicznego nie byli, to co chwila ktoś przypadkowo zdradzał
całą intrygę, po czym maskował potknięcie w zupełnie niewiarygodny sposób.
Doprawdy, trzeba być bohaterem sitcomu, żeby nabrać się na ten pic. Gdyby
jednak wszystkie postaci rozumowały jak prawdziwi ludzie, nie byłoby to tak
zabawne jak było.
Cieszę się, że Fran oceniła
zachowanie swojej matki jako niezbyt dobre rodzicielstwo, bo to naprawdę jej
niskie motywacje i chęć zaimponowania były źródłem całej farsy. Popełnia błąd,
jaki często popełniają rodzice. Zapewnia dziecko, że jest z niego dumna i je
kocha, ale jednocześnie daje mu w taki czy inny sposób do zrozumienia, że nie
spełnia oczekiwań. Coś podobnego robi Sheffield, stwarzając atmosferę, w której
Brighton boi się powiedzieć, że nie udało mu się powtórzyć osiągnięć ojca. Widzę
tutaj trafną obserwację na temat tego, jak rodzice nieświadomie zaszczepiają w
dzieciach przekonanie, że miłość do nich jest warunkowa.
Tyle ja miałam do powiedzenia, zachęcam do dzielenia się własnymi opiniami w komentarzach.
***
S01E07 – Imaginary Friend
W tym odcinku skupiamy się na
Gracie. Jak wiemy z poprzednich odcinków, jest to sześciolatka, która od
śmierci matki dużo czasu spędza na terapii.
Fran przychodzi odebrać ją z
gabinetu terapeutki i w tej scenie daje pokaz swoich bardzo słabo skrywanych
uprzedzeń względem tej formy troski o zdrowie psychiczne. Oburza się na
sugestię, że sama mogłaby potrzebować terapii i patrzy z góry na pacjentów w
poczekalni. Jeśli mam znaleźć jakąkolwiek linię obrony dla postawy Fran, to bohaterka
zwróciła uwagę na wysokie ceny spotkań z terapeutą i drogi ubiór pacjentów –
mogę zrozumieć, dlaczego ktoś, kto wywodzi się z niższych klas społecznych może
widzieć terapię jako szopkę dla bogaczy, takie przekonania pozwalają ludziom
radzić sobie ze smutnym faktem, że są finansowo wykluczeni z opieki zdrowotnej.
Jednakże cóż, nie jest to problem z samą terapią, o której wiemy, że pomaga
wielu osobom, a problem z jej dostępnością, także uważam, że Fran kieruje swoją
krytykę nie tam, gdzie powinna.
Gracie ma zmyśloną przyjaciółkę o
imieniu Imogene. Gdy Fran się o tym dowiaduje, zaczyna się niepokoić, bo wydaje
jej się to dziwne. Jest również przekonana, że gdyby terapia działała, Gracie
wcale by nie miała zmyślonej przyjaciółki, dlatego proponuje panu Sheffieldowi,
by jego córka mniej czasu spędzała na kozetce, a więcej na zabawie.
Wtedy dowiadujemy się, że
terapeutkę poleciła bezduszna C.C., która sama chodzi do niej od dwudziestu
lat. Żart oczywiście polega na tym, że skoro C.C. od tak dawna się z nią
widuje, a jest, jaka jest, to znaczy, że terapia to, jak wcześniej przeczuwała
Fran, nic innego jak sposób na wyciąganie pieniędzy od bogaczy.
Dochodzi do tragedii. Fran
przypadkowo zabija Imogene, zajadając ciastko, na którym siedziała, podczas wspólnego
pieczenia ciastek. Starając się poprawić sytuację, organizuje pogrzeb zmyślonej
przyjaciółki, pamiętając, że jej samej pożegnanie pomogło po śmierci złotej
rybki, gdy była dzieckiem.
Po pogrzebie Fran i Max wraz z
Gracie spotykają się z terapeutką. Okazuje się, że to Gracie, a nie Fran,
zabiła Imogene. Zmyślona przyjaciółka pojawiła się niedługo po śmierci matki,
gdy Gracie potrzebowała kogoś bliskiego, a teraz ma Fran, więc już nie potrzebuje
Imogene. Fran jest pod wrażeniem pracy terapeutki i stwierdza, że być może
terapia jednak naprawdę działa.
Zakończenie w tej sytuacji oceniam
ostatecznie jako nie aż tak złe, jak mogło być.
No bo okej, Fran zmienia zdanie,
ale jej podejście to był tylko jeden z kilku sposobów, na jakie w tym odcinku
obrażano osoby korzystające z pomocy terapeutów. Zmiana jej postawy nie unieważnia
wielu żartów z terapii i ludzi jej potrzebujących, które padły w tym odcinku, a
były to żarty raczej podłe.
Czy z takich spraw w ogóle nie
można żartować? Można. W poprzednich odcinkach mieliśmy wiele żartów na temat
terapii, które mnie bawiły, bo opierały się na tym, że mała dziewczynka wyraża
się w niezwykle introspektywny sposób. Zabawny był kontrast, a nie sam fakt, że
oto ktoś chodzi na terapię. Tym razem jednak mowa o przedstawianiu pacjentów
terapeutki jako ludzi… nawet nie wiem, jak to powiedzieć, nie używając języka
obraźliwego dla osób chorych psychicznie. Jako bardzo dziwnych, przy tym
zostańmy. Mowa tu o pacjentach z poczekalni terapeutki, których problemy ograno
jak skecz komediowy, rodzinie pana Sheffielda, w której ponoć roiło się od osób
chorych psychicznie w różne jakże zabawne sposoby, no i oczywiście C.C…
Ach, C.C. Można było przewidzieć,
że oprócz tego, że jest wredną, nienawidzącą dzieci wiedźmą, jest też chora
psychicznie, pewnie na histerię.
To moje przemyślenia, jak zawsze czekam na wasze opinie.
***
S01E08 – Christmas Episode
W tym odcinku mamy klasyczną świąteczną fabułę – ojciec przez pracę nie ma
czasu, by spędzić Boże Narodzenie z rodziną, więc będzie musiał zrozumieć swój
błąd i poznać prawdziwe znaczenie świąt.
Gracie udaje, że nie mają problemu
z obchodzeniem świąt dzień wcześniej, żeby ojciec mógł wziąć udział w akcji
charytatywnej na rzecz biednych dzieci, ale tak naprawdę to ma i jej wymarzony
prezent od Mikołaja to obecność ojca.
Fran chce, żeby Max zmienił
zdanie, udaje jej się osiągnąć tyle, że postanawia sam wybrać prezenty dla
dzieci, zamiast zlecać to pracownicy. Najlepszy prezent dostaje Gracie,
ponieważ otrzymuje dmuchaną postać z „Krzyku” Edvarda Muncha. Nie mam pojęcia, skąd
Max to wytrzasnął, ale jestem pod wrażeniem. Oprócz tego, że prezent jest
zajebisty, stanowi również przyjemne odwołanie do jednego z poprzednich
odcinków. Gracie wspominała, że uwielbia ten obraz.
Mimo że Fran przekonywała, że
najważniejsze jest, by prezent był od serca, wcale nie jest uszczęśliwiona, gdy
zamiast oczekiwanej premii świątecznej dostaje wazon, głównie dlatego że gdy
sama kupowała dzieciom prezenty, liczyła na dodatkowy zastrzyk gotówki, więc ma
teraz problem finansowy. Niles chce jej pożyczyć pieniądze, ale ona odmawia i
zamiast tego zastawia wazon w lombardzie, czego zaczyna żałować, gdy Max
wyjaśnia jej, że pomyślał o niej, gdy go zobaczył, i wyraził nadzieję, że
będzie dla niej tak cenny, jak ona jest dla niego i dzieci. Fran wraca do
lombardu i wymienia wazon na zegarek od babci.
