niedziela, 29 listopada 2020

Moje opinie na temat wszystkich odcinków czwartej serii „Seksu w wielkim mieście”

Jak zawsze zapraszam na stronę na Facebooku, na której oryginalnie postowałam to, co tutaj widzicie. Ten post istnieje dla tych, którzy nie chcą się użerać ze skrolowaniem, a szukają konkretnego posta albo chcą przeczytać wszystko naraz.

***

S04E01 – The Agony and the ‘Ex’-tacy

Nasze bohaterki, obecnie trzy singielki i jedna mężatka w separacji, wybierają się na imprezę żonatego znajomego, na której są jedynymi niesparowanymi osobami. Charlotte czuje potrzebę usprawiedliwiania się przed wszystkimi i wyjaśniania, że decyzja o separacji była właściwa (na podstawie czego możemy wnioskować, że wcale nie jest tego taka pewna), a Miranda za technikę obronną obiera autoironiczny humor, co z jakiegoś powodu wyrzuca jej Carrie.Po imprezie Charlotte biegnie do Treya i mówi mu, że nie może chodzić na imprezy, dopóki nie będzie wiedzieć, na czym stoją, więc teraz muszą szybko porozmawiać o swoich problemach. To jest poziom rozwiązywania problemów, którego naprawdę nie czaję, to nawet nie jest podejście dziecka, ja nie wiem, co to jest. Przecież nic nie musi wyjaśniać na tych przyjęciach, może powiedzieć, że jest w separacji i tyle. W każdym razie po tym, jak Trey zaczyna się do niej dobierać, Charlotte udaje się określić, co stoi na drodze ich udanemu pożyciu: Trey pragnie Charlotte tylko wtedy, gdy nie może jej mieć. (Co uzasadnia też dlaczego na początku związku był na nią napalony, kiedy mu odmawiała). W każdym razie stosunku i tak nie udaje się przeprowadzić, bo Trey doszedł zanim zdążyli zdjąć ubrania. Po tym incydencie Charlotte powiedziała mu, żeby do niej nie dzwonił i że ona do niego zadzwoni, jak już będzie wiedziała, czego chce, i sobie idzie.

Carrie dostaje ulotkę spotkań dla singli, na których będą oni mogli odnaleźć swoje bratnie dusze. Przy kolejnym obiadku przyjaciółki rozmawiają na temat konceptu bratnich dusz i ku zaskoczeniu niczyjemu, Smantha i Miranda w niego nie wierzą, Charlotte jest absolutnie przekonana, że gdzieś czeka na nią mężczyzna, który będzie do niej idealnie pasował, a Carrie, jako ta trochę romantyczna, a trochę sceptyczna, twierdzi, że każdy z nas ma wiele bratnich dusz, więc jak z jedną się nie uda, to czeka następna. W czwartej serii koncept, żeby bohaterki nie były postaciami, tylko reprezentacjami różnych postaw życiowych, staje się dosyć nudny, bo nieustannie przewidujemy jako widzowie, jaka będzie czyja opinia. Carrie oczywiście pisze artykuł inspirowany rozmową z przyjaciółkami. Ona im powinna odpalać działkę z pensji, na tym etapie to chyba nawet połowa pomysłów w artykułach nie jest jej autorstwa.

Samantha chce wyrwać przystojnego franciszkanina i z tego powodu oglądamy scenę masturbacji z muzyką kościelną w tle. Charlotte jest oburzona.

Miranda spotyka jedną z mężatek, z którymi gadała na imprezie z początku odcinka, i ta pyta ją, czy się z kimś spotyka (o to samo pytała na imprezie, w ciągu tygodnia sytuacja się raczej nie zmieniła, więc to nie bardzo ma sens). Miranda tym razem nie chowa się za żartami, ale mówi wprost, że nie, i że nie wie, czy w ogóle kogoś sobie znajdzie. Obserwując dalszą część rozmowy, widzimy, że koleżanka sama ciągle jest pytana, dlaczego jeszcze nie ma dzieci i czuje potrzebę usprawiedliwiania tej decyzji ze wszystkimi. Z tej sceny Carrie w narracji wyciąga wniosek, że każdy ma jakiś wrażliwy punkt. Ja to widzę zupełnie inaczej – obie panie wstydzą się mówić o tym, że ich życia nie do końca odpowiadają temu, czego oczekuje się od nich jako od kobiet: znalezienia męża i założenia rodziny w możliwie młodym wieku. To nie jest tak, że jakimś przypadkiem często są o te sprawy pytane i że akurat w tym aspekcie odczuwają potrzebę bronienia się przed krytyką, to nie są przypadkowe „wrażliwe punkty” Mirandy i jej znajomej, ale rzeczy, za które oceniane są wszystkie kobiety. Dlatego dla koleżanki Mirandy mam radę: jeśli nie lubi, jak ludzie pytają ją, kiedy będzie mieć dzieci, to niech przestanie wypytywać koleżanki singielki, czy już sobie kogoś znalazły, bo jedno od drugiego niczym się nie różni.

Samantha zaleca się do franciszkanina, przynosząc mu do kościoła groszek w puszkach na prowadzoną przez niego zbiórkę żywności. Ten jednak zabiera groszek i nie daje się uwieść, bo żyje w celibacie. Jaki z tego morał? W sumie nie wiem, chyba żeby nie marnować czasu na wyrywanie ludzi żyjących w celibacie.

Nikt nie przychodzi na urodziny Carrie. W drodze powrotnej z restauracji Carrie nie patrzy, gdzie idzie, i włazi na dopiero wylany chodnik, przez co krzyczą na nią budowlańcy. Potem jeszcze łazi po tym chodniku w jedną i drugą stronę, bo nie wie, na którą ma zejść, aż wypada jej tort, za który przed chwilą musiała zapłacić siedemdziesiąt dolarów. Najbardziej w tej scenie dziwi mnie to, że Carrie przepraszała budowlańców, bo robiła głupsze rzeczy celowo (palenie w taksówce) i nikogo nie przepraszała, a wręcz miała pretensje, że się czepiają. Może to ma pokazać, jak nisko upadła Carrie.

Gdy wraca do domu, ma na skrzynce czternaście wiadomości uzasadniających spóźnienia. Carrie nie ma komórki, więc nie wiem, jaki sens miało zostawianie powiadomień o spóźnieniu na jej telefonie domowym, ale jakoś trzeba było przekazać widzom informację, że przyjaciele nie zapomnieli o Carrie, tylko pechowo wszyscy naraz się spóźnili.

W końcu cztery przyjaciółki wychodzą razem do kawiarni, gdzie Carrie opowiada im, jak samotna się czuła sama przy stoliku, zwłaszcza z powodu braku faceta. Tutaj dodajcie sobie dodatkowy dramat, bo Biga też zaprosiła, ale nie przyszedł do restauracji ani nie zadzwonił. Szczerze to zaproszenie toksycznego byłego na urodziny dużo bardziej obrazuje samotność i desperację Carrie w dniu jej trzydziestych piątych urodzin niż fakt, że tak długo siedziała sama przy stoliku. Zwłaszcza że było to spowodowane czystym zbiegiem okoliczności, nie żadnym autentycznym opuszczeniem jej przez przyjaciół.

Panie obiecują sobie, że będą swoimi bratnimi duszami, a faceci będą dla nich tylko miłym urozmaiceniem. No miło i fajnie, ale to była już puenta tylu odcinków, że mam wrażenie, że każdy brak pomysłu na podsumowanie fabuły scenarzyści łatają siłą przyjaźni.

Potem widzimy, że pod dom Carrie zajeżdża Big w limuzynie z balonami. No fajnie, jest bogaty, rozumiemy. Już myślałam, że znowu się zejdą, ale na szczęście nie.

Najciekawszą częścią odcinka jest przewijający się przez niego motyw pociągu do kogoś niedostępnego. W wątku Samanthy lecącej na franciszkanina sprawa ograna jest wprost i raczej komicznie, w przypadku Carrie zaś aby wyłapać motyw potrzebna jest wiedza z poprzednich odcinków: bohaterka wciąż myśli o facecie, który boi się zobowiązań, i z którym związek nie był dla niej dobry ani za pierwszym, ani za drugim razem. Najbardziej interesująca pod tym kątem jest historia Charlotte i Treya: on chce uprawiać z nią seks tylko wtedy, gdy ona jest niedostępna, za to Charlotte wyznała, że masturbując się, marzy o dobrym seksie z Treyem. Myślę, że jest to całkiem niezły pomysł na pokazanie związku ludzi, którzy niby chcieliby ze sobą być i wszystko powinno być dobrze, ale w sumie to większy pociąg czują do wyobrażeń na temat drugiej osoby niż siebie nawzajem.

W odcinku jest też sporo o bratnich duszach, ale z motywem nie zrobiono nic ciekawego, tylko powtórzono to, co doskonale wiedzieliśmy z poprzednich odcinków.

Zupełnym niewypałem jest cała sprawa z samotnością Carrie w urodziny. Twórcy chcieli nam pokazać smutną scenę z bohaterką czekającą samotnie w restauracji, podczas gdy nikt nie przychodzi na jej urodziny, ale nie dało się tego zrobić naprawdę, bo jej trzy najlepsze przyjaciółki po prostu by jej tak nie olały bez słowa, więc trzeba było to zrobić na niby, przez co cały dramat znika.

Odcinek oceniam jako mocno średni. Macie inne zdanie? Macie takie samo zdanie? Zapraszam do komentowania.

***


S04E02 – The Real Me

Carrie dostaje propozycję wystąpienia jako modelka na pokazie mody, bo pomysł jest taki, żeby obok modeli wystąpiły osoby niebędące modelami. Oczywiście z początku ma takie „Ja? Przecież nie jestem modelką!” ale wszyscy wiemy, że o niczym innym nie marzy. W ogóle to jest strasznie wstrętne z jej strony, że przyjmuje wszystkie modelingowe okazje, jakie dostaje (były już ze dwa odcinki w których z wielką radością brała udział w sesjach fotograficznych), a jednocześnie tak bardzo gardzi kobietami, które wykonują zawód modelki pełnowymiarowo (drugi odcinek pierwszego sezonu cały poświęcony był dehumanizowaniu modelek).

Samantha tymczasem umówiła się na prywatną sesję fotograficzną, by zrobić sobie ładne nagie zdjęcia, żeby na starość powspominać, jakie miała seksowne ciało. Jej przyjaciółki, wyzwolone seksualnie nowoczesne singielki po trzydziestce, reagują mniej więcej tak, jak wyobrażałabym sobie reakcję gospodyń domowych z przedmieść w latach pięćdziesiątych. Jest to szczególnie śmieszne w roku pańskim dwa tysiące dwudziestym, kiedy całe rzesze ludzi trzymają swoje gołe fotki na serwerach, z których stosunkowo łatwo mogą one wyciec, i jakoś żyjemy, a tutaj nawet o takim potencjalnym zagrożeniu trudno mówić, bo pokaże te odbitki tylko osobom do tego powołanym.

Miranda poznaje na siłce faceta, który uważa, że jest seksowna, w co Miranda nie wierzy, bo nie uważa, żeby ktokolwiek mógł uznać ją za seksowną, zwłaszcza bez makijażu i spoconą. Rozdźwięk między obrazem siebie, jaki mamy w naszych głowach, a tym, jak widzą nas inni, ukazuje się nam jako temat przewodni odcinka.

Carrie szuka swojemu koledze gejowi chłopaka, bo brzydzi się myślą, że miałby się widywać z pracownikami seksualnymi. Dogaduje się z Charlotte (również obrzydzoną) i kończy się tak, że ustawiają koledze gejowi Carrie randkę z kolegą gejem Charlotte.

Widzimy przymiarki Carrie przed pokazem. Oczywiście czuje się ona bardzo niezręcznie, ale każdy komplement łyka jak pelikan. Gdy słyszy imię Heidi Klum, zapala się jak żarówka, chociaż w innym towarzystwie pewnie mieszałaby ją z błotem. Ta scena zdecydowanie miała być odbierana jako ilustracja tego, że Carrie jest jak każda z nas, nie czuje się modelką i nie wie, jak się zachować, ale ja doświadczam jedynie wszechogarniającej żenad, oglądając tę wiwisekcję ludzkiej zawiści.

Przyjaciółki spotykają się przy jedzeniu i rozmawiają o tym, że u Charlotte zdiagnozowano wulwodynię. Temat wagin nie umiera, bo wbiega Samatha i bez ostrzeżenia wykłada swoje nagie zdjęcia na stół i prosi Charlotte o opinię z artystycznego punktu widzenia (jeśli nie pamiętacie, Charlotte prowadzi galerię). Charlotte uważa, że zdjęcia są mało artystyczne, bo widać na nich cipę xD. Na tym etapie twórcy powinni byli zastanowić się, czy decyzja, aby najbardziej konserwatywna z bohaterek zawodowo zajmowała się sztuką, miała jakiś sens. Przyznam jednak, że dzielę z Charlotte obiekcje co do pokazywania im zdjęć bez pytania, czy w ogóle chcą je oglądać.

Z rozmowy dowiadujemy się też, że Charlotte nigdy nie patrzyła na swoją waginę w lusterku, czym pozostałe bohaterki są zdziwione i każą jej nadrobić zaległości. Charlotte mówi, że nie chce tego robić, bo uważa, że jej wagina jest brzydka, tym samym znajdując źródło wulwodynii. (Czy to naprawdę tak działa? Nie mam pojęcia).

Miranda randkuje z facetem z siłki i dzięki jego zapewnieniom o tym, że jest seksowna, czuje się bardziej pewna siebie, gdy jednak okazuje więcej pewności siebie, facet nie uważa jej już za seksowną.

Samantha oddaje swoje gołe zdjęcie do oprawy i jest oburzona tym, że mężczyznę przyjmującego zdjęcie w ogóle nie interesuje jej nagie ciało, więc próbuje zwrócić na nie jego uwagę na siłę, czego oglądanie jest bardzo niekomfortowe.

Podczas przymiarki Carrie wyrwała fotografa. Na randce z nim pokazuje mu zrobione przez niego zdjęcia i opowiada, jak zawsze chciała się upodobnić do Cindy Crawford, nawija też o swojej miłości do modelek i całego ich świata. Znowu – polecam obejrzeć sobie ten odcinek zaraz po Models and Mortals z pierwszej serii. Fotograf czuje się sytuacją zażenowany, bo chciał się umówić na randkę, a nie na spotkanie autorskie.

Przechodzimy do samego pokazu. Carrie jest podjarana, że oto zostaje supermodelką, świat leży u jej stóp, gdy nagle dowiaduje się, że jako inni nie-modele obok niej mają wystąpić mają Frank Rich i Fran Lebowitz, NO I JAK TO, PRZECIEŻ ONI NIE SĄ SEKSOWNI.

Nadciąga kolejna katastrofa: zamiast w boskiej sukni Carrie ma wyjść na wybieg w błyszczących majtkach, bo inny dom mody pokazuje coś podobnego do sukienki, w której miała wystąpić. Do tego koledzy geje wcale się ze sobą nie dogadują.

Na wybiegu dochodzi do katastrofy ostatecznej: Carrie się wywraca. ALE WSTAJE I IDZIE DALEJ, BO JEST TAKA JAK MY, NIEIDEALNA. Fotograf wstał i zaczął klaskać.

Miranda pyta faceta, czym go odstraszyła i ten odpowiada, że wydała mu się próżna. Nie jestem w stanie wypowiedzieć tego, jak bardzo nie podoba mi się przesłanie tego wątku. Miranda od początku serialu zmaga się z różnymi kompleksami i jak raz poczuła się dobrze w swoim ciele i nabrała trochę pewności siebie, to nagle dostaje po łbie komentarzem, że jest zbyt próżna. No nie, pewność siebie a próżność to różne sprawy i szczególnie kobietom społeczeństwo lubi podburzać samoocenę, wmawiając, że pierwsze jest drugim.

Samantha wiesza sobie nagą fotę zaraz prazy wejściu do mieszkania. Dostajemy scenę, w której dostawca jedzenia komentuje jej dupę, co bardzo ją cieszy. Komentarz był nie na miejscu, ale dostawca zostaje za niego nagrodzony napiwkiem. Moim zdaniem serial tą i poprzednią sceną, w której Samantha była zniesmaczona brakiem uprzedmiatawiających ją komentarzy, zachęca widzów do wygłaszania swoich opinii na temat ciał przypadkowych kobiet, co nie jest okej. Raz na tysiąc znajdzie się taka Samantha, która to lubi, nie zmienia to jednak faktu, że w prawdziwym życiu nie powinny mieć one miejsca.

Charlotte w końcu patrzy na swoją cipę w lusterku i Carrie w narracji serwuje nam porównanie do Narcyza, które nie ma sensu. Charlotte wywraca się podczas przykładania lusterka, żeby jakoś dopasować jej działanie do mitu, tylko że… o nic nie chodzi. No bo o co? Że tak jej się spodobała własna wagina, że się przewróciła? Że niby jak? Przecież wcale nie musiała być w niestabilnej pozycji. Przez to dopchnięte na siłę porównanie nie dowiadujemy się nawet, czy jej się podoba w końcu ta cipa czy nie.

Zabawne, że odcinek próbował nam wmówić, że narcystycznie w tym odcinku zachowywały się Miranda, Charlotte i Samantha (bo tak, sam fakt robienie gołych fot został określony jako akt narcystyczny – suchar celowo), a Carrie jako zwykła osoba, która STĄPA I UPADA JAK MY, gdy bardzo ewidentnie to Carrie była najbardziej zapatrzona w siebie z nich wszystkich.

Łatwo się domyślić, że odcinek w ogóle mi się nie podobał. Ale uwaga, podobał mi się jeden sweter Carrie, więc wstawiam go na miniaturkę. Co wy sądzicie o odcinku i o swetrze?

***


S04E03 – Defining Moments

Przed nami odcinek o stawianiu granic i definiowaniu związków.

Carrie spotyka się z Bigiem w charakterze… no właśnie nie wiadomo kogo. Chadza z nim po klubach i restauracjach i spędza miło czas, ale nie ma w tym w teorii nic romantycznego. Tylko że Big proponuje, żeby włączyli do tej relacji seks, a gdy Carrie zaczyna wyrywać jakiegoś jazzmana, wyraźnie mu się to nie podoba.

Miranda od miesiąca randkuje z facetem i ten się przy niej wysikał. Ona też przy nim sika, żeby się przełamać, ale jest to niekomfortowe. Gdy jednak widzi, że partner potraktował to jako zaproszenie do robienia kupy przy otwartych drzwiach, zrywa z nim, bo to już zbyt dalekie przekroczenie jej granic. Taka historia.

Charlotte i Trey ruchają się po łazienkach i szatniach obiektów publicznych, potem też w kinie. Problem Charlotte polega na tym, że są w separacji i to według niej dziwne, że randkują, ale koleżanki przekonują ją, żeby przestała się tak skupiać na definicjach i po prostu cieszyła się tym, co ma, dopiero gdy Samantha nazywa ich związek zdrowym, bohaterka orientuje się, że coś jest nie tak. Sprawa wygląda coraz gorzej i Trey chce się ruchać coraz bardziej na widoku. Gdy próbuje odbyć z Charlotte stosunek w taksówce, bohaterka zaczyna na niego krzyczeć, żeby się ogarnął. Później Trey próbuje dogadać z Charlotte układ, że czasem będą uprawiać seks w łóżku, a czasem w taksówce, co pokazane jest jako jakieś wielkie zwycięstwo Charlotte i na tym wątek się kończy.

Samantha spotyka Brazylijkę Marię – artystkę i lesbijkę. Razem homoerotycznie malują i myją ręce, po czym rozmawiają o swojej relacji. Czują, że rodzi się między nimi coś romantycznego, więc Samantha lojalnie ostrzega, że nie jest typem osoby, która buduje związki, ponadto z kobietami do tej pory miała tylko kilka sporadycznych zbliżeń, zwykle podczas trójkąta z facetem i po zażyciu środków odurzających. Postanawiają zostać przyjaciółkami.

Z jakiegoś powodu w jednej restauracji spotykają się Carrie na randce z jazzmanem, Big na randce z jakąś supermodelką, z której imienia nabija się Carrie, i Samantha na spotkaniu z Marią. Siadają przy jednym stoliku chyba tylko po to, żeby wszystko było maksymalnie niezręczne. Serio, co to za pomysł, żeby zrobić sobie podwójną randkę z byłym. Gdy tylko Carrie, jazzman i modelka wychodzą, Samantha powoli i spokojnie wyjaśnia Bigowi, żeby dał Carrie spokój. To robi duże wrażenie na Marii, która widząc Samanthę w akcji, stwierdza, że Samantha podoba jej się za bardzo i nie jest w stanie poprzestać na relacji z nią. W tym momencie Samantha decyduje się przesunąć swoje granice i spróbować związku z kobietą, mimo że nie interesowała się wcześniej związkami ani kobietami.

Od modelki Carrie dowiaduje się, że Big ciągle o niej mówi. W końcu Carrie i jazzman wychodzą, po czym Carrie stwierdza, że całkiem jej się ten jazzman podoba. Końcowa refleksja jest taka, że związek definiuje inny związek (zdefiniowała swoją relację z Bigiem jako nie-związek, bo podoba jej się jazzman, jak rozumiem).

Co do Mirandy, to można powiedzieć, że w zasadzie nie miała wątku w tym odcinku.

U Charlotte i Treya widzimy kontynuację problemu, o którym mowa była ostatnio – Trey chce uprawiać seks z Charlotte tylko wtedy, gdy coś stoi ku temu na przeszkodzie (do tego ma jakieś mocne ekshibicjonistyczne zapędy), generalnie kusi go tylko zakazany owoc. Podoba mi się, że z pozornym rozwiązaniem problemów (do aktów seksualnych w końcu dochodzi) pojawiają się zaraz to kolejne, a całej tej sytuacji dałoby się uniknąć, gdyby Charlotte lepiej przemyślała decyzję o ślubie, tylko żeby to się mogło stać, musiałaby mieć inne podejście do instytucji małżeństwa w ogóle.

Jak chodzi o Samanthę i Marię, to podobały mi się ich szczere rozmowy na temat uczuć i gotowości do wejścia w związek. W ogóle wiedzieliśmy na wystawie prac Marii, że przyjaźni się ona ze swoją byłą i w tym momencie to już chyba jakiś stały motyw serialu, że przedstawione w nim osoby homo- i biseksualne budują zdrowsze relacje niż osoby hetero.

Co do Carrie i Biga, to jakby ktoś do tej pory nie był pewien, że ten facet jest beznadziejny, to nie wiem, jakich jeszcze dowodów potrzebuje, żeby zmienić zdanie. Udaje, że przyjaźni się z Carrie, żeby ją wyrwać po raz trzeci, do tego miesza w to jakąś bogu ducha winną modelkę. Dajcie już spokój tym modelkom.

Jak chodzi o niby główny motyw, to o granicach odcinek w zasadzie nic nie mówi (no bo że czasem ma sens trzymać się swoich granic, a czasem warto wyjść ze strefy komfortu to się spokojnie liczy jako mówienie niczego), a o definicjach tyle, że jak człowiekowi spodoba się ktoś inny, to znaczy, że już nic nie czuje do byłego, co nie wydaje mi się zbyt prawdziwe. No typowy odcinek „Seksu w wielkim mieście” z motywem głównym wepchniętym na siłę.

Jak myślicie, czy Samancie i Marii się uda? Według mnie to by miało sens, gdyby okazało się, że Samantha cały czas nie interesowała się związkami, bo dopiero teraz zrozumiała, że romantycznie dużo bardziej pociągają ją kobiety niż mężczyźni.

***


S04E04 – What’s Sex Got to Do with It?

Carrie wyznaje jazzmanowi, że nie lubi jazzu, po czym ma z rzeczonym jazzmanem najintensywniejszy orgazm w swoim życiu.

Na spotkaniu całej czwórki głównych bohaterek Charlotte osądza Carrie za seks na drugiej randce, Miranda oznajmia, że robi sobie przerwę od seksu, bo ma dość beznadziejnych randek, a Samantha wychodzi z szafy jako lesbijka i przedstawia Carrie i Mirandzie Marię (Charlotte już ją oczywiście zna z pracy). Koleżanki reagują ze zdziwieniem, co jest zrozumiałe, ale nie mam w sobie żadnej wyrozumiałości dla tego, że jak tylko wyszły z knajpy, Carrie, Charlotte i Miranda zaczęły się wrednie nabijać z Samanthy, no bo jak to tak, obudziła się rano i stwierdziła, że jest lesbijką, to ja jestem butem! (– Carrie). Ale czego się było spodziewać po gronie, które niejednokrotnie nabijało się z konceptu biseksualności. W ogóle samo określenie się Samanthy jako lesbijki, a nie biseksualistki, widzę jako przejaw zinternalizowanej bifobii (bo na to wskazuje jej zachowanie w poprzednich odcinkach, nie dlatego, że ktoś, kto miał liczne związki z mężczyznami, nie może dojść do wniosku, że jest lesbijką, to oczywiście może mieć miejsce). W trakcie nabijania się widzimy też Carrie i Charlotte absolutnie oburzone faktem, że Miranda użyła słów „eat pussy”, cała scena przypomina rozmowę trzech konserwatywnych matron po mszy.