Gdy Max się o tym dowiaduje,
postanawia zrezygnować z akcji charytatywnej i wrócić do domu. W następnej
scenie widzimy Fran, Nilesa i dzieci w kościele. Mimo że wyznaje inną religię,
Fran postanawia pójść do spowiedzi, żeby porozmawiać z księdzem o trudnej
sytuacji, w której się znalazła. Właśnie wtedy zjawia się Max. Tak, właśnie
wtedy, ponieważ wchodzi do konfesjonału, podczas gdy Fran się spowiada, i zwraca
jej zegarek, który kupił w lombardzie (okazuje się, że kupił nie ten, ale liczy
się gest). Następnie przypadkowo siada na wazonie, tłukąc go, przez co jego
pośladki wymagają interwencji lekarskiej, ale najważniejsze, że spędza święta z
rodziną, cóż z tego, że w szpitalu.
Z odcinka dowiedzieliśmy się, że
pan Sheffield nie chodził na katechezę, a gdy mówił rodzicom, że idzie na mszę,
tak naprawdę palił fajki pod kościołem, bo nie ma widzę innego uzasadnienia dla
faktu, żeby tak bardzo nie ogarniał zasad swojej religii, by świadomie wejść do
konfesjonału, podczas gdy przebywa w nim ktoś inny.
Odcinek był pełen zabawnych
dialogów i dobrej gry aktorskiej, do czego zresztą przyzwyczajał nas serial od
początku, i w niczym nie przeszkadza mi zastosowanie bardzo typowej
bożonarodzeniowej fabuły, bo to tylko pretekst dla stworzenia śmiesznych
sytuacji, a poza tym nie uważam, żeby historie o świętach w ogóle musiały być
szczególnie odkrywcze.
Tak, dalej przeszkadza mi kreacja postaci C.C., ale ona tym razem pojawia się jedynie w tle jako jędza, która pobiła dzwonkiem Mikołaja, bo Max wybrał święta z rodziną zamiast pracy z nią. Humor w dużej mierze niesie spotkanie kulturowe żydów i chrześcijan oraz przeurocza przyjaźń Fran i Nilesa, a oba te elementy zawsze należały do moich ulubionych w serialu, dlatego odcinek polecam. Dmuchany krzykacz to wisienka na torcie.
***
S01E09 – Personal Business
Zacznę od ostrzeżenia, że w poście
mowa o przemocy seksualnej, także jeżeli pominiecie ten post, bo nie chcecie
czytać o takich rzeczach, nie będę mieć wam tego za złe.
Gdy Val dzwoni do Fran z plotkami
na temat jej byłego, właściciela salonu sukien ślubnych z pierwszego odcinka,
używa służbowej linii, przez co Max nie może odebrać ważnego telefonu z Japonii.
Nie podoba mu się to, więc prosi, by Fran rozdzieliła swoje życie prywatne od
jego pracy.
Sytuacja się komplikuje, gdy Max i
C.C. starają się przekonać popularnego aktora z ulubionej telenoweli Fran do
wystąpienia w „Oklahomie!”. Dlaczego się komplikuje? Ponieważ aktor jako jedno
z żądań wymienia… Fran.
Max ma duże opory przed
stręczeniem Fran, ale ma również świadomość, że jej samej się ten aktor bardzo
podoba i że bardzo chętnie by się z nim spotkała. Targany wyrzutami sumienia
mówi Fran o ofercie, a ta zgadza się z entuzjazmem i z satysfakcją wytyka mu
mieszanie jej spraw prywatnych z jego pracą, by ponabijać się z jego
niestałości.
Na randce Fran jednak nie bawi się
zbyt dobrze, gdyż aktor okazuje się zupełnym pustakiem, a do tego wyrywa ją na
teksty, których używał w telenoweli, więc po kolacji chce wracać prosto do
domu. Ten jednak nie rozumie słowa „nie” i zaczyna się do niej przystawiać
wbrew jej woli.
Nie wiemy, co dokładnie zaszło,
ale z jej późniejszej rozmowy z Maxem, który, jak się okazuje, w napięciu
czekał na jej powrót w salonie, i następnej sceny, w której ogląda z dziećmi
telenowelę, wiemy, że Fran poradziła sobie z napastnikiem, trwale uszkadzając
jego genitalia i tym samym doprowadzając do zwolnienia go z pracy, bo od tego
momentu mówił już tylko cienkim głosem. Max również nie chce z nim więcej
pracować po tym, jak potraktował Fran.
Podsumowując, Fran zakończyła
karierę i okaleczyła drapieżnika seksualnego.
Poza tym pięknym finałem, chciałam
docenić w odcinku również to, że Fran pokazano jako naiwną – nie rozdzielała
granej przez aktora postaci lekarza od niego samego, nie podejrzewała, że
facet, który widział spotkanie z nią jako bonus do gaży, może przekroczyć jej
granice – ale mimo to ani przez chwilę nikt nam nie sugeruje, że to jej wina,
że była molestowana. Ten przekaz wyprzedził nie tylko swoją epokę, ale i naszą,
bo wciąż żyjemy w świecie, w którym ludzie gotowi są tworzyć całe listy wymówek
dla celebrytów, którzy nadużywają swojej pozycji, żeby bezkarnie dokonywać
aktów przemocy seksualnej.
Zupełnie bez winy nie jest jednak
Max, który powinien był się zorientować, o co chodzi aktorowi, gdy zażądał
Fran, jakby była przedmiotem, i po prostu nie zgodzić się na żaden taki układ.
Jego opory zdawały się wynikać tak naprawdę w większej mierze z zazdrości o
Fran niż z pobudek moralnych, co niezbyt dobrze o nim świadczy, bo nie miał
prawa używać nikogo jako karty przetargowej, niezależne od tego, czy osobiście
lubi tę osobę, czy nie. Dobrze jest jednak zobaczyć, jak na koniec przyznaje
się do błędu.
Krzywo patrzę też na C.C., która
przyklaskiwała stręczeniu Fran, chociaż od początku wiedziała dokładnie, czego
tak naprawdę chciał aktor.
Ostatecznie dostaliśmy odcinek,
który mówi o poważnych problemach w przystępny sposób, jednocześnie cały czas
pozostając zabawnym, ale nie drwiąc z niczyjego nieszczęścia, co jest naprawdę
imponujące. Uważam, że był to jeden z najlepszych odcinków do tej pory.
Na koniec pochwalę jeszcze
wybranie właśnie „Oklahomy!”, bo w niej również mowa o traktowaniu kobiet jak
własności, którymi wymieniają się mężczyźni. Jestem przekonana, że to było
nieprzypadkowe.
Ode mnie to tyle, czekam na wasze opinie w komentarzach.
***
S01E10 – The Nanny-in-Law
Gdy włączyłam ten odcinek po dłuższej
przerwie od serialu, w ciągu kilku sekund zrozumiałam, jak tęskniłam za Fran.
Do jak regularnego oglądania „Pomocy domowej” to doprowadzi, jeszcze zobaczymy.
Teraz przejdźmy do rzeczy.
W tym odcinku rodzinę Sheffieldów
odwiedza Clara Mueller, stereotypowa Niemka i niania Maxa, która stanowi
zupełne przeciwieństwo Fran. Jest bardzo konserwatywna i uważa, że sztywna
dyscyplina to najlepsza metoda wychowawcza: zabrania dziewczynom się malować,
ubiera dzieci w śmieszne mundurki, ciągle się czegoś czepia. Niania Mueller
rządzi się w domu i krytykuje metody oraz styl bycia Fran, co Fran oczywiście
się nie podoba. Max tak naprawdę zgadza się z Fran, ale ma zbyt duży sentyment
do kobiety, która go wychowała, żeby coś powiedzieć (i boi się jej postawić).