Później Samantha dzwoni do Carrie i słuchanie tej rozmowy jest dość męczące, bo Samantha stara się wyjaśnić Carrie, że się zakochała, a Carrie sprowadza wszystko do faktu, że Maria ma waginę. Na szczęście dialog szybko się kończy, bo przychodzi jazzman, żeby zrobić Carrie minetę.

Jako że z rozmowy Carrie dowiedziała się, że Samantha i Maria jeszcze nie uprawiały ze sobą seksu, pisze artykuł o kontraście między związkiem bez seksu a seksem bez związku, bo wciąż nie może uwierzyć w to, że ma tak dobry seks z jazzmanem, kiedy w zasadzie go nie zna. Dziwne jest straszne, że Carrie nagle mówi o tym, jakie to niesamowite, że ma taki dobry seks z facetem, w którym nie jest zakochana, bo przecież wcześniej miała wiele relacji seksualnych z facetami, których ledwie znała, i nigdy nie było mowy o tym, żeby była przez to niespełniona seksualnie.

Gdy między Samanthą i Marią dochodzi do zbliżenia, Carrie w narracji mówi: „Samantha decided, if she was going to be gay, she’d be gay all the way”, nie podoba mi się to nieustanne traktowanie związku Samanthy jako jakiegoś kaprysu i podważanie szczerości jej uczuć. Panie mają problem, bo Samantha chce uprawiać seks tak, jak to robiła z facetami, czyli szybko i do rzeczy, tymczasem Maria potrzebuje przede wszystkim bliskości emocjonalnej. Samantha próbuje podejścia Marii i dzięki temu zaczyna inaczej patrzeć na seks.

Wątek Charlotte w tym odcinku składa się z uprawiania seksu z Treyem (tym razem w mieszkaniu, a nawet w łożku), zamartwiania się, dlaczego Trey nie proponuje jej, żeby wprowadziła się z powrotem i gadania głupot. Jakich głupot? Już tłumaczę. Zaczyna od homofobii i twierdzenia, że Samantha jest z Marią tylko po to, żeby zadziwić swoje przyjaciółki, a kiedy dowiaduje się, że nawet jeszcze nie uprawiały seksu, w jednym momencie zupełnie zmienia zdanie i twierdzi, że powinny ją wspierać, bo to najzdrowszy związek, jaki Samantha miała od lat. Po pierwsze, co było niezdrowego w luźnych relacjach seksualnych Samanthy? Po drugie, przecież jakby nabierała przyjaciółki, to chyba też by się nie ruchała, co nie?

Przy spotkaniu przyjaciółek rozanielona Samantha opowiada o tym, jak wiele w sobie odkryła dzięki seksowi z Marią i jak wiele dowiedziała się o swoim ciele. Przyjaciółki reagują obrzydzeniem i żartami o tym, że palce to nie penisy.

Carrie próbuje zbudować z jazzmanem głębszą relację, ale nie jest w stanie z nim rozmawiać, bo on ciągle zmienia temat. Bohaterka stwierdza, że pewnie ma ADD i nie ma rady, będzie musiała z nim z tego powodu zerwać, ale najpierw jeszcze trochę porucha. W końcu rzuca go po tym, jak widzi, że po seksie z nią zaczął grać na banjo, bo to oznacza, że przestał grać na niej, a zaczął na kolejnym instrumencie. Nie wiem. Rozumiem z tego tyle samo co wy.

Charlotte cały czas wyczekiwała, aż Trey poprosi ją, żeby się wprowadziła i sama nie zaczynała tematu, żeby nie spłoszyć erekcji. Któregoś razu po seksie Trey zapytał jej, czy kolejnym razem, jak mu stanie, mogłaby zmierzyć jego penisa, bo nigdy nie widział, żeby miał taki rozmiar. Po usłyszeniu tego Charlotte wybucha i wylicza mu wszystkie problemy, jakie ma w życiu przez jego penisa (w tym takie, o których mu nie powiedziała, że je mają) i zrywa z nim.

Później dostajemy scenę, w której Trey przychodzi do Charlotte ponownie prosić ją o rękę. Chce, żeby zamieszkali znowu razem i byli normalnym małżeństwem, które normalnie uprawia seks w łóżku, Charlotte jest oczywiście wniebowzięta i się zgadza.

Na koniec odcinka mamy jeszcze refleksję Carrie na temat tego, że ona w związku potrzebuje i seksu, i miłości. Napisy końcowe.

Wątek Samanthy sam w sobie był w porządku. Widzimy kobietę, która z jednej strony jest doświadczona seksualnie, a z drugiej ma jeszcze wiele do odkrycia. Co nie było w porządku, to reakcje jej przyjaciółek, które traktowały sprawę ze zniesmaczeniem albo jako żart.

Jak chodzi o Carrie, to jej wątek był dziwaczny. Najpierw dowiadujemy się, że podobno nie lubi się ruchać bez miłości, o czym nie było mowy przez trzy poprzednie serie, potem pisze artykuł na temat tego, czy więcej szans na przetrwanie ma romans bez seksu, czy relacja seksualna bez miłości, co nie ma sensu, bo takie związki mają zwykle różne cele, a na koniec zrywa z facetem, bo ma ADD, obrażając po drodze jazz jako gatunek muzyczny, bo nie podoba jej się, że nie ma w nim melodii. Mamy jeszcze jakieś porównanie jazzmana do jazzu, bo to jego ADD sprawia, że jest jak jazz czy coś, a muzyka bez przewidywalnej melodii to jak związek bez miłości.

Charlotte się niby poukładało z Treyem, ale ile to wytrzyma? Pewnie krótko. Straciłam już rachubę, ile razy do tej pory ze sobą zerwali.

W tle mieliśmy jeszcze wątek Mirandy zastępującej seks czekoladą, a potem czekoladę seksem, taka historia. A że wcześniej jak miała okresy bez seksu to nie potrzebowała go niczym zastępować? Kogo to obchodzi, bohaterka musi mieć wątek.

Co do całego odcinka odnoszę wrażenie, że nawet jak na ten serial był nieprzemyślany, bo na koniec to już naprawdę wszystkie wątki były domykane byle jak i na szybko, bez prawdziwego pomysłu na nie. Nie mówiąc o tym, jak dużo tu mamy niekonsekwencji względem poprzednich odcinków.

A co wy myślicie? Oburza was obrażanie jazzu?

***

S04E05 – Ghost Town

Miranda wpada przypadkiem na Steve’a i jego nową dziewczynę. Okazuje się, że Steve otwiera własny bar i zaprasza Mirandę na otwarcie. Miranda kategorycznie nie chce iść, ale Carrie przekonuje ją, że powinna, bo teraz przecież przyjaźni się ze Stevem, obiecuje też, że pójdzie razem z nią w imię przyjaźni. Kiedy jednak sama Carrie dostaje zaproszenie i okazuje się, że Steve otwiera bar razem z Aidanem, wycofuje się z obietnicy rakiem.

Dowiadujemy się też, że mieszkanie obok mieszkania Mirandy jest nawiedzone, więc Carrie pisze artykuł o tym, jak byłe związki nawiedzają nasze życia w postaci pamiątek po byłych partnerach albo zaproszeń na otwarcia barów.

Samantha również nękana jest przez przeszłość, ponieważ gdy wychodzi na miasto z Marią, ciągle natyka się na byłych kochanków próbujących ponownie się z nią umówić. Do tego czuje, że nie do końca odpowiada jej związek z kimś, kto nieustannie chce się relaksować w domu i rozmawiać o emocjach, bo sama lubi raczej wychodzić na imprezy i ruchać.

Carrie, którą przyjaciółki przekonały, że otrzymanie przez nią zaproszenia od Aidana to gest wybaczenia, wykręca się od przyjścia na otwarcie, kupując wcześniej roślinkę i przynosząc ją jako prezent Steve’owi. Z rozmowy dowiaduje się, że to nie Aidan ją zaprosił, tylko Steve, bo chciał, żeby Mirandzie było raźniej. Po otrzymaniu tej informacji Carrie ucieka z budynku.

Charlotte chce kupić nowe, miększe łóżko. Poszła do sklepu z Treyem, ten niestety zabrał matkę, która kazała im kupić równie twarde. Po powrocie ze sklepu Charlotte rozmawia z Treyem i okazuje się, że to matka urządziła cały jego dom. Wszystko jest w starym stylu, do tego z jakiegoś powodu wszędzie jest pełno sztucznych kaczek. Charlotte chce wyrzucić kaczki i urządzić wnętrze po swojemu, na co Trey się zgadza, bo, jak mówi, sam i tak nie ma gustu i mu wszystko obojętne. Obiecuje rozmówić się z matką na drugi dzień, ale choruje, co matka wykorzystuje, żeby wprosić się do mieszkania pary na tydzień, strasznie się rządząc, jak można się było domyślić. Charlotte ma dość i w końcu sama stawia się teściowej i mówi, że wyrzuci jej kaczki z domu. Ta odpowiada, że jest w tym domu dłużej od niej (bez pudła, Sherlocku, powiedz jeszcze, że dłużej znasz Treya).

Matkę w końcu udaje się przegnać z mieszkania na dobre, gdy kilka dni później wchodzi bez zapowiedzi do ich mieszkania i zastaje parę uprawiającą seks.

Maria i Samantha śpią sobie spokojnie, gdy do drzwi zaczyna dobijać się jeden z byłych kochanków Samanthy, a gdy ta otwiera, mężczyzna składa propozycje seksualne. Najpierw Samancie, a potem również Marii. Po tym zajściu kobiety zaczynają się kłócić. Marii nie podoba się, że poprzedni tryb życia Samanthy wciąż ma wpływ na ich związek, a Samancie nie podoba się, że ciągle rozmawiają i już prawie nie uprawiają seksu, jest dla niej za spokojnie. Po usłyszeniu tego Maria wpada we wściekłość i zaczyna tłuc talerze.

Potem panie godzą się, gdy Maria po dwóch dniach przynosi Samancie w prezencie strap-on. Seks okazuje się jednak nieudany i panie zrywają. Maria stwierdza, że Samantha ma problemy z bliskością emocjonalną i próbuje zastępować ją seksem.

Carrie zwierza się Mirandzie, że najbardziej nawiedzą ją krzywda, jaką wyrządziła Aidanowi. Miranda namawia ją, żeby przyszła na otwarcie, bo dzięki temu będzie mogła przegnać ducha Aidana, a w końcu mimo że sam jej nie zaprosił, to Steve na pewno by tego nie zrobił, gdyby Aidan był przeciwko. Na otwarciu Carrie pozdrawia Aidana skinieniem głowy i czuje, że to odegnało ducha. Potem Steve dziękuje Mirandzie, że podsunęła mu pomysł z otwarciem baru (wcześniej Miranda narzekała, że to ona dała mu ten pomysł, a teraz on otwiera bar z nową dziewczyną, a z nią nie był taki ambitny).

Na koniec mamy metaforyczną scenę karmienia się nawzajem ciastem przez Carrie i Aidana, w której ciasto przenośnie oznacza ich związek. Na koniec Carrie czuje, że uwolniła ducha, ale nie uwolniła się od poczucia winy.

Cały motyw porównania męczących wspomnień o byłych związkach do bycia nawiedzanym przez ducha nie jest nowy, ale podobało mi się, że połączenie tych konceptów odbyło się nie tylko w warstwie psychologicznej bohaterek, ale także wizualnie na ekranie, bo z różnych przyczyn nawiedzające bohaterki ludzkie widma (byli Samanthy, matka Treya) przerywały ich sen, podobnie co duch budzący hałasami z pustego mieszkania Mirandę. Mamy dzięki temu głębsze poczucie, że bohaterki nie mogą zaznać spokoju.

Najlepiej wypada w moim odczuciu wątek Charlotte, bo bohaterka przez konfrontację z teściową pokazuje, że potrafi zawalczyć o swoje przeciwko narzucanej jej woli innych. W tym przypadku Charlotte nawiedzała nie tyle teściowa, co chęć dogodzenia wszystkim dokoła.