Szybko dowiadujemy się, że w
swoich czasach pracy jako niania Maxa pani Mueller (będąc kobietą po
trzydziestce) miała tajny romans z Nilesem (który musiał być wtedy późnym
nastolatkiem, był synem kamerdynera i dopiero zaczynał pracę). Po latach kontynuują
romans i mamy się śmiać, bo facet sypia ze starszą panią, ale ja się nie
śmieję, tylko tkwię w zniesmaczeniu wywołanym myślą o osobie po trzydziestce
wchodzącej w związek z kimś tak młodym. Ale co powiedzieć, często tak bywa, że
ci, co mają najwięcej do powiedzenia o tym, jak dokładnie kobietom wypada
wyglądać i się zachowywać, sami mają za uszami podobne krzywe akcje.
Jeśli chodzi o zarzuty pani Mueller
do Fran, oczywiście stoję po stronie Fran, ale do niej też mam uwagę w tym
odcinku. W pewnym momencie rozmawia z innymi nianiami w parku i zwraca uwagę
jednej z nich, że ma nieogolone nogi. Mamy się z niedogolonej niani śmiać. W
tym momencie pomyślałam, że to jest patriarchat w akcji. Jak jesteś kobietą, to
zawsze się znajdzie ktoś, często druga kobieta, kto będzie cię ustawiać, bo
kobiecie zawsze wypada wyglądać jakoś inaczej. Zawsze za mało albo za bardzo
dbasz o wygląd, zawsze się ubierasz za mało albo za bardzo seksownie. Niania Mueller
karcąca dziewczyny za układanie sobie włosów i robienie paznokci jest
strażniczką patriarchatu, ale na różne subtelne sposoby patriarchatu pilnują
nie tylko takie jak ona, robiące to w sposób oczywisty.
Niania Mueller podtrzymuje
patriarchat, chociaż nic z tego nie ma, bo jest kobietą, na tej samej zasadzie
podtrzymuje pozycję wysoko urodzonych, chociaż jej samej do arystokratycznego
pochodzenia daleko. W pewnym momencie porównuje Fran do psa, którym się kiedyś
zajmowała, na korzyść dla psa, bo pies miał dobry rodowód. Gdy to usłyszałam,
aż zrobiło mi się jej szkoda, bo całe życie musiała spędzić, wierząc, że
naprawdę jest gorsza od kogokolwiek z racji urodzenia.
Ale to tak naprawdę nie był
moment, w którym mieliśmy żałować niani Mueller. Mamy jej żałować, gdy opowiada
o tym, jak trudne jest zajmowanie się kolejnymi dziećmi, które kocha się jak
swoje, a potem opuszczanie ich. To prawda, że bycie w takiej pozycji zostawia
człowieka ze złamanym sercem, ale może byłaby milej widziana w domach swoich
dawnych wychowanków, gdyby przemyślała swoje zachowane. W każdym razie
współczucie dla jej sytuacji sprawia, że Maxowi i Fran trudno się jej pozbyć.
Na ratunek przychodzi matka C.C.,
na którą C.C. narzekała w połowie odcinka, ponieważ ciągle gdzieś wyjeżdża i
wydaje masę pieniędzy na żigolaków-kompanów podróży. Fran aranżuje wspólny
wyjazd matki C.C. i niani Mueller, podczas którego niania również będzie mogła balować
z żigolakami. Propozycja wycieczki sprawia również, że niania przychylniej
patrzy na Fran, a nawet chwali jej skąpą fantazję na temat kostiumu niani i
prosi o zrobienie dla niej podobnego ubrania.
Zakończenie jest bardzo miłe. Widzimy,
jaką radość sprawiło niani Mueller zauważenie, że ona również ma libido,
chociaż udaje, że tak nie jest. Możemy podejrzewać, że za krytyką Fran stała
zazdrość o jej śmiałość i być może gdy sama zacznie żyć tak, jak ma na to
ochotę, przestanie dopiekać innym.
Odcinek oceniam jako średni.
Bywały śmieszniejsze i ciekawsze, ale i ten miał coś ciekawego do powiedzenia.
Podoba mi się, że historia nie popadła w proste stwierdzenie, że kobieta jest
zgorzkniała, bo nie uprawia seksu. Niania Mueller prawdopodobne wyrywała więcej
niż Fran, tylko w ukryciu. Problemem była jej hipokryzja, nie brak
zainteresowania ze strony mężczyzn.
Ode mnie to tyle. Czekam na wasze komentarze, może widzicie ten odcinek zupełnie inaczej.
***
S01E11 – A Plot for Nanny
Fran obchodzi urodziny i z tej
okazji dostaje od matki, Sylvii, działkę na cmentarzu. Okazuje się, że był to
jej sposób na wyswatanie córki z grabarzem. Zgodnie z przewidywaniami Sylvii
między Fran i grabarzem iskrzy, przez co domownicy muszą się zmierzyć z myślą,
że Fran może odejść z pracy, jeśli relacja rozwinie się w kierunku wymarzonego
małżeństwa. Największy problem ma sam pracodawca, który chciałby trzymać obok
siebie laskę, która mu się podoba, nie deklarując się z niczym, tymczasem zaczyna
się dookoła niej kręcić ktoś inny.
Fran początkowo ma problem z
zawodem potencjalnego partnera, ale przechodzi nad nim do porządku dziennego,
bo facet się jej podoba. Problem zaczyna się, gdy grabarz oznajmia, że ma dość
swojej smutnej pracy i zapisuje się do szkoły dla klaunów. Tego Fran nie może
zaakceptować i ucina relację. Rzucenie faceta tylko z powodu jego wyboru
ścieżki kariery może wydawać się dziwne, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciśnienie
Fran na wesele, ale czy jest takie naprawdę, gdy ślub ma zapewnić Fran przede
wszystkim lepszą pozycję społeczną? Czy jej by pasował klaun, czy nie, to
schodzi na dalszy plan, ludzie by z niej żartowali, a już się śmieją, bo jest
„starą panną”.
Odcinek jest bardzo smutny. Cały
czas słuchamy o tym, jak to Fran się starzeje, więc szybko trzeba łapać męża,
bo jest po trzydziestce i to już ostatni moment. Sylvia wychowywała Fran w
przekonaniu, że jedyne, co jej zapewni stabilne i szczęśliwe życie, to małżeństwo
z bogatym facetem, drogą do którego jest inwestowanie w swój wygląd i wyrwanie
narzeczonego za młodu. Jest to strategia obarczona ogromnym ryzykiem, bo wymaga
oparcia całego sukcesu życiowego na czynnikach niezależnych od siebie. Mąż może
być, a może go nie być, może zarabiać, ale może też stracić pieniądze, może cię
rzucić, może umrzeć, może okazać się okropną osobą, od której nie będziesz
mogła się uwolnić, bo nie masz zawodu, który zapewni ci dostateczne dochody.
Fran jest licencjonowaną kosmetyczką, ale zdaje się uprawnień tych nie zdobyła,
żeby móc na siebie zarobić, ale żeby umiejętnie odmładzać się makijażem i
zwiększać swoje szanse na rynku randkowym, bo do tej pory pracowała w salonie
sukien ślubnych byłego chłopaka, który po zerwaniu pozbawił ją stanowiska,
dobitnie pokazując, dlaczego uzależnianie swojego dochodu od partnera
romantycznego może nie być najlepszym pomysłem.