Wątek Mirandy był zupełnie w porządku. Rozumiem jej frustrację z powodu tego, że projekt, w którym chciała wspierać Steve’a, realizuje on, będąc w związku z inną kobietą. Widzimy jednak, jak pokonuje ona w sobie to uczucie, bo wie, że Steve jest po prostu dobrym człowiekiem i życzy mu dobrze, czy jest z nią, czy bez niej.

Jak chodzi o Carrie, to ja po prostu odczuwałam satysfakcję, patrząc, jak zżerają ją wyrzuty sumienia. Nawet jak Aidan jej wybaczy, to ja na pewno nie.

Historia Smanthy kończy się tak, jak można się było tego spodziewać po tym serialu, bo podobnie sprawa wyglądała w przypadku Charlotte – z jednej strony mamy sugestie, że bohaterka nie jest hetero, z drugiej twórcom brak odwagi, żeby zainteresowanie kobietą pokazać jako coś poważniejszego niż przelotną fazę. Do tego samo zakończenie to dla mnie wyraz zaściankowego poglądu, że taki seksik z inną babeczką to, hehe, kutasa nie zastąpi. To fakt, że Samantha i Maria nie były najlepiej dobrana parą pod słońcem, ale dlatego, że miały inne osobowości, nie dlatego, że Marią była kobietą. To nie jest tak, że każda inna kobieta, z którą potencjalnie mogłaby randkować Samantha, też chciałaby przez cały czas tylko leżeć w wannie i rozmawiać o emocjach.

Co wy myślicie o odcinku? Też byście powyrzucali kaczki?

***

S04E06 – Baby, Talk Is Cheap

Carrie stwierdza, że chce znowu być z Aidanem, więc pisze do niego mejla, na który on nie odpisuje (jak dowiadujemy się później nie znał jej adresu i po prostu uznał go za spam), więc do niego dzwoni, ale udaje, że nie chodzi jej o to, o co jej chodzi, tylko zaprasza go na wyjście w czwórkę razem ze Stevem i Mirandą, bo… nie ma szacunku do swojej przyjaciółki, która, jak wiemy z poprzedniego odcinka, nie chce się widzieć ze swoim byłym, i stawia swoje zachcianki ponad jej potrzeby?

Samantha tymczasem odkrywa sztuczne sutki i wyrywa na nie faceta (w sumie był już wyrwany wcześniej). Facet byłby dobry w łóżku, gdyby nie to, że mówi do niej podczas seksu jak do małego dziecka. Gdy prosi go, żeby przestał, obraża się i sobie idzie. Z narracji Carrie dowiadujemy się, że morał z tego taki, że tymi sztucznymi sutkami przyciągnęła do siebie obrażalskiego dzieciaka.

Charlotte i Trey z kolei starają się o dziecko, ale trochę im przechodzi na to ochota po tym, jak zapraszają na obiad znajomych z trójką głośnych dzieci. Potem jednak wraca im ochota. To cały ich wątek w tym odcinku.

Miranda za to oprócz tego, że zostaje zmuszona do wyjścia na kolację z byłym, spotyka się z facetem, który lubi anilingus. W prawie zabawnej scenie spotkania z przyjaciółkami na plotkach Miranda mówi, że jej się nie podobało i że ona mu nie odwzajemni tej uprzejmości, Carrie jest odrzucona, Samantha za to nie ma nic przeciwko, gdy facet chce wykonać taką czynność, za to Charlotte zaskakuje wszystkich, mówiąc, że ona i Trey robią sobie takie rzeczy, ale to okej, bo są po ślubie.

W połowie kolacji we czwórkę Carrie prosi Mirandę, by wyszła ze Stevem, żeby mogła zostać sama z Aidanem. Takie gimnazjalne podchody nawet by mi nie przeszkadzały, gdyby Miranda została zapytana o zgodę i wtajemniczona w plan od początku. No i gdyby nie chodziło o Aidana i Carrie, bo oni zdecydowanie nie powinni być razem.

Po kolacji Carrie mówi Aidanowi, że chce znowu z nim być, ale on jej nie chce. Ale potem tak jakby ją całuje na pożegnanie, gdzieś między kącikiem ust a policzkiem.

Mirandę po kolacji też Steve pocałował, po czym Miranda poszła na kolejne spotkanie ze swoim kochankiem. On chce, żeby Miranda się odwzajemniła, ale Miranda odmawia, koniec wątku.

Carrie wraca do domu, opowiada wszystko telefonicznie Mirandzie, po czym biegnie pod okno Aidana, bo ten pocałunek znaczył na pewno, że jeszcze coś do niej czuje, czegokolwiek by nie powiedział. Próbuje się wprosić do jego mieszkania, chociaż on mówi, że nie chce już z nią gadać. Ta mu mówi, że to pewnie dlatego, że wie, że coś jeszcze jest między nimi i boi się, że do czegoś dojdzie. No, pewnie tak jest. Więc uszanuj jego decyzję, żeby się nie pakować po raz kolejny w związek z pajacówą, która zdradzała go z Bigiem ze wszystkich ludzi na Ziemi. Carrie stoi i błaga go, żeby dał jej jeszcze szansę. Mówi mu, że rzuciła palenie i symbolicznie wyciąga paczkę papierosów z torebki i wywala ją byle gdzie. 1. Jak nie palisz, to czemu w ogóle ją miałaś? 2. Śmiecenie nie jest jakoś szczególnie lepszym nawykiem niż palenie. Ten w końcu krzyczy, że Carrie złamała mu serce i bohaterka ucieka z powrotem do siebie.

Potem widzimy, że Aidan przybiega jednak pod okno Carrie przy emocjonującym podkładzie muzycznym i naprawdę uwierzcie mi, że w tym momencie przeklęłam, zatrzymałam odcinek i zaczęłam pić zimną wodę na uspokojenie. Gdy odpauzowałam, Aidan dramatycznie wbiegła do mieszkania Carrie, a gdy moja butelka była prawie pusta, właśnie kończyli się lizać.

Przeruchali się i Aidan powiedział, że jej wybacza, że go zdradziła, BO JEST DLA NIEJ ZA DOBRY.

Przez cały odcinek przewija się żart (?) polegający na tym, że Carrie nie umie pisać mejli tak bardzo, że jak raz dostaje mejla, to nie jest pewna, czy nadawca nie może jej zobaczyć przez monitor. Zastanawia mnie, czy ona te wszystkie felietony w takim razie pisze na komputerze, drukuje i dostarcza do redakcji osobiście albo wysyła pocztą? Byłam pewna, że przesyła je mejlowo.

Jak chodzi o wątki Mirandy, Samanthy i Charlotte, to wszystkie były zapychaczami. Ten Mirandy był o tym, że znowu nasze wyzwolone kobiety, które widziały już wszystko, są zdziwione jakąś techniką seksualną, Charlotte był o niczym, a Samanthy był bez sensu.

Carrie wmanipulowała Aidana w związek, po drodze stawiając Mirandę w niekomfortowej sytuacji. Co zresztą serial tak bardzo olał, że nawet pocałunek jej i Steve’a był poza kadrem. Wkurza mnie, że serial pokazał postępowanie Carrie jako romantyczne. Mamy w narracji odwołanie do wielkich gestów z komedii romantycznych, bo jako taki Carrie widzi swoje pobiegnięcie pod okno Aidana. Nawet próbuje być feministyczna i mówi, że jakby zrobił to facet, to byłoby romantycznie, a jak kobieta, to pewnie wszyscy uznają ją za postrzeloną. Nie, Carrie, jakby facet biegł pod okno swojej byłej, którą zdradził z Bigiem, to też by mi się to nie podobało. Nie zasłaniaj się żadnym feminizmem, bo nie masz z nim nic wspólnego.

O matko, jeden z gorszych odcinków, nie polecam. Czy was scena ponownego zejścia się Carrie i Aidana uderzyła tak samo jak mnie?

***

S04E07 – Time and Punishment

Podczas gdy Carrie i Aidan uprawiają seks, odzywa się automatyczna sekretarka i słyszymy Biga mówiącego, że jest znów w mieście i chce się spotkać. Od tego czasu gdy Carrie budzi się w łóżku z Aidanem, nie leży on obok niej, ale daleko, na skraju materaca. I nie chce się z nią rano całować przed myciem zębów.

Charlotte za sugestią Treya chce rzucić pracę, którą kocha, żeby poświęcić się ognisku domowemu i macierzyństwu, reakcja koleżanek nie jest pozytywna. Następnego dnia z samego rana Charlotte dzwoni do Mirandy i żąda przeprosin za ocenianie jej wyborów życiowych i straszliwie się wścieka, tłumacząc, jak bardzo jest to jej samodzielna decyzja, z którą wcale nic wspólnego nie ma jej mąż. Całkiem podobała mi się ta scena, bo z jednej strony widzimy, że Charlotte ewidentnie nie jest pewna swojego wyboru i wątpliwości projektuje na Mirandę, a z drugiej jej poczucie bycia ocenianą przez przyjaciółki ze względu na to, że nie jest już pracującą singielką, ma uzasadnienie. Zwłaszcza, że Charlotte nie pasowała do tego grona i przed ślubem (i nie mam pojęcia na czym opiera się jej przyjaźń z resztą, a szczególnie z Samanthą, której styl życia Charlotte wielokrotnie osądzała).

Carrie pisze artykuł o wybaczaniu i o tym, czy w ogóle da się wybaczyć, gdy wciąż się pamięta krzywdę. Używa porównania do lobotomii, które w sumie nic nie wnosi, ale wiemy, że Carrie zna trudne słowa.

Aidan nie zwraca uwagi na zaloty Carrie w samym staniku i nie chwali jej za rzucenie palenia, więc ona ma coraz silniejsze wrażenie, że wciąż nie wybaczył jej zdrady, kiedy jednak próbuje z nim porozmawiać na ten temat, on zasłania się stresem w pracy, więc Carrie tym bardziej nie wie, co ma myśleć. Gdy dzwoni Miranda i mówi, że ma po przebiegnięciu maratonu bardzo bolesny skurcz szyi i prosi, żeby Carrie przyszła do jej mieszkania, Aidan oferuje, że to on pójdzie do Mirandy, bo Carrie ma umówione spotkanie z redaktorem, więc Carrie czuje się jeszcze gorszą osobą.

Gdy Aidan dociera na miejsce, naga Miranda zwija się z bólu na podłodze w łazience. Aidan okrywa ją ręcznikiem, podnosi i pomaga jej się dostać do chiropraktyka.

Charlotte szuka kogoś na swoje miejsce i zatrudnia dziewczynę, w której widzi młodszą siebie, nawet nie rozmawiając z pozostałymi kandydatkami. Na koniec odcinka Charlotte i Miranda dalej są skłócone i postanawiają wieść szczęśliwe życia po to, żeby udowodnić, że ta druga się myli.

Samantha rucha się z facetem, który próbował jej ukraść taksówkę. Po seksie facet mówi, żeby wydepilowała sobie krocze, czym Samantha jest oburzona, bo on miał dużo bardziej owłosione genitalia od niej. Mówi mu, że jest na niego zła, ale że mu wybaczy, jak pozwoli jej ogolić jego genitalia. To się dzieje i szczęśliwie ruchają się dalej.

Carrie widzi się z Aidanem w barze, do którego wyszedł na spotkanie z kolegami, ale kolegów na miejscu nie ma, za to Aidan gra sobie w jakąś grę z barmanką, z którą ma więcej chemii niż z Carrie. Carrie próbuje zwrócić na siebie uwagę Aidana, ale on tylko mówi, że wpadnie do niej i wraca do gry, w końcu Carrie sobie idzie. Aidan jednak do niej nie wpada, więc rano Carrie idzie do Mirandy, która rozpoznaje, że Carrie wcale nie przyszła z troski, tylko ponarzekać, bo przyniosła niedobre bajgle. Jest też zła, że Carrie poprzednio nie przyszła sama, tylko wysłała swojego chłopaka. Carrie tłumaczy się tym, że Aidan jest od niej lepszy w radzeniu sobie z kryzysowymi sytuacjami (i ma rację, jestem pewna, że felietony też by lepsze od niej pisał), ale Miranda dalej jest zła, bo widział ją gołą.

Carrie uważa, że Aidan celowo ją torturuje, żeby się odegrać. Jeśli tak jest, to cóż, nie wiem, czego się spodziewała po tym, jak wmanipulowała w związek faceta, którego zdradzała.

Żeby udowodnić Aidanowi, że jest godna zaufania, zajmuje się jego psem, który na spacerze dostaje sraczki i Carrie gania za nim z gazetą, szczyt komedii. Gdy odwozi psa, widzi Aidana siedzącego przed budynkiem z barmanką, więc robi aferę i mówi, żeby ją wyruchał, to wtedy oboje będą tak samo okropni.

Potem w końcu Carrie i Aidan ze sobą rozmawiają i on przyznaje, że nie podoba mu się, że Big wciąż dzwoni do Carrie. Carrie mówi, że nigdy przenigdy by go nie zdradziła drugi raz, ale nie zerwie z Bigiem kontaktu i Aidan po prostu musi, ale to musi jej wybaczyć. Aidan ją przytula, ale nic nie mówi. Przez moment miałam nadzieję, że ją rzuci, ale to się niestety nie stało ;/

To był jeden z tych odcinków, gdzie przez większość czasu śledzimy poczynania Carrie, a pozostałe bohaterki mają po kilka scen, które bardzo na siłę połączone są z tematem artykułu Carrie na ten tydzień. W sumie najlepszy był mający jakieś trzy sceny wątek Samanthy. U Charlotte mam wrażenie, że coś się dopiero zacznie dziać i skutki jej decyzji będzie można ocenić dopiero za kilka odcinków, a wątek Mirandy po prostu był. Jak chodzi o Carrie i Aidana, to niby nie było to jakoś tragicznie poprowadzone i rozumiem, że odcinek miał pokazać, jak trudno jest odbudować zaufanie po zdradzie i że ten, kto zdradził, musi przestać karać sam siebie, a druga osoba musi porzucić chęć zemsty na niewiernym partnerze, ale nie umiem z siebie wydobyć współczucia dla Carrie w tej sytuacji, a jej związkowi nie kibicuję ani trochę, więc dla mnie odcinek nie był o tym, jak iść dalej razem po zdradzie, ale o tym, że dużo lepiej w takim wypadku zerwać, bo w sumie nie ma o co walczyć.

Ostatecznie odcinek oceniam jako taki sobie.

Mam dla was zadanie domowe do odrobienia w sekcji komentarzy: zinterpretujcie zawarte w tytule odcinka nawiązanie do powieści Dostojewskiego.

***

S04E08 – My Motherboard, My Self

Carrie psuje się laptop, na którym miała wszystko, co napisała w ostatnich latach, bo nigdy nie stworzyła ani jednej kopii zapasowej. Aidan kliknął ctrl+alt+del, ale to nie zadziałało na macbooku Carrie. W serwisie, gdzie Carrie jest bardzo zdenerwowana i co chwila wkurza się na Aidana próbującego rozładować atmosferę, pan przyjmujący laptop do naprawy powiedział, że Carrie i Aidan nie są kompatybilni, bo on używa peceta, a ona laptopa. Mniej naturalnego sposobu na wprowadzenie tematu niekompatybilności w tym związku już się chyba nie dało znaleźć.

Matka Mirandy umiera. Carrie i Charlotte oferują przyjaciółce wsparcie emocjonalne i planują wybrać się na pogrzeb. Do Samanthy sprawa albo nie dociera, albo jej nie obchodzi, bo nie chce jechać, tylko wysłać kwiaty, a zamiast zadzwonić do koleżanki woli umówić się na seks.

Kochanek Samanthy w tym odcinku to zapaśnik, z którym Samantha uprawia seks w różnych dziwnych pozycjach. W pewnym momencie pojawia się problem i Samantha nie jest w stanie dostać orgazmu, więc spędza cały dzień na masturbacji, wciąż nie dzwoniąc do Mirandy.

Miranda udaje, że wszystko jest okej i nie potrzebuje pomocy, ale rozkleja się podczas zakupów, gdy kupuje czarny stanik do czarnej sukienki na pogrzeb i sprzedawczyni traktuje ją w sposób, który przypomina jej kłótnie, jakie miała z matką, bo uświadamia sobie, że nigdy więcej nie będzie miała takiej kłótni. Oglądając tę scenę, odczuwałam pewien dyskomfort, ale też się trochę wzruszyłam.

Aidan daje Carrie nowego laptopa i dysk zewnętrzny, żeby mogła zacząć tworzyć kopie zapasowe plików, za co ona się obraża, bo czeka na swój komputer z naprawy i nie chce nowego, a do tego „jej system” (nie tworzenie kopii zapasowych) działa sprawnie i doskonale. Aidan czuje, że to znak, że Carrie nie chce go w swoim życiu (nie chciała też, żeby jechał z nią na pogrzeb), na co ona reaguje, krzycząc na niego, że przecież już mu dała klucze do swojego mieszkania i czego on jeszcze chce. Wcześniej widzieliśmy, jak popisuje się kluczami Aidana przed koleżankami, bo w końcu ma faceta, który nie boi się zobowiązań (w przeciwieństwie do Biga) i wymienił się z nią kluczami. Widzę tu jednoczesne pragnienie bliższej relacji i nieumiejętność wejścia w nią.

Laptop w końcu wraca z drogiej naprawy, za którą Carrie musi zapłacić, bo wyrzuciła papiery od gwarancji. Do tego jej pliki są w złym stanie z mnóstwem dziwnych symboli w tekstach. Po odebraniu laptopa Carrie dzwoni do Aidana i go przeprasza. Usprawiedliwia się tym, że zawsze radziła sobie sama i bała się przyjąć jego pomocy, bo co będzie, jak się rozejdą i wtedy ona sobie już bez niego nie poradzi. To by miało sens, gdyby nie to, że przed chwilą zobaczyliśmy, jak bardzo Carrie sobie już nie radzi. Serio, dziewczyno, nie masz nic do stracenia.

Na pogrzebie Samantha jest zła, bo nie widzi przed kościołem żadnych seksownych facetów, którzy mogliby jej pomóc z orgazmem. Rodzina Mirandy jest zmartwiona tym, że Miranda przyszła na pogrzeb bez żadnego faceta, co sprawia, że bohaterka czuje się jeszcze gorzej. Jest w tej scenie coś prawdziwego, myślę, że sporo osób ma za sobą podobne doświadczenia związane ze spotkaniami rodzinnymi. Gdy rodzina zmarłej podchodzi do trumny, Carrie odprowadza Mirandę, żeby nie szła sama pomiędzy małżeństwami. Po drodze zauważają, że na pogrzebie są też Aidan i Steve. Samantha w pewnym momencie zaczyna płakać, chociaż wcześniej zachowywała się, jakby wcale nie obchodziła jej śmierć matki Mirandy, i z tego, co rozumiem, to przywróciło jej orgazm.

Dziwnie czuję się z tym, że w tym odcinku obok siebie stoją śmierć laptopa, rodzica i orgazmu. Rozumiem, że w wątku Samanthy miało chodzić o to, że ona podobnie jak Miranda wypierała fakt śmierci i dopiero po tym, jak dopuściła go do siebie, jej ciało wróciło do normalnego funkcjonowania, ale jej zachowanie było naprawdę nie na miejscu i w tym odcinku naprawdę nie da się lubić tej bohaterki. Jestem przekonana, że można było pokazać to samo, nie robiąc z niej złej przyjaciółki, która ostentacyjnie olewa Mirandę w trudnej chwili. Na podstawie poprzednich odcinków wcale bym nie posądzała Samanthy o takie zachowanie względem Mirandy.

W wątku Charlotte na początku mamy scenę obserwacji cyklu w związku ze staraniami o dziecko, ale ten wątek w ogóle nie wraca i Charlotte zaczyna zajmować się zamawianiem kwiatów na pogrzeb i namawianiem Samanthy, żeby pomyślała o kimś innym niż o sobie. Jakoś tam mi się podoba, że znowu widzimy duży kontrast pomiędzy naturami Samanthy i Charlotte, ale tym razem to Charlotte może się pokazać z dobrej strony.

Jeśli chodzi o Carrie, to jej problemy są sensowne i bezsensowne jednocześnie, ale o tym już pisałam trochę wcześniej. Carrie wychodzi po raz kolejny na kogoś, kto po pierwsze nie potrafi sobie poradzić z najprostszymi sprawami, a po drugie źle traktuje ludzi dookoła siebie, więc przynajmniej jest to postać prowadzona spójnie.

Miranda w tym odcinku była tak naprawdę tylko na kilka scen, ale jej wątek był najlepszy w odcinku. Podobnie jak Carrie musiała otworzyć się na pomoc z zewnątrz i podobnie jak Samantha dopuścić do siebie myśl o śmierci, ale wszystko w jej zachowaniu miało sens i pasowało do postaci.

A co wy myślicie? Może źle oceniałam Samanthę i takie zachowanie względem przyjaciółki wcale was nie zaskakuje?

***

S04E09 – Sex and the Country

Aidan chce zabrać Carrie do wyremontowanego przez siebie domku w lesie na wsi pod miastem, ale Carrie nie chce jechać, bo nie lubi być poza miastem. Najpierw zmyśla wymówki, potem mówi wprost, że nie chce, a kiedy on nalega, zgadza się, ale nieustannie narzeka na to, jak bardzo nie chce jechać. Stara się zaciągnąć za sobą którąś z przyjaciółek, żeby… nie mam pojęcia. Problemem nie jest przecież spędzanie czasu sam na sam z Aidanem, tylko wyjazd poza miasto. I szczerze, to nie wiem, po co Aidan w ogóle ją tam ciągnie wbrew jej woli. Dalej mamy coś o tym, że w pewnym momencie zaczęła udawać, że jej się to podoba, żeby nie sprawić mu przykrości, ale w tej pierwszej scenie było jasne, że ona po prostu nie chce jechać.

W końcu jadą, więc zaczyna się prawdziwa komedia, bo oto wielkomiejska Carrie znalazła się w domku w lesie ze swoimi designerskimi ubraniami i wielkimi bagażami, A TU ZA OKNEM JEST WIEWIÓRKA, PANIKA! I DWA KOMARY JĄ UŻĄDLIŁY! Czas napisać artykuł o chodzeniu na kompromis w związku.

Wątek Mirandy tymczasem jest naprawdę ciekawy i wcale nie żenujący. Okazuje się, że Steve ma raka i w reakcji Miranda jednocześnie chce go wesprzeć i jest na niego zła, że za mało się przejmuje całą sprawą i próbuje udawać, że nic się nie dzieje. Miranda sama niedawno straciła matkę i widzimy, że jej śmierć wydaje się bliższa niż Steve’owi. Steve oczywiście nie czuje się z takim podejściem Mirandy do sprawy zbyt dobrze, ale jej napad złości ostatecznie prowadzi do tego, że Steve zmienia lekarza na lepszego i umawia się na operację amputacji jądra.

Carrie niebotycznie przeżywa, że w lesie nie ma restauracji i musiała jechać na stację benzynową (czy tam jakiegoś drive thru) kupować plebejskie jedzenie. Potem jesteśmy świadkami kolejnej przezabawnej sceny, kiedy Carrie próbuje pomóc Aidanowi podnieść deskę, ale wpada w błoto raz po raz. Kojarzy mi się to z tym reality show o Paris Hilton na wsi, którego nigdy nie widziałam. Po wygrzebaniu się z błota Carrie wraca do miasta i idzie na kolację z Bigiem, na której ciągle mu narzeka, że kocha Aidana, ale pobyt w lesie to była najgorsza rzecz na świecie. Następnie Big szczegółowo opisuje Carrie, jak poderwał jakąś aktorkę i przeruchał ją w hotelu, a potem się w niej zakochał, ale to dla Carrie za dużo i ponownie musi udawać, że podoba jej się coś, co się jej nie podoba.

Po chwilowym pobycie w mieście Carrie wraca do lasu, ale tym razem z Samanthą. Samantha narzeka, że w domku w lesie nie ma klimatyzacji, Carrie tymczasem stara się polubić domek Aidana, bo włożył w niego mnóstwo pracy. Samantha znajduje sobie rozrywkę w postaci podrywania umięśnionego rolnika, sąsiada Aidana, który wyemigrował z miasta na wieś po załamaniu na rynku. Przy okazji Samantha stara się załatwić Carrie mleko do ciasta. Rolnik mówi jej, żeby sobie wydoiła krowę, więc przed nami znowu scenka komediowa, w której Samantha w butach nieprzystosowanych do tego tak bardzo, że nawet nie wiem, co w nich robiła w domku Aidana, idzie po sianie doić krowę. W końcu farmer uczy ją dojenia, cała scena oczywiście ma maksymalną liczbę podtekstów seksualnych, jaką dało się do niej wpakować. W końcu ruchają się na sianie i niestety zapominają o mleku do ciasta.