Ostatnia scena została
zakomponowana tak, by pokazać widzom, że idealnym bogatym mężem dla Fran byłby
Max, czyli historia Fran może się zakończyć szczęśliwie, bo miała farta, że
takiego faceta spotkała. Ale warunki tego szczęśliwego zakończenia wciąż stawiają
ją na przegranej pozycji, co widać nawet w tym odcinku. Jest jasne, że Fran
byłaby chętna, bo po prostu ma więcej do zyskania na takim związku, a decyzja leży
wyłącznie po stronie Maxa, który dobrze wie, że Fran nigdy nie znajdzie nikogo,
kto zaproponuje jej więcej od niego.
Ode mnie to tyle o odcinku. Może interpretujecie go inaczej? Zapraszam do sekcji komentarzy.
***
S01E12 – The Show Must Go On
Szkoła Gracie wystawia
przedstawienie o kwiatkach i grzybkach. Wszyscy oczekują, że Max jako
zawodowiec podejmie się produkcji, ale on woli wrobić w to Fran, której rola
reżyserki okazuje się bardzo podobać.
Podczas castingów i prób dostajemy
dużo humoru opartego na tym, że dzieciaki odtwarzają patologiczne zachowania
popularne w przemyśle rozrywkowym. Żarty są edgy, ale nie powiem, bawiły mnie.
Dokładnie do momentu, w którym uświadomiłam sobie, że dzieci w tej branży w
prawdziwym świecie wcale nie są wolne od presji opiekunów wpędzających je w
zaburzenia odżywiania ani padania ofiarą nadużyć seksualnych, a przedstawione
sytuacje nie są tak abstrakcyjne, jak wymagałaby tego parodia w tym stylu.
Z jednej strony mamy rodziców,
którzy bardzo naciskają na swoje dzieci, a z drugiej Fran, która uważa, że ciśnienie
jest zbędne, bo to tylko szkolne przedstawienie, a w głównej roli obsadza
Gracie, żeby ją uszczęśliwić, nie kryjąc nepotyzmu i stwierdzając, że
show-biznes i tak nie jest fair. Jej wizja artystyczna zakłada proste tańce i
przebrania z najtańszych materiałów: dzieci w rolach grzybków mają kapelusze z
papierowych toreb.
Dyrektorka nie jest zachwycona,
tak samo Max, który po zobaczeniu próby decyduje się jednak przejąć kontrolę,
awansując Fran na producentkę, żeby nie było jej przykro. Po tym, jak Max staje
się reżyserem i bierze sprawę serio, atmosfera staje się bardziej napięta, a
Gracie przestaje się podobać aktorstwo. Fran zwraca mu uwagę, że może zrazić do
siebie dziecko, z czym on początkowo się nie zgadza, bo takie metody
wychowawcze wyniósł z domu. Fran stwierdza, że sam nie lubi swojego ojca, więc
takie zachowanie raczej nie przynosi najlepszych skutków, ale Max rozumie swój
błąd dopiero wtedy, gdy w dniu premiery Gracie odmawia wyjścia na scenę.
Niania mówi jej, że wcale nie musi
podejmować roli, bo inna dziewczynka może spokojnie zająć jej miejsce. To wystarcza,
by wzbudzić w Gracie zazdrość, i natychmiast motywuje ją do wystąpienia w
przedstawieniu. Recenzje nie zostawiają na przesadnie napompowanej przez Maxa produkcji
suchej nitki, ale Gracie dobrze się bawi. Mnie bardziej od brokatowych
kostiumów przekonała minimalistyczna propozycja teatralna Fran, więc rozumiem
krytyków.
Odcinek mi się podobał, mimo że momentami
mógł wywołać lekki dyskomfort. Fran jak zawsze miała dużo serca, ale
jednocześnie kręciła, by wszystko poszło po jej myśli. Wyobrażam sobie, że ktoś
mógłby się zirytować jej traktowaniem dzieciaków, ale mnie bawiło, jak otwarcie
Fran faworyzowała swoją wychowankę.
Jak zwykle w tym serialu bogaci są
zimni i traktują dzieci przedmiotowo, a biedni służą im jako źródło wsparcia
emocjonalnego, którego bogacze nie zaznali w domu rodzinnym. To miła fantazja,
pomyśleć sobie, że może bogaci mają w życiu łatwiej pod każdym względem, ale
jako biedni mamy coś, czego oni nie mają (i co możemy im zaoferować), ale
obawiam się, że realnie procent szczęśliwych rodzin wcale nie jest wyższy wśród
niższych klas społecznych.
Ode mnie to tyle. W komentarzu podrzucę link do filmu na YouTube, który mi się przypomniał, gdy pisałam zakończenie posta.
***
S01E13 – Maggie the Model
Dom Sheffieldów odwiedza znana
modelka i dawna miłość Maxa, która kiedyś złamała mu serce, Chloe. Dla Maxa
sprawa nie jest skończona, wciąż się za nią ugania, mimo że był dla niej tylko
jednym z wielu szalejących za nią facetów.
Chloe ma własną agencję modelek i
gdy tylko widzi Maggie, stwierdza, że musi ją zrekrutować. Fran cieszy się wraz
z Maggie, ale w kontakcie z Chloe odzywają się w niej niezrealizowane ambicje,
bo sama chciała być modelką, ale udało jej się sprzedać wyłącznie zdjęcia stóp,
i zaczyna robić się zazdrosna. Na domiar złego Maggie zachwyca się Chloe i woli
spędzać czas z nią niż z Fran.
Problem z zazdrością ma też C.C.,
ponieważ, przynajmniej w jej odczuciu, Chloe kradnie jej Maxa. Duża część
humoru jest skupiona właśnie w tym wątku. Jak wiecie z poprzednich postów, nie
jestem fanką kreacji postaci C.C., dlatego odcinek nie dostarczył mi tak dobrej
rozrywki jak wiele innych.
Maggie ma wielkie nadzieje, ale
już po zrobieniu pierwszych kliku zdjęć fotograf wie, że nic z niej nie będzie.
Chloe każe mu utrzymywać pozory do końca sesji. W tej sytuacji być może było to
i lepsze wyjście, ale na pewno postąpiła nierozważnie, obiecując Maggie cuda,
zanim wykonano chociaż jedno zdjęcie.
Fran usłyszała rozmowę fotografa z
Chloe w studiu i starała się ostudzić entuzjazm dziewczyny, ale osiągnęła tyle,
że wyszła na zazdrośnicę. Dopiero gdy Chloe mówi Maggie, i to w dość niemiły
sposób, że z kariery nici, Maggie przeprasza i godzi się z Fran.
Na koniec okazuje się jeszcze, że
Chloe zupełnie zapomniała, że planowała wyjazd z Maxem, przez co łamie mu serce
po raz kolejny.
Branżę modelingu pokazano w
negatywnym świetle, jako pełną pustych, a czasem wręcz okrutnych ludzi. Z
jednej strony jest to czerpanie ze stereotypu – kobiety zarabiające na swoim
wyglądzie muszą być płytkie i wredne, a jak robią sobie operacje plastyczne, to
już w ogóle na pewno są całkiem sztuczne, z drugiej jednak jak się spojrzy na
toczące się aktualnie rozmowy na temat programu „America’s Next Top Model”, to
obraz doświadczonej modelki żerującej na marzeniach młodych dziewczyn wcale nie
wydaje się nierealistyczny. W odcinku pokazano też inne patologie branży, jak
wymaganie od nastolatek, by seksownie pozowały. Fran wspomina również, że
oczekiwano od niej robienia kariery przez łóżko.
Co bardzo mi się podobało, to że
wciąż przedstawiono zawód modelki jako wymagający talentu i umiejętności, a nie
tylko urody. To praca trudna z wielu względów, nie tylko dlatego że ktoś może
cię wykorzystać.
Odcinek nie był najzabawniejszy i koniec końców oceniam go jako średniaka, ale na pewno był lepszy niż „Models and Mortals” z pierwszej serii „Seksu w wielkim mieście”.
***
S01E14 – The Family Plumbing
W domu Sheffieldów padła
instalacja hydrauliczna. Jest weekend, więc trudno znaleźć kogoś do naprawy.
Fran proponuje zatrudnienie jej kuzyna Irvinga, na co Max zgadza się przez
desperację, bo raz zlecili robotę przy elektryce jej wujkowi i nie poszło
dobrze.
Maggie chce iść na swoją pierwszą
imprezę, której lista gości składa się z męsko-damskich par. Ojciec jej nie
pozwala, mówiąc, że jest za młoda. Fran próbuje przekonać go, że przesadza, ale
on nie odpuszcza.
Tego samego dnia w domu odbywają
się przesłuchania do „Showgirls” i możemy zobaczyć, jak Max, który kilka scen
wcześniej narzekał na chłopaków, którzy mogą źle potraktować jego córkę, wraz z
Nilesem i Brightonem wgapia się w aktorki jak w mięso, nijak się nie kryjąc i
nie uważając tego za coś nie na miejscu.
Zjawia się hydraulik. Irving jest
już stary, dlatego przychodzi z pomocnicą w postaci wnuczki Tiffany. Tiffany
jest w wieku Brightona, więc Fran wysyła ich na piętro, by pobawili się razem.
Mimo że na początku się nie dogadywali, widocznie zaiskrzyło między nimi, bo
następny raz widzimy ich w scenie, w której Fran przypadkowo przyłapuje ich na
całowaniu się w łazience.
Fran jest pewna, że będzie mieć
przez to problemy, bo pamięta, jak Max zareagował gniewem, gdy Maggie całowała
się z kelnerem, a Brighton jest o trzy lata młodszy. Nie docenia jednak
seksizmu szefa, który jest dumny, że jego syn w tak młodym wieku przeżył swój
pierwszy pocałunek.
Fran nie podoba się, że Maggie nie
może iść na imprezę, podczas gdy Brighton jest traktowany zupełnie inaczej, ale
decyduje się nie kłócić, bo Max i tak jest na nią zły, ponieważ Irving ciągle
nie naprawił instalacji. Maggie przypomina niani, czego uczyła ją o równości
płci, i w końcu przekonuje, by jeszcze raz się raz nią wstawiła.
Po drodze do biura Fran znowu w
łazience widzi coś, co nie było przeznaczone dla jej oczu. Przekonana, że dalej
nie ma wody, myśli, że Brighton i Tiffany całują się w łazience, ale Irving już
dokonał naprawy i zamiast dzieciaków Fran widzi Maxa pod prysznicem.
Fran zwraca Maxowi uwagę na to, że
powiedział, że przedmiotowe traktowanie aktorek to nic złego, ponieważ „ludzkie
ciało to piękna rzecz”, także w czym problem. On odpowiada, mówiąc, że sytuacja
jest inna, bo aktorki przyszły na przesłuchanie. Niby ma rację, ale dobrze
widzieliśmy, że podchodził do nich nieprofesjonalnie, także nie jest to
najlepsza linia obrony.
Fran wyjaśnia mu, że ma podwójne
standardy i że traktuje swoje dzieci niesprawiedliwie. Max twierdzi, że nie ma
problemu z zaufaniem córce, ale nie ufa czternastoletnim chłopcom. To jeden z
najbardziej wyświechtanych patriarchalnych argumentów – faceci się niewłaściwie
zachowują, ale to kobietom ograniczmy możliwości. Max będzie swobodnie
traktować kobiety jak towar, ale z troski o córkę nie pozwoli jej spotkać się z
nastolatkami, bo… mogą zachować się dokładnie tak samo jak on. Dopiero gdy Fran
mówi, że Maggie musi nauczyć się radzić sobie z czternastolatkami, bo kiedyś
dorośnie, a dorośli faceci są zupełnie jak czternastolatki, Max przyznaje jej
rację i pozwala Maggie iść na imprezę, tylko każe wrócić przed dziesiątą.
Z perspektywy czasu odcinek ogląda
się dobrze, nie tylko dlatego że jego przesłanie się nie zestarzało, ale
również dlatego że jest zwyczajnie zabawny. Niektóre żarty rozbawiły mnie nawet
przy drugim seansie w przeciągu kilku dni.
Jedyne czego mi zabrakło, to
zwrócenia uwagi na fakt, że Max wychowuje Brightona na takiego chłopaka, z
jakim nie chciałby, żeby imprezowała Maggie. Pod koniec odcinka Tiffany zrywa
znajomość z Brightonem i w krótkiej rozmowie syna z ojcem widzimy, że jest mu z
tego powodu smutno, ale gdy tylko uświadamia sobie, że zaliczył pierwszą bazę,
natychmiast wybucha radością. Raczej nie jest to dowód zdrowego podejścia do
relacji międzyludzkich, ale nikt tego nie komentuje.
Mam wrażenie, że na przestrzeni ostatnich
lat zaczęliśmy w większym stopniu zwracać uwagę nie tylko na to, jaki przekaz
trafia do dorastających dziewcząt, ale też chłopaków, bo zauważyliśmy, że mamy
całe pokolenie, w którym liczba świadomych działania mechanizmów patriarchatu
kobiet jest nieporównanie większa niż mężczyzn. Często trudno jest im wytłumaczyć,
że w ogóle istnieją problemy, z którym nigdy w życiu się nie zetknęli ze
względu na swoją płeć.
Ode mnie to dzisiaj wszystko. Zapraszam do dzielenia się swoimi refleksjami w komentarzach.
***
S01E15 – Deep Throat
Cała trójka dzieci jest chora. Najgorszej
czuje się Gracie, więc Fran zabiera ją do lekarza. Podczas wizyty przypadkowo
okazuje się, że Fran trzeba wyciąć migdałki.
C.C. od początku odcinka zależało
tylko na tym, żeby Max się nie zaraził i mógł towarzyszyć jej na zjeździe
siostrzeństwa studenckiego, więc jest zdruzgotana, gdy Max postanawia zostać z
dziećmi i Nilesem w szpitalu podczas operacji Fran, bo wydarzenia oczywiście
mają miejsce tego samego wieczoru.
Podczas gdy Fran kradnie ze
szpitala wszystko, co jest w stanie zmieścić do torebki, o mało nie zabija
pacjentki z łóżka obok i przyćpana lekami mówi wszystkim, że ich kocha (co Max
w pewnym momencie bierze zbyt poważnie), C.C. męczy się na zjeździe, gdzie
koleżanki dopiekają jej, bo nie ma dzieci ani męża. Jest to tak głupie i
wredne, że z satysfakcją patrzyłam, jak C.C. w zemście rozbiła ich przyjaźń,
wyjawiając, że facet jednej z nich zdradził z drugą.
To uganianie się za mężczyznami
jest jak zawsze smutne. Jedna sprawa, że Fran lata za lekarzami w nadziei na
awans społeczny (swoją drogą rozumiem, czemu nie ma w tych działaniach
powodzenia – desperackie pytania o status związku w ciągu pierwszych dwóch
minut znajomości z bogatszym typem raczej nie wzbudzą u niego entuzjazmu), ale
że te nadziane baby z powiązaniami z ONZ i NASA nie mają czym się pochwalić
poza obrączką? Jeśli lata dziewięćdziesiąte to naprawdę było takie piekło,
bardzo się cieszę, że zakończyłam moje obcowanie z nimi w wieku trzech lat.