Charlotte pojechała z Treyem do domu jego matki, w którym mają odbyć stosunek, bo na ten czas przypadnie owulacja. Libido Charlotte dobija jednak wartości ujemnych, gdy widzi, że Trey kąpie się w towarzystwie matki. Potem on uzasadnia to tym, że wychowała go niania i jedyny moment dnia, gdy rozmawiał z matką, był wtedy, gdy się kąpał, ale dla mnie to brzmi tylko gorzej. W końcu ruchają się w szklarni, niszcząc orchidee matki Treya, co można z pewnością odczytać symbolicznie.

Ciasto powstaje i bez mleka. Carrie jest z siebie niesamowicie dumna, bo nigdy wcześniej nic jej w kuchni nie wyszło (powiedziała nawet, że wywołała kilka pożarów). Po chwili jednak w oknie znów pojawia się wiewiórka i absolutnie przerażona Carrie upuszcza blachę, parzy się w nogi i zaczyna wyrzucać Aidanowi, jak bardzo nienawidzi (podkarmianej przez niego) wiewiórki i całego jego domku, ale zaraz potem przeprasza. Dogadują się tak, że on wstawi do domku klimatyzację, a Carrie będzie przyjeżdżać na weekendy, po czym ruchają się na blacie. W kolejnej scenie widzimy, jak Carrie i Samantha jedzą kupne ciasto i puentują całą sytuację, mówiąc, że nie ma sensu piec ciast, bo kupne są pyszne. Nie, przepraszam, prawdziwa puenta brzmi: “City girls are just country girls with cuter outfits”. Nie zgadzam się, na mojej wsi w Polsce B ludzie ubierali się lepiej niż ktokolwiek w tym serialu, no może poza kobietą z abażurem na głowie z pierwszego odcinka.

Cały odcinek to pochwała konsumpcyjnego stylu życia i antyreklama życia na wsi i gotowania własnych posiłków, dodatkowo naprawdę nie wiem, skąd w tym odcinku tyle nienawiści do wiewiórek. Wszystkie sceny pobytu w domku Aidana Carrie i Samanthy ubranych do lasu jak na bal są absolutnie żenujące i najzabawniejszy w nich jest fakt, że ktoś to w ogóle uznał za zabawne.

Wątek Charlotte też jest żenujący, ale mniej, bo żenada skupia się w zasadzie na tej jednej scenie z wanną. Wkurzał mnie Trey, który cały ciężar starań o dziecko przerzucił na żonę, a potem jeszcze narzekał na to, że musi się w takim wypadku dostosować i nie zawsze, kiedy będzie miał na to ochotę, Charlotte zgodzi się na seks.

Wątek Mirandy i Steve’a jest naprawdę dobry i żałuję, że widzieliśmy ich tylko w jakichś trzech scenach, były to zdecydowanie najlepsze sceny odcinka. Widzimy, jak Steve zmaga się sam ze sobą, Miranda zmaga się sama ze sobą, a do tego oboje zmagają się ze skomplikowaną relacją między nimi: zależy im na sobie, ale ich osobowości wciąż ścierają się jak dawniej.

Jak myślicie, czy założenie było takie, że będziemy się utożsamiać z wielkomiejskimi problemami Carrie i Samanthy, czy że będziemy się nabijać z paniuś utytłanych błotem?

***

S04E10 – Belles of the Balls

Przyjaciółki wraz z Aidanem i Stevem wychodzą na bilard, aby uczcić wyleczenie raka Steve’a. Dla Steve’a nie jest to do końca radosna okazja, ponieważ przeszedł amputację jądra. Miranda nie czai, z czym Steve ma problem, bo dla niej to żadna różnica, czy facet ma oba jądra, czy nie. Aidan wyjaśnia jej, że dla faceta taki zabieg może być ciężki psychicznie, Samantha zaczyna opowiadać coś o jądrach swoich kochanków i wtedy wchodzi Carrie cała na biało i wyjaśnia sprawę: „Now, I’m thinking balls are to men what purses are to women. It’s just a little bag, but we’d feel naked in public without it”. Jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo ten cytat wyraża całą postać Carrie – jednoczesne absolutne niezrozumienie tego, że ktoś może przechodzić psychicznie przez jakieś trudności, i tego, że nie wszystkie kobiety potrzebują torebek, żeby funkcjonować.

Charlotte proponuje, żeby Trey przebadał swoją spermę, bo od trzech miesięcy nie udaje im się doprowadzić do poczęcia. Trey wpada w gniew, odmawia zjedzenia kolacji i idzie do swojego pokoju.

Big dzwoni do Carrie, żalić się, że aktorka, z którą się spotyka, do niego nie oddzwania i ona zawsze może się do niego dodzwonić, a on do niej nigdy. Tutaj mamy chyba czuć jakąś satysfakcję, bo wcześniej Carrie za nim latała, a teraz on za kimś lata czy coś. Aidan zwraca uwagę na to, że Carrie wyszła z pomieszczenia, żeby porozmawiać z Bigiem. Wychodzi na to, że oboje czują się niekomfortowo, gdy Big dzwoni do mieszkania Carrie, gdy jest u niej Aidan. Jakie rozwiązanie tej sytuacji widzi Carrie? Spotkanie się we trójkę. Przyjaciółki chcą ją odwieść od tego pomysłu.

Carrie pisze artykuł o tym, że obserwuje ostatnio u znajomych mężczyzn przejmowanie się wyglądem, huśtawki nastrojów i obsesyjne rozważania nad związkiem, A TO TAKIE DZIWNE, BO TO FACECI, PRZECIEŻ ONI NIE MAJĄ TAKICH PROBLEMÓW. No niemożliwe, mężczyzna, a jest mu smutno po amputacji organu objętego nowotworem. Carrie dostrzega, że mężczyźni i kobiety aż tak bardzo się nie różnią, cytuję: „Are men just women with balls?”. Widzę, że w 2001 roku do Carrie dopłynęła druga fala feminizmu.

Steve dalej jest przybity po amputacji. Mówi Mirandzie, że myśli o wstawieniu sobie implantu, co ona uważa za głupi pomysł, bo kobietom to nie robi różnicy. Steve odpowiada, że jemu robi i naprawdę nie wiem, dlaczego dla Mirandy to nie jest koniec dyskusji. Miranda strasznie mnie wkurza w tej scenie ze swoim nachalnym rzutowaniem perspektywy seksualnej na sprawę. Daj człowiekowi przeżyć jego stratę po ciężkiej chorobie i poradzić sobie z tym problemem tak, jak jemu odpowiada. Przecież nie tak trudno się domyślić, że chodzi nie tylko o to jądro, ale o zastąpienie czegoś, co odebrał nowotwór.

Samantha nie może przekonać do korzystania ze swoich usług klienta, który uważa, że nie powinna reprezentować go kobieta. Gdy opowiada o tym przyjaciółkom, Miranda dzieli się swoimi doświadczeniami z mizoginią w miejscu pracy, po czym panie mówią o potrzebie ukrywania emocji w pracy, bo jak raz zapłaczą, nigdy już nie będą brane na poważnie. Wtedy Carrie z dumą mówi, że ona kiedyś celowo rozpłakała się przy redaktorze i udawała, że stało się coś złego, po tym, jak nie napisała tekstu na czas, bo wyskoczyła na jakąś zabawę w Hamptons. Następnie zmywa się ze spotkania, żeby pojechać do domku Aidana razem z nim, bo inaczej BĘDZIE SKAZANA NA PRZEJAZD KOMUNIKACJĄ PUBLICZNĄ JAK JAKIŚ JEBANY PLEBS.

Biga właśnie rzuciła dziewczyna, więc zgadnijcie co, Carrie zaprasza go do domku Aidana, bo inaczej nie mogłaby się z nim spotkać przez cztery dni, a nie umie mu odmówić. Muszę przyznać, że ryknęłam śmiechem w scenie, w której Carrie tłumaczy Aidanowi, że naprawdę musi teraz pocieszyć Biga, i mówi: „Come on, haven’t you ever had a girl break your…”.

Samantha ponownie konfrontuje się z klientem-mizoginem, który mówi, że jej nie zatrudni, bo spała z pracującym dla niego architektem, po czym sugeruje, że jej życie prywatne negatywnie przekłada się na jej życie zawodowe. Samantha głośno zwraca uwagę na podwójny standard, mówiąc, że jakby była facetem, to w jeden moment dostałaby tę robotę, a do tego uścisk dłoni i whisky, po czym szybko wychodzi, żeby rozpłakać się dopiero w windzie. Na drugi dzień Samantha dostaje telefon od klienta, którego jej słowa przekonały, że będzie doskonała na stanowisko.

W końcu Steve nie wstawił sobie protezy, bo testy bezpieczeństwa implantów nie są jeszcze zakończone i Miranda namówiła go, żeby nie podejmował ryzyka. Steve mówi Mirandzie, że czuje się nieatrakcyjny seksualnie, więc ona uprawia z nim seks na pocieszenie.

Big przyjeżdża do domku Aidana, upija się, przez co nie może sam wrócić do miasta i nocuje na kanapie. Trzeba mu dwa razy powtórzyć, ale udaje się go przekonać, że ma nie palić papierosów, bo Aidan sobie tego nie życzy. Rano Carrie namawia skacowanego Biga, żeby zaprzyjaźnił się z wkurzonym Aidanem. Chyba gorszego momentu już nie mogła wybrać na ułatwianie sobie życia kosztem psychiki Aidana. Panowie po chwili rozmowy zaczynają się bić w błocie. Walkę kończy ugryzienie Biga w dupę przez psa Aidana. Po wszystkim zaczynają się w miarę dogadywać, koniec odcinka.

W odcinku jest jeszcze więcej o jądrach niż mogłoby się wydawać na podstawie mojego posta. Cały czas jest mowa o tym, że ktoś ma jaja albo nie ma jaj, olałam to, żeby was nie męczyć.

Wątek Samanthy jest zaskakująco dobry, scena wypowiedzianego z pewnością siebie przemówienia, a potem płaczu w windzie Samanthy jest zdecydowanie najlepszą sceną, jaką do tej pory widziałam w tym serialu.

W wątku Mirandy nie podobało mi się zwrócenie uwagi w zasadzie wyłącznie na aspekt seksualny sytuacji Steve’a, ale mimo to czekałam na kolejne sceny, bo jestem ciekawa, jak dalej potoczy się dziwaczna relacja tej pary.

Wątek Charlotte był po prostu irytujący. Trey bał się zranienia jego męskiego ego, więc zachowywał się jak rozkapryszony nastolatek. Tak w ogóle to w końcu oddał tę spermę na badania i okazało się, że jest okej.

W tym odcinku Carrie raz po raz przechodziła samą siebie w kwestii gadania głupot. A wszystkie jej działania zmierzające ku pogodzeniu Aidana i Biga były po prostu okrutne. Nie dość, że wmanipulowała faceta, którego zdradzała, w ponowny związek ze sobą, to jeszcze sprowadza do jego ukochanego domku faceta, z którym miała romans, i każe im się przyjaźnić. Taki poziom trzymania głowy we własnym zadzie jest dla mnie naprawdę nie do pojęcia.

To tyle z mojej strony. Czekam na wasze opinie.

***

S04E11 – Coulda, Woulda, Shoulda

Przed nami odcinek o aborcji. Jeśli komuś czytanie tekstów na ten temat z jakiegokolwiek powodu sprawia nieprzyjemność, nie obrażę się, gdy pominie ten post.

Okazuje się, że Miranda zaszła w ciążę ze Stevem. Ciążę planuje usunąć. Przy spotkaniu z przyjaciółkami doprowadza to do niezręcznej sytuacji, bo oto mamy Charlotte, która stara się i stara, a nie może doprowadzić do zapłodnienia, podczas gdy Miranda przypadkowo zachodzi w ciążę, mimo że ona i Steve oboje mają obniżoną płodność. Po wyjściu Charlotte Samantha mówi Mirandzie, która nigdy nie miała aborcji, że nie ma co robić afery, bo aborcje to coś normalnego i sama miała dwie. Carrie mówi, że też miała aborcję, ale tylko jedną. Ogłasza to z jakimś poczuciem wyższości względem Samanthy, bo, jak rozumiem, porządni ludzie robią sobie nie więcej niż jedną aborcję, dwie to już przesada.

Potem widzimy, jak Carrie rozmawia z Aidanem i zupełnie bez sensu mówi mu o tym, że Miranda jest w ciąży ze Stevem. Miranda nie powiedziała i nie planowała mówić Steve’owi o ciąży, więc w tym momencie Carrie po prostu rozszerza zobowiązanie dochowania sekretu na kolejną osobę i to kumpla Steve’a. Aidan stwierdza, że to nie fair, żeby Steve nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia, po czym mówi coś nieprawdopodobnie głupiego: „So what? It’s all her decision? It seems like the guy gets the shit end of the stick”. No nie wiem, Aidanie, chyba jednak z ciążą związane są gorsze problemy niż niemożność decydowania za kogoś, czy ma rodzić dziecko, na przykład bycie w ciąży. W końcówce sceny Aidan pyta Carrie, czy kiedykolwiek miała aborcję, w odpowiedzi na co ta kłamie, że nie, żeby Aidan jej nie oceniał.