Ode mnie dzisiaj tylko tyle. Jeśli żyliście w latach dziewięćdziesiątych dłużej ode mnie, opowiedzcie, jak było.
***
S01E16 – Schlepped Away
Rodzina Sheffieldów planuje zimowy
rodzinny wyjazd na Karaiby*. Fran doznaje szoku kulturowego, ponieważ dla niej
wycieczka rodzinna oznacza bycie razem, tymczasem Sheffieldowie nie mogą się doczekać
odpoczywania od siebie nawzajem, spędzając czas na osobnych zajęciach. Wychodzi
jednak na to, że czekają ich wakacje spędzone w bliskim towarzystwie, ponieważ
przez zrządzenie pogody postój u rodziców Fran w drodze na lotnisko zmienia się
w dwudniowy przymusowy pobyt. Poza Sheffieldami i Fran, która miała
uczestniczyć w podróży jako niania, w mieszkaniu we Flushing uwięzieni są
również Niles, który prowadził limuzynę, oraz C.C., która planowała spędzenie
weekendu z jakimś senatorem, a rodzina miała ją jedynie podwieźć.
Sheffieldowie mierzą się z
plastikiem na kanapach i spaghetti z keczupem, ale nie tracą wakacyjnego ducha.
Brighton gra w mahjonga z Sylvią, Maggie wdaje się we flirt z synem sąsiadów, a
Gracie obserwuje rybki w akwarium przez okulary do nurkowania. Mamy też trochę
dramatu, bo w pewnym momencie Fran i Max znajdują w mięsie adresowane do Sylvii
romantyczne notki od rzeźnika i Fran myśli, że małżeństwo jej rodziców się
rozpada. Gdy Fran konfrontuje matkę ze znaleziskami, Sylvia mówi, że nie
odrzuca względów rzeźnika, bo dzięki nim nie dość, że czuje się atrakcyjna i
młoda, to jeszcze ma tańsze mięso, a ojciec o wszystkim wie, także nie ma się
czym martwić.
Oczywiście na koniec okazuje się,
że weekend spędzony w skromnych warunkach, ale w gronie rodzinnym, jest
bardziej wartościowy niż bogackie smażenie się na plaży, nawet jeśli wszyscy
chcą wrócić do rezydencji w moment po tym, jak kończy się zamieć.
Odcinek jest bardzo dobry,
ponieważ humor w nim opiera się w głównej mierze na zderzeniu klasowym i
kulturowym, a nie na śmianiu się ze starych panien. Pomijając wszystko inne –
ile żartów o starych pannach można wymyślić? Bardzo szybko kończy się materiał
i dowcipy robią się powtarzalne. Gdy na warsztat bierzemy obszerniejszy temat,
łatwiej o świeżość.
*Mówią o Karaibach, ale Maggie czyta ulotkę o Bermudach. Zastanowiło mnie to, bo Bermudy nie są na Morzu Karaibskim, ale podobno po angielsku czasem mówi się o Karaibach w szerszym znaczeniu, które obejmuje też Bermudy, zapewne dlatego że należą do CARICOM, chociaż nie mają pełnego statusu członka. Uczymy się razem.
S01E17 – Stop the Wedding, I Want to Get Off
Maxa odwiedza siostra, Jocelyn (w
tej roli Twiggy). Przedstawia mu swojego narzeczonego, bogatego brytyjskiego
lorda, który, jak każe stereotyp, jest strasznym sztywniakiem. Pary nie łączy
ognista pasja, a co najwyżej uprzejmość. Nie mieli zaplanowanego ślubu, dopóki
Fran jako dawna pracownica sklepu z sukniami ślubnymi nie zaoferowała, że
zorganizuje im wesele w rezydencji Sheffieldów. Narzeczeni uznali to za świetną
wymówkę, by nie iść na umówiony mecz golfa i przystali na propozycję.
Jocelyn nie jest zainteresowana
szczegółami planowania wesela, woli jeździć po mieście ze swoim szoferem,
Lesterem. Szybko okazuje się, że Jocelyn więcej uczuć łączy z Lesterem niż z
narzeczonym, a wzajemna oziębłość zaręczonej pary nie wynikała z faktu, że są
Anglikami – ich związek zwyczajnie nie jest udany.
Fran uważa, że ślub powinien
zostać odwołany, ponieważ małżeństwo będzie nieszczęśliwe, Max zaś jest zdania,
że jego siostrze nie należy uświadamiać, że zakochała się w szoferze, ponieważ
lord to świetna partia. Fran słucha szefa i nic nie mówi Jocelyn. Zamiast tego
rozmawia z Lesterem.
Międzyklasowa miłość w końcu
zwycięża, a jedzenie się nie marnuje. Po prostu wymieniają pana młodego, a
reszta programu się nie zmienia.
W czasie, gdy wszyscy zaangażowani
wyjaśniają sobie sprawę, gości stand-upem zabawia Danny, chłopak, z którym
flirtowała Maggie w poprzednim odcinku. Wcześniej Danny mówił, że Maggie nigdy
go nie zechce, bo jest z innego świata, ale w końcu zbiera w sobie odwagę, by
zaprosić ją na swój występ w barze we Flushing i Maggie się zgadza, także mamy
drugi przykład romansu ponad podziałami finansowymi.
W tym baśniowym odcinku o
księżniczkach dających szanse żebrakom dostajemy zadziwiająco dużo żartów
jadących po bandzie. Już na starcie Fran mówi o jakiejś swojej kuzynce, co
nigdy nie przedstawiła rodzinie chłopaka. Wiedzie bardzo szczęśliwe życie, a
jeśli potrzeba kogoś do przepłukania chłodnicy, jest odpowiednim facetem do
tego zadania. Kilka scen później Fran zaskakuje widza, mówiąc Maggie, że Danny
przestraszył się jej, bo jest Żydem, a ona miała na sobie skórzane oficerki.
Najgorzej tak naprawdę zestarzał się żart z bulimii księżnej Diany. Ten
pierwszy nie świadczy może najlepiej o Fran jako sojuszniczce LGBT+, ale nie ma
w nim wrogości, drugi to żart o holokauście opowiedziany przez Żydówkę, a
trzeci… to po prostu żart z zaburzeń odżywiania. I tyle.
Poza tym humor opiera się na
(przełamanym) stereotypie mówiącym, że Anglicy nie wyrażają uczuć. Gdyby
odcinek trwał dłużej niż dwadzieścia cztery minuty, pewnie zrobiłoby się to męczące.
Ale nie trwa dłużej.
Koniec końców jest to historia o
sympatycznej wymowie, nawet jeśli jej przesłanie należy raczej do świata
fantazji. Żarty mnie bawiły, również te bardziej edgy, możecie mnie za to
oceniać. No, poza tym o bulimii, przy nim się skrzywiłam.
A jak wy oceniacie odcinek?
***
S01E18 – Sunday in the Park with Fran
Zbliża się premiera nowego
spektaklu Maxa i C.C. O tym, czy sztuka na siebie zarobi, zadecyduje opinia
krytyka telewizyjnego, który zrujnował już niejedną karierę, więc atmosfera
jest napięta.
C.C. próbuje przypodobać się
krytykowi, ale jej działania nie przynoszą zamierzonych efektów, dlatego gdy
okazuje się, że Gracie zna syna krytyka, natychmiast nalega, by dzieci wybrały
się razem pobawić w parku. Dziewczynka oponuje – nie chce spędzać czasu z
Frankiem, ponieważ chłopiec lubi dręczyć inne dzieci. Fran uważa, że Gracie nie
powinna być zmuszana do zabawy z kimś, za kim nie przepada, ale niestety Max
zgadza się z C.C., więc niania nie ma wyboru i zabiera dzieci do parku na
piknik.
W następnej scenie widzimy, jak
Frank strzela piłkami do ptaków, także trudno mi dziwić się Gracie, ja też nie
znosiłam takich dzieciaków. Dowiadujemy się również, że chłopiec dzieli z ojcem
pasję do wygłaszania krytycznych opinii. Oznajmia, że żart opowiedziany przez
Fran jest tak stary, że słyszał go we „Flintstonach”, marnej kopii „The Honeymooners”.
Rozbawiło mnie to, bo jako dziecko zauważyłam, że „Flintstonowie” są podobni do
polskich „Miodowych lat”.
W pewnym momencie Frank zaczyna
męczyć Gracie, wskakując jej na plecy, targając za włosy i nie chcąc zejść.
Fran uderza go bagietką. Gracie jest wolna, ale Fran może zostać zwolniona,
ponieważ chłopiec oznajmia, że powie o wszystkim tacie, który zniszczy
przedstawienie Maxa.
Sheffieldowie zapraszają krytyka
wraz z synem do siebie, żeby Fran mogła wygłosić nieszczere przeprosiny. Krytyk
jest dorosłą wersją swojego syna, może nawet bardziej arogancką. W pewnym
momencie Max ma go totalnie dość, wygarnia mu i wygania z domu. Oznacza to, że
musi się przygotować na klapę finansową, ponieważ o opiniach krytyka jak
najbardziej decydują względy personalne.
Max i C.C mają jednak szczęście –
krytyk zjadł wcześniej kanapkę przygotowaną przez Nilesa, a w domu była zepsuta
lodówka. Dostał zatrucia pokarmowego, więc zamiast jego recenzji telewizja pokazuje
zebraną pod teatrem opinię przypadkowego widza, którym okazuje się Fran
wychwalająca sztukę pod niebiosa. Max jest tak szczęśliwy, że całuje Fran. Tu
odcinek by się skończył, gdyby nie krótka scenka naprawiania lodówki przez Dana
Aykroyda w gościnnej roli pracownika firmy Frost Busters.
Zastanawiam się nad moją oceną
całej sprawy z uderzeniem dziecka przez Fran. Nie zrobiła tego, by chłopca
ukarać ani sprawić mu ból, a żeby uratować Gracie, miała jednak inne wyjście,
mogła zdjąć go z pleców dziewczynki. Nawet jeśli chłopak budzi niechęć, to
ciągle dzieciak. Ojciec wychowuje go na dość odpychającą osobę, ale rozwiązaniem
tego problemu nie jest bicie go pieczywem.
Czy postaci pozytywne zbyt lekko
podchodzą do mimo wszystko użycia przemocy przez Fran? Być może. Ale gdy
widziałam odcinek jako dziecko, byłam tak przyzwyczajona do prezentowania
klapsów jako doskonałej metody wychowawczej, że dziwiło mnie samo uznanie
klepnięcia dziecka bagietką za dyskusyjne zachowanie, także ich podejście do
tematu wdawało mi się wrażliwe, więc jak na tamte czasy być może było.
Prawdziwym scenariuszowym chłopcem do bicia jest jednak C.C. Nie zliczę, ile padło żartów polegających na tym, że jest wiedźmą bez przyjaciół. Jedną rzecz na pewno oddam „Seksowi w wielkim mieście”, tam kobietom wolno było mieć karierę.
***
S01E19 – Gym Teacher
Maggie wykręca się od ćwiczenia na
WF-ie, ponieważ nie dość, że jej nie idzie, to jeszcze boi się nauczycielki.
Fran próbuje jej pomóc, zarówno w miganiu się, jak i w ostatecznym zaliczeniu
przedmiotu. Ma w tym wprawę, ponieważ sama w liceum robiła, co mogła, by
uniknąć ćwiczeń, gdyż jej nauczycielka też była okropna. Okazuje się, że mowa o
tej samej osobie (w tej roli Rita Moreno).
Nauczycielka uwielbia znęcać się
nad nastolatkami i doprowadzać je do płaczu, a wystawianie jedynek przynosi jej
czystą radość. Nie ma mowy, by Maggie zaliczyła przedmiot, grając fair, i
ostatecznie udaje się jej dostać szóstkę tylko dzięki temu, że wuefistka
zakrztusiła się gwizdkiem i Fran uratowała jej życie.
Odcinek robi na mnie wrażenie
zapychacza. Większość żartów była dosyć wymuszona, tak w głównym wątku, jak i w
drugoplanowej historii ze sławnym aktorem zatrudnionym przez Maxa i C.C. do
roli Franklina Delano Roosevelta, który upierał się, że jego postać nie może
korzystać z wózka inwalidzkiego. Za najgorszy element uważam przechwalanie się
nauczycielki, że znalazła męża wcześniej niż Fran. Nieustanne ocenianie kobiet
przez pryzmat ich stanu cywilnego powoli odchodzi w niepamięć i bardzo dobrze.
Cieszę się, że te fragmenty prawie trzydziestoletniego scenariusza wydają się
dzisiaj po prostu dziwaczne.
Ciekawszy od żartów jest sam
pomysł stojący za szkolnymi zmaganiami Maggie. Na ekranie zachowanie
nauczycielki jest bardzo przejaskrawione, ale wciąż łatwo można się utożsamić z
Maggie i Fran – a to jest przerażające. Jeśli nie ma WF-ie, to na innym
przedmiocie prawie każdy spotkał kiedyś nauczyciela, który napawał się władzą
nad dziećmi i budził absolutne przerażenie wśród kolejnych roczników. Nie
czuję, żeby ta obserwacja się jakkolwiek zdezaktualizowała.
Ode mnie dzisiaj tylko tyle. W komentarzach możecie podzielić się wspomnieniami z WF-u. Nawet bez beznadziejnego nauczyciela jest to przedmiot, który często budzi wiele negatywnych emocji.
***
S01E20 – Ode to Barbra Joan
W tym odcinku poznajemy ojca C.C.
Dowiadujemy się, że jego relacja z córką nie jest szczególnie bliska. C.C.
widzi go jako bardzo wymagającą osobę, której nigdy nie będzie mogła zadowolić,
i unika kontaktu, udając, że wcale nie zależy jej na relacji z rodzicem. Ojciec
chciałby spędzać z córką więcej czasu, ale nie potrafi zmienić sytuacji.
Na domiar złego ojciec C.C.
zaczyna świetnie dogadywać się z Fran. Nawiązują ze sobą relację przywodzącą na
myśl związek z sugar daddym i padają żarty na temat tego, że Fran mogłaby
zostać macochą C.C. Dla C.C. to tragedia: nie dość, że facet, którego uwagę
próbuje na siebie zwrócić od wielu lat, jest bardziej zainteresowany Fran, to
teraz jeszcze własny ojciec woli z nią spędzać czas.
Jako inwestor ojciec C.C. jest
zaproszony na koncert Barbry Streisand. Przy kolacji w domu Sheffieldów Fran
wyraża uwielbienie dla piosenkarki, a C.C. stwierdza, że nigdy nie lubiła jej
piosenek, więc ojciec proponuje, że to Fran zabierze ze sobą zamiast córki.
C.C. mówi, że to żaden problem, ale wiemy, że kłamie.
Fran jest oddaną fanką, więc
zobaczenie Barbry Streisand na żywo, z pierwszego rzędu i możliwością wejścia
za kulisy to dla niej spełnienie marzeń. Mówi o tym matce i po chwili cała
dzielnica wie, że Fran spotka otoczoną kultem przez społeczność Barbrę.