Później Aidan ponownie wyraża opinię, że Miranda źle robi, nie mówiąc Steve’owi, ale sam mu nie mówi, tylko narzeka Carrie. Carrie przyznaje Mirandzie, że wygadała sprawę Aidanowi, za co ta jest na nią zła, bo jest przekonana, że ten z kolei wygada Steve’owi. Carrie trochę stara się przekonać Mirandę, żeby powiedziała Steve’owi o ciąży, ale ta nie zmienia zdania, bo wie, że Steve zacząłby ją namawiać, żeby nie robiła aborcji.

W międzyczasie Carrie idzie do restauracji zobaczyć kelnera, z którym ciążę usunęła trzynaście lat wcześniej. On jej w ogóle nie pamięta, a samo spotkanie sprawia, że Carrie utwierdza się w przekonaniu, że przed laty podjęła właściwą decyzję.

Charlotte i Trey robią kolejne badania i okazuje się, że mają 15% szans na zapłodnienie bez pomocy in vitro. Z tego powodu Charlotte udaje, że nie rozpoznaje Mirandy na ulicy. Miranda jednak zaczyna rozmowę i zapewnia ją, że decyzja o aborcji nie jest personalnym atakiem na nią.

Później widzimy, że Charlotte przepracowuje w sobie ten problem, bo przychodzi do Mirandy po zabiegu, żeby ją wesprzeć. Okazuje się jednak, że Miranda wcale nie usunęła ciąży. W ostatnim momencie wyszła z kliniki, bo stwierdziła, że to może być jej jedyna szansa, żeby urodzić dziecko.

Na koniec odcinka Carrie przyznaje Aidanowi, że go okłamała i miała aborcję, ten wcale jej nie ocenia, napisy końcowe.

Ja też was okłamałam. W odcinku był jeszcze jeden wątek, który zupełnie olałam do tej pory. Chodzi o wątek komediowy Samanthy, która stara się kupić sobie drogą torebkę, która nawet jej się nie podoba, żeby pokazać swój status. Torebki normalnie nie można kupić, więc Samantha udaje, że to dla jej klientki, którą jest Lucy Liu. Gdy Lucy Liu się o tym dowiaduje, bierze sobie torebkę i zwalnia Samanthę, bo ta narobiła jej obciachu. Też nie wiem, co ta historia robi w tym odcinku.

Odcinek niby mówi nam, że aborcja jest okej i może być jak najbardziej słuszną decyzją, ale stawia sporo warunków, które trzeba spełnić, żeby zrobić aborcję i wciąż być porządnym. Po pierwsze, nie można ich robić za dużo, po drugie, aborcje są okej tylko, jeśli jest się młodym i głupim, a zapłodnił cię byle kelner bez perspektyw, po trzecie, jeśli zapłodnił cię kolega, to musisz mu powiedzieć o zabiegu, a po czwarte, w pewnym wieku bezdzietność przestaje być właściwym wyborem i musisz wykorzystać szansę, żeby urodzić dziecko. No i warto zwrócić też uwagę na to, że aborcja, która jest głównym tematem odcinka, nie dochodzi do skutku i ostatecznie nie pokazano, żeby jakakolwiek bohaterka zdecydowała się na zabieg. Ta aborcja, która była w porządku w ocenie odcinka, miała miejsce dawno temu i Carrie tylko sobie ją wspomina. Za to jeśli chodzi o Samanthę, która miała ze wszystkich pań najbardziej pozbawione emocji i ocen podejście do przerywania ciąży, ją serial zepchnął na zupełnie inny tor i kazał jej biegać za markową torebką, bo – moim zdaniem – nie był dość odważny, żeby osobie o takich poglądach na aborcję pozwolić powiedzieć coś więcej na ten temat.

Podoba mi się za to, że pokazano kontrast pomiędzy rozmowami głównych bohaterek o aborcji a rozmowami, czy lękiem przed rozmowami, na ten temat z Aidanem i Stevem, którzy nie mają możliwości zajścia w ciążę. Miranda i Carrie instynktownie czują, że nie mogą im w pełni w tej kwestii zaufać, co odzwierciedla rzeczywiste lęki wielu osób.

Moim zdaniem odcinek chciał być odważny, ale tak jakby zabrakło mu sił. Czekam na wasze opinie w komentarzach.

***

S04E12 – Just Say Yes

Budynek Carrie ma operować w innym systemie i teraz musi wykupić swoje mieszkanie albo się wyprowadzić. Aidan proponuje, że pomoże z pieniędzmi i zamieszkają razem.

Charlotte mimo malkontenctwa Treya przygotowuje się do zapłodnienia in vitro, do tego oznajmia mu, że zapisała ich na listę oczekujących do adopcji dziecka z Chin. Naprawdę nie wiem, co się wyrabia w tym małżeństwie. Jak można tak po prostu oznajmić partnerowi, że się z nim adoptuje dziecko? Rozumiem, że Trey od początku miał wszystko w dupie i całą sprawą zajmowała się Charlotte, ale mimo wszystko chyba o czymś takim się rozmawia?

Podczas gdy Aidan bierze prysznic w jej mieszkaniu, Carrie znajduje w jego rzeczach pierścionek zaręczynowy. Z nerwów wymiotuje na jego widok. Potem mówi o tym koleżankom i automatyczną reakcją Charlotte jest przekonywanie jej z entuzjazmem, żeby się zgodziła, bo jak się wie, że to ten, to się wie, ona zaręczyła się po miesiącu i jest super. Czy ta kobieta jest zwyczajnie głupia? Zrzyganie się na myśl o zaręczynach raczej nie świadczy o tym, że to ten. Czy Charlotte w ogóle jest w stanie wyobrazić sobie, że nie każda osoba na świecie jest taka sama jak ona i marzy tylko o zamążpójściu?

Dodatkowo pierścionek zupełnie się Carrie nie podoba, częściowo dlatego, że jest złoty. Miranda (która pomagała wybrać pierścionek) zwraca uwagę na to, że Carrie nosi złoto, na co ta odpowiada „ghetto gold for fun, but this is my engagement ring”. Przejawiające się w wypowiedzi Carrie lekceważenie dla mniejszości etnicznych przy jednoczesnym włączaniu ich dorobku do swojego stylu na zasadzie żartu jest strasznie słabe.

Samantha leci na randkę do Brazylii ze swoim klientem, który podważał jej kompetencje, mówiąc, że pewnie nie pracowała, tylko cały ranek dobierała akcesoria do sukienki. Ruchają się w samolocie. Taka historia.

Carrie mówi Aidanowi, że zgadza się na wspólne mieszkanie, ale planuje nie zgadzać się na zaręczyny, bo to dla niej za dużo, więc ucieka z kolacji, zanim Aidan zdąży zadać pytanie, którego, jak się okazuje później, wcale nie planował zadać tego wieczoru.

Jak dla mnie tworzenie tego rodzaju więzi finansowych (bo Aidan ma płacić za mieszkanie) to dużo, dużo poważniejszy krok niż zaręczyny czy nawet małżeństwo. Czymś normalnym jest, że pary mieszkają razem przed ślubem, ale przecież nie biorą razem kredytów, jeśli nie chcą długofalowo planować razem przyszłości. Carrie traktuje sprawę tak, jakby zgadzała się na coś mało zobowiązującego, kiedy, moim zdaniem, zgadza się na coś wiążącego bardziej niż ślub. Wyciągam z tego taki wniosek, że Carrie nie ma pojęcia, co robi, co tak naprawdę oferuje jej Aidan, ani czym są pieniądze.

Gdy Trey wraca do domu, ze zdziwieniem reaguje na dochodzące z wnętrza odgłosy Charlotte uczącej się chińskiego. Wracam do pytania: co się dzieje w tym małżeństwie? Charlotte na tym etapie mówi mężowi, że dziecko może być kilkuletnie, on nie miał o tym wcześniej pojęcia. Mówi też, że mają ciemne włosy, więc na pierwszy rzut oka nikt nie ogarnie, że nie są biologicznymi rodzicami dziecka, co… raczej nie jest prawdą. No ja przynajmniej bym nie uznała, że Charlotte lub Trey wyglądają jak typowi Chińczycy. Trey upatruje przyczyn dziwnego zachowania Charlotte w tym, że przyjmuje sporo hormonów w związku z in vitro i nie za bardzo podoba mi się takie stawianie przez serial znaku równości pomiędzy kimś, kto zachowuje się dziwnie i podejmuje nieprzemyślane decyzje a babą na hormonach.

Później Trey i Charlotte idą na szkocką imprezę, na której matka Treya mówi Charlotte, że musi ona przedłużyć ich szkocką linię rodową i że nie życzy sobie chińskiego wnuka. Charlotte obraża się za takie traktowanie i idzie powiedzieć Treyowi, że jak chcą, to będą mieli chińskie dziecko, i nie ma co mieszać w to jego matki, a potem publicznie krzyczy na niego i oskarża o to, że to na nią spada cała praca nad rozpoczęciem rodzicielstwa. No i Charlotte ma rację w tym, że olewanie sprawy przez niego już od początku jest okropne i że jego matka nie ma prawa do opinii na temat ich dziecka. Sprawia to wszystko, że wracam do początkowego pytania: co się dzieje w tym małżeństwie? Czy oni w ogóle ze sobą rozmawiają? To raczej nie jest normalne, żeby rozmawiać o problemach tylko podczas głośnych kłótni na zjazdach nowojorskich Szkotów.

Po powrocie do domu Trey stwierdza, że jest już zmęczony staraniami (lol, czyimi, chyba Charlotte) i już nie chce mieć dziecka, co doprowadza Charlotte do płaczu i trudno się dziwić.

W ogóle gdzieś po drodze byłą jeszcze scena rozmowy Carrie z Bigiem na temat planowanych przez Aidana oświadczyn, ale tak bardzo niczego nie wnosiła, że prawie o niej zapomniałam. Wycięłabym tę scenę kompletnie, bo tylko musiałam męczyć się, patrząc na coś, co autor scenariusza uznał chyba za flirciarską rozmowę.

Aidan oświadcza się Carrie na spacerze z psem i jako że okazuje się, że jednak wymienił ten poprzedni pierścionek na taki, który podoba się Carrie, Carrie się zgadza.

W jednej z wcześniejszych scen Miranda powiedziała Steve’owi o ciąży. Pod koniec odcinka Steve przychodzi do niej i też się oświadcza. Miranda odmawia, mówiąc, że nie chce za niego wyjść, na co on odpowiada, że on też nie chce z nią brać ślubu, ale myślał, że może ona będzie tego oczekiwać. Potem robią sobie z całej sytuacji żarty i zaczynają rozmawiać o tym, jak wychowają dziecko, nie będąc parą. Scena jest całkiem zabawna i w sumie najlepsza w odcinku.

Okazuje się, że nowy pierścionek dla Carrie pomogła wybrać Samantha, tym samym akceptując wybór Carrie odnośnie małżeństwa, na który wcześniej psioczyła, bo zostanie teraz jedyną bezdzietną singielką w grupie.

To zakończenie ma być urocze, bo oto Samantha jednak wspiera Carrie, ale jednocześnie wychodzi na to, że Carrie nie powinna była się zgadzać, bo Aidan jednak nie zna jej na tyle, żeby wybrać pierścionek, który jej się podoba, a to było dla niej ważne. Tylko tyle, że poznał, że ten wybrany przez Mirandę to jednak nie to i poprosił o pomoc.

Miranda miała ledwie kilka scen, ale były najlepsze w odcinku. Jej relację ze Stevem jak zawsze śledzi się z ciekawością i chce się, żeby to ta para dostała więcej scen niż skazane na porażkę związki Carrie i Charlotte.

Samantha przespała się z jakimś seksistą, nihil novi.

Charlotte i Treyowi gorąco polecam rozwód.

To tyle z mojej strony. Co wy myślicie o wybieraniu męża po pierścionku?

***

S04E13 – The Good Fight

Po tym, jak Aidan wprowadza się do Carrie, Carrie jest w szoku, że wszędzie w jej mieszkaniu są teraz jego rzeczy. Najbardziej dziwi ją, że przyniósł do mieszkania roślinę w doniczce, bo oto przyniósł coś żywego… No spoko, ale po drodze do tej roślinki minęła jego psa i to jej wcale nie ruszyło. Nie bardzo rozumiem. Jest też zdziwiona, że nigdy nie jest w mieszkaniu sama, bo jest w nim Aidan. Brzmi to jakby bardzo bogata jedynaczka wyprowadziła się do akademika, a nie jakby kobieta po trzydziestce zamieszkała razem z narzeczonym. Zresztą już poczynili plany wykupienia mieszkania sąsiadki, żeby mieć więcej miejsca.

Relacja Samanthy z jej klientem się rozwija. Dochodzi do etapu flirtowania po niemiecku, porównywania róży do penisa i publicznego robienia loda w biurze. Koleżanki podejrzewają, że ten facet może autentycznie podobać się Samancie i że może między nimi być coś więcej niż seks, ale Samantha zaprzecza. Później widzimy, że klient też chce, żeby to było coś więcej, ale Samantha odmawia, z czasem jednak zmienia zdanie, jak sugeruje romantyczny taniec na koniec odcinka.

Miranda umawia się z jakimś obiecującym facetem, więc w kolejnej scenie na spacerze z Carrie widzimy, jak wyraża swoje wątpliwości co do uprawiania seksu z nim, będąc w ciąży. Zastanawia się, czy penis jakoś nie przetrąci dziecka, mogłabym się nad tym pastwić, ale to wszystko nieważne, bo właśnie wtedy NASZYM OCZOM UKAZUJE SIĘ PIERWSZA DOBRZE UBRANA OSOBA W SERIALU OD CZASU KOBIETY Z ABAŻUREM NA GŁOWIE, IKONA MODY I SĄSIADKA CARRIE, PANI COHEN (foto poniżej). Pani Cohen źle ocenia strój Carrie, na co ta ignorantka przewraca oczami, zamiast przyjąć krytykę mistrzyni. Informuje ją też, że umowa gwarantuje jej, że nie musi się wyprowadzać jeszcze przez trzydzieści dni, więc Carrie i Aidan są zmuszeni przez ten czas siedzieć w jej mieszkaniu. Teraz próbują zrobić więcej miejsca na rzeczy Aidana… wyrzucając drogie ciuchy Carrie od projektantów, które założyła po razie. Okej, jestem pierwsza, żeby oceniać durne decyzje zakupowe Carrie, ale jak już wydała na to fortunę, to nie lepiej to sprzedać? Jestem pewna, że jest rynek na tego rodzaju ubrania. Na koniec odcinka widzimy, że nie wyrzuciła tej bluzki, ale wciąż, kto w ogóle wyrzuca ubrania zdatne do noszenia? Nie ma absolutnie żadnego lumpa, który by to wziął? Chociaż w sumie może i nie, bo ta bluzka jest naprawdę brzydka i założyć mógłby ją chyba tylko fan metek bez gustu.

No i dochodzi do tragedii, bo pies Aidana gryzie but wart trzysta osiemdziesiąt dolarów. No, było to do przewidzenia. Ja bym powiedziała, że kwestia tego, że partner ma psa, jest wręcz kluczowa przy zamieszkaniu razem, ale tutaj wszyscy ją olali i teraz zdziwienie, że pies złapał coś, czego nie powinien ruszać. Carrie jest też wkurzona, bo Aidan ma pięć dezodorantów i, o zgrozo, okazuje się, że używa pianki zapobiegającej łysieniu. W narracji Carrie dzieli się z nami światłą konkluzją, że nie tylko kobiety robią w trosce o urodę rzeczy, które ukrywają przed innymi. Zaczynają się kłócić o wszystko i w końcu Carrie wychodzi pisać artykuł do kawiarni.

Och, co za zdziwienie, że ich wspólne mieszkanie to katastrofa. Jeśli dojdą do wniosku, że absolutnie nic ich nie łączy i ten związek nawet przez sekundę nie miał śladu szansy na funkcjonowanie, no to powiem tyle: a nie mówiłam.

Charlotte i Trey zaprzestali starania się o dziecko, co Charlotte znosi dosyć ciężko. Trey, żeby ją rozweselić, tak, rozweselić, przynosi jej KARTONOWE DZIECKO. Błagam, rozwiedźcie się. Potem wbija na damski wieczorek, który Charlotte zorganizowała w ich mieszkaniu, i na który nie był zaproszony, i mimo próśb Charlotte, żeby nie opowiadał tej historii, chwali się tym, co zrobił, w nadziei, że ktokolwiek uzna pomysł za zabawny. Jak można się było spodziewać, wszyscy są zażenowani. Następnie zaczyna się publiczna kłótnia na temat problemów z erekcją Treya, więc koleżanki uciekają.

Carrie i Aidan niestety się godzą. Carrie prosi go o godzinę ciszy dziennie, kiedy w ogóle ze sobą nie rozmawiają, żeby odpocząć. Gdy jednak Carrie idzie do siebie, od razu wraca do Aidana i mówi w narracji, że z potrzebami czasem tak jest, że jak się je spełni, to już się ich nie ma. No może to i być prawda, ale tutaj to wygląda tak, jakby w potrzebie godziny samotności w ciągu dnia było coś dziwnego i Carrie musiała dojrzeć do tego, żeby każdy moment dnia spędzać z Aidanem. No mnie tam się pomysł czasu dla siebie przy wspólnym mieszkaniu (mają teraz dla siebie tylko jeden pokój) wydaje bardzo dobry i zdrowy.

Zaniepokojonych informuję, że Miranda ostatecznie zaruchała.

Ma to być niby urocze, jak facet Samanthy się o nią stara, ale ja go dalej nie lubię za seksistowski komentarz z poprzedniego odcinka.

Oglądanie małżeństwa Charlotte i Treya wzbudza we mnie na tym etapie niepokój. Rozwód jest potrzebny od zaraz.

Mało widzieliśmy Mirandy w tym odcinku. Stwierdziła, że ma ostatnią okazję na dobry seks przez dosyć długi czas, więc mimo wątpliwości, które powinien rozwiać podręcznik do piątej klasy, zdecydowała się wykorzystać szansę. Dobrze dla niej.

Będę kibicować rozstaniu Carrie i Aidana do końca świata i jeden dzień dłużej. No jakoś tak nie potrafię uwierzyć w związek, który skończył się zdradą, a potem zaistniał ponownie, bo jedna osoba wmanipulowała drugą w wybaczenie jej.

Tyle mam do powiedzenia o tym odcinku. Czekam na wasze opinie.

***

S04E14 – All That Glitters

Aidan ma ochotę spędzić wieczór, oglądając mecz i jedząc żarcie z fast fooda, więc Carrie wychodzi z koleżankami potańczyć. Wychodzą do gej klubu, żeby patrzeć na seksownych facetów, bo wiadomo, że geje są seksowniejsi niż heterycy. Niezbyt podoba mi się takie podejście bohaterek do gejów, nie dość, że ich uprzedmiotawiają, to jeszcze robią to w ich własnej przestrzeni, która domyślnie powinna być miejscem przede wszystkim dla ich społeczności, naprawdę nie mogły iść potańczyć w jakimkolwiek innym klubie? Na miejscu Carrie wykrzykuje jeszcze do koleżanek swoje teorie na temat gejów, którzy według niej są umięśnieni, bo mają możliwość uprawiania seksu na siłowni, więc często na nią chodzą. Powtarzam: naprawdę nie mogła zabrać swojej homofobii gdzieś indziej?

W klubie nie ma damskiej ubikacji, bo jest przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn, więc Samantha robi aferę dookoła swojego wejścia z Mirandą do męskiej łazienki. W sensie zwraca na nie uwagę, wołając: „Attention, gentlemen, ladies present!”, no i mnie się to wcale nie wydaje zabawne, tylko jeszcze raz pokazuje, że ich wcale nie powinno tu być. Potem Samantha podchodzi do pisuarów i patrzy na penisy sikających akurat mężczyzn, na co już naprawdę nie mam słów.

Miranda rozpoznaje w łazience pracownika swojej firmy, o którym nie wiedziała, że nie jest hetero. Zagaduje do niego i on prosi, żeby nie mówiła nikomu w pracy, co ona obiecuje zrobić. Mówi mu również, że jest w ciąży i też prosi, żeby nie mówił nikomu w pracy.

Carrie i Charlotte tymczasem spotykają kolegę geja Charlotte, który podrywał akurat jakiegoś faceta. Charlotte zaczyna gadać z tym facetem o gazecie, dla której on pracuje, i odchodzą razem, psując koledze gejowi podryw. Nasze bohaterki poszły do gej klubu uprzedmiotawiać gejów, popisywać się homofobią i jeszcze do tego stawać na drodze gejowskim romansom.

Carrie tymczasem idzie do baru i oburza się, że barman nie zwraca na nią uwagi i obsługuje mężczyzn, dopóki nie rozpoznaje jej jakiś przystojny facet siedzący obok i nie składa zamówienia za nią. Facet okazuje się jej fanem i sprzedawcą butów.

Jeszcze w klubie Samantha bierze extasy, które ma sprawić, że wyzbędzie się wszelkich zahamowań podczas seksu. No i podczas seksu ze swoim fagasem mówi mu, że się w nim zakochała, czego żałuje na drugi dzień. Później, gdy o tym rozmawiają, on mówi, że doskonale rozumie, że można coś takiego powiedzieć na extasy, więc nie ma co robić afery. Samantha jest tym jednak rozczarowana, bo przyznaje przed sobą, że coś tam do niego czuje.

Carrie spotyka się z gejem, którego poznała, zamawiając drinka. Okazuje się, że jest on w otwartym związku. W ogóle ich rozmowa jest dziwna, niby ma być fanem Carrie, a prosi, żeby opowiedziała mu o Aidanie, jakby nic o nim nie wiedział. Przecież Carrie ciągle o nim pisze. Podczas spotkania wpada na nich kolega gej Carrie, który jest zazdrosny, że Carrie ma nowego kolegę geja.

Refleksja nowego kolegi geja na temat tego, że nie oczekuje, że jedna osoba spełni jego wszystkie potrzeby inspiruje Carrie do napisania artykułu na temat tego, czy życie w stałym związku musi być nudne i czy trzeba się dla związku wyrzec siebie z czasów sprzed związku. To nie jest pierwszy raz, kiedy spotykam się z taką wizją zamkniętego monogamicznego związku – jako jakiegoś więzienia, w którym teraz to ta jedna osoba ma być dla nas całym światem, a przyjaciele przestają się liczyć – i naprawdę przeraża mnie, że są ludzie, którzy tak uważają. Jak dla mnie kwestia tego, czy związek jest zamknięty, czy otwarty, to coś innego niż kwestia tego, czy jest toksyczny (no bo jak ktoś ci zabrania mieć przyjaciół, to raczej nie ma mowy o zdrowym związku), nie w każdym zamkniętym monogamicznym związku człowiek zmuszony jest porzucić całe swoje poprzednie życie. No i to też nie jest tak, że w normalnym związku osoby muszą się wyrzekać poprzednich wersji siebie, żeby być razem, zwykle ludzi w związku coś łączy i był jakiś powód, dla którego zakochały się w sobie. Problemy Carrie to nie dowód na to, że związek wymaga wyrzeczenia się samego siebie, ale na to, że jej związek tego wymaga. Aidan od początku był postacią pisaną dla kontrastu z Bigiem, który z kolei do Carrie pasuje, i to bardzo, więc nic dziwnego, że ta dwójka nie ma żadnego sensu jako para.

Okazuje się, że gej w pracy Mirandy wygadał jej sekret, po czym Miranda przypadkowo wygaduje jego. Koleżanka, której Miranda i gej wygadali swoje sekrety, dwa lata walczyła o casual friday w pracy. Jednak już pierwszego casualowego poniedziałku tenże kolega ubiera się po gejowsku, a gdy widzi to szef, natychmiast kończy z casual friday.

Koleżanki spotykają się na domówce, na której oglądają gejowskie porno, które Carrie dostała od nowego kolegi geja. Trochę naprawdę im się podoba, bo, jak wiadomo, geje są seksowni, a trochę „hehe, beka, faceci się ruchają”.

Facet, którego podrywał kolega gej Charlotte, ma przyjść do jej mieszkania (razem z kolegą gejem Charlotte) zrobić sesję fotograficznną do gazety o idealnych ludziach w idealnych mieszkaniach. Niedługo przed jego odwiedzinami Charlotte i Trey podejmują decyzję o rozwodzie i Charlotte już ma wziąć udział w sesji sama (z czym nie czuje się zbyt dobrze), ale zjawia się Trey, bo wie, że to dla niej