Ostatecznie Fran odczuwa jednak wyrzuty sumienia i wyjaśnia ojcu C.C., że nie
może z nim iść na koncert, bo powinien zamiast niej zabrać córkę. Wraz z matką
spędza wieczór, słuchając koncertu przez telefon.
Ojciec C.C. pragnie kontaktu z
córką, ale nie jest w stanie stworzyć z nią więzi, więc zbliża się do Fran,
która ma zastąpić mu córkę… ale jednocześnie z nim randkować – jest to
koncepcja dla mnie dosyć niekomfortowa, nie powiem. Czy ludzie doświadczają
podobnych emocji i czy jest to dobre albo złe? Nie mam pojęcia, wiem tylko, że
dla mnie jest to dziwne.
Wyrzeczenie się biletu na koncert,
by pomóc C.C., czyni z Fran anioła na ziemi albo naiwniaczkę, zdecydujcie sami.
Jest to piękny gest, ale czy C.C. zrobiłaby dla niej to samo? Wątpię. Do tego
odcinek zostawił mnie z poczuciem niesprawiedliwości, bo C.C. i jej ojciec
mogliby spędzić razem czas na sto innych sposobów, podczas gdy dla Fran
spotkanie Barbry Streisand byłoby jednym z największych wydarzeń w życiu, a
normalnie nawet bilet na koncert jest poza jej zasięgiem. Ale gdyby było
inaczej, Fran nie wyszłaby na altruistkę.
Najbardziej w odcinku podobało mi
się wprowadzenie drugoplanowego wątku Brightona, który dołączył do drużyny
footballowej. Zbliża się mecz z jego udziałem, ale Max w tym samym czasie ma
ważne wystąpienie. Brighton mówi, że jeśli ojca nie będzie na meczu, nic się nie
stanie, ale Fran przekonuje Maxa, że jego syn kłamie podobnie jak C.C. Okazuje
się, że Fran nie miała racji, bo Brighton nie kłamał. Morał z tego taki, że nie
każde dziecko czuje potrzebę zatajania przed rodzicami emocji i szczere relacje
z dziećmi mogą istnieć, tylko dla Fran nie są standardem.
Ode mnie to tyle, czekam na wasze opinie w komentarzach.
***
S01E21 – Frannie’s Choice
Fran dowiaduje się, że Danny, jej
były facet, zerwał z kobietą, z którą ją zdradzał, i dla której zwolnił ją z
salonu sukien ślubnych. Nie tylko jest wolny, ale pytał o Fran. Bohaterka
postanawia to wykorzystać, by się na nim zemścić. Plan przewiduje wystrojenie
się, odwiedzenie salonu i danie mu kosza. Nie wypala, ponieważ mimo oporu Fran
Danny całuje ją, co przypomina jej, jak lubiła się z nim całować. Z punktu
widzenia Fran największym problemem w ich związku było to, że latami czekała,
by się jej oświadczył, a on tego nie zrobił, więc tym razem zaczyna od poproszenia
Fran o rękę.
Fran staje przed wyborem: spełnić
swoje marzenie z pierwszego odcinka czy rozwinąć się jako postać. Matka doradza
przyjęcie oświadczyn, ponieważ Fran może kochać dzieci, którymi się opiekuje,
ale to wciąż tylko praca, a teraz może ułożyć sobie własne życie. Ogromną
czerwoną flagą dla Fran powinno być, że nawet jej matka z obsesją na punkcie
małżeństwa jest zawiedziona, że padło na Danny’ego.
Fran decyduje, że weźmie ślub,
chociaż widać, że tak naprawdę nie chce być żoną Danny’ego, tylko boi się, że
to jej ostatnia szansa na małżeństwo. Wszyscy w domu Sheffieldów (poza C.C) są
zawiedzeni, chociaż udają, że się cieszą. Dopiero na koniec odcinka Max mówi
wprost to, co dla widzów jest oczywiste – biorąc ślub z Dannym, Fran zmarnuje
sobie życie. Po pół roku od zerwania dystans między nimi wzrósł niebotycznie,
nie tylko dlatego że Fran obraca się teraz w klasach wyższych, ale również
dlatego że Fran wymaga teraz lepszego traktowania. Wybaczyła mu kłamstwa,
zdradę i zwolnienie z pracy, by zrobić miejsce kochance, ale nawet jeśli Fran
udawałaby, że te wydarzenia nie miały miejsca, to aktualnie oferuje jej, że
będzie pracować bez pensji w jego salonie, na drugim etacie samodzielnie
zajmując się domem i będąc od niego całkowicie zależną finansowo.
Wiadomo, że Fran nie chce opuścić Sheffieldów również dlatego, że wolałaby wziąć ślub z Maxem (od którego też byłaby zależna finansowo, ale przynajmniej nie pracowałaby na dwa etaty), ale podoba mi się, że nie jest to historia opierająca się na wyborze pomiędzy dwoma mężczyznami. Oglądamy Fran, która dochodzi do wniosku, że należy jej się od życia więcej, niż wystarczało jej jeszcze pół roku wcześniej. I to jest piękne. Do tego mamy sporo udanych żartów, których nie będę wyliczać, a zamiast tego polecam obejrzenie odcinka samemu, bo jest niezły.
***
S01E22 – I Don’t Remember Mama
Zbliża się dzień matki. Max co
roku nerwowo unika tematu i planuje dzieciom mnóstwo angażujących zajęć na czas
tego święta, by nie miały czasu myśleć o swojej zmarłej matce. Fran nie jest
fanką jego podejścia i gdy widzi, że Gracie wyraża zainteresowanie udziałem w
konkursie piękności matek i córek organizowanym w tym dniu, postanawia
przystąpić do konkursu wraz z podopieczną, żeby dziewczynka nie musiała
odmawiać sobie zabawy.
Problem pojawia się, gdy
konkurentka się dowiaduje, że Fran nie jest matką Gracie. Donosi na nie do
organizatorów i sprawę pewnie dałoby się wyjaśnić, ale Gracie robi się przykro
i ucieka. Nici z mile spędzonego dnia matki.
Max myśli, że Gracie jest smutno,
ponieważ przypomniała sobie, jak tęskni za mamą, ale tak nie jest. Gracie za
nią nie tęskni, bo jej w ogóle nie pamięta. Ojciec myślał, że nigdy nie mówiąc
o zmarłej matce, chroni dzieci przed negatywnymi emocjami, lecz jak widać nie
była to najlepsza strategia.
Dzięki, jak się okazuje, długo
wyczekiwanej rozmowie o mamie Gracie czuje się podniesiona na duchu i
postanawia wrócić na konkurs. Fran i Gracie zajmują drugie miejsce (pierwsze w
domyśle otrzymała Patti LaBelle, która zaśpiewała z córką w ramach pokazu
talentów), ale najważniejsze, że dobrze się bawią.
Już w domu Max zaskakuje
wszystkich, przynosząc stare nagrania rodzinne, na których Gracie może po raz
pierwszy zobaczyć siebie z obojgiem rodziców, dzięki czemu udaje się jej
odnaleźć w pamięci cenne wspomnienie matki.
Odcinek kończący sezon jest bardziej
wzruszający niż zabawny, ale to nic złego. Fran wnosi do życia dzieci nie tylko
radość i ciepło, ale również zdrowsze metody radzenia sobie ze smutkiem niż
udawanie, że przykre zdarzenia nie miały miejsca. To historia o żałobie i o
tym, jak unikając myśli o zmarłych, unikamy nie tylko dołowania się, ale
również ważnych i pięknych wspomnień.
To tyle ode mnie, fabuła jest
bardzo prosta i nieprzekombinowana, taki również jest ten post.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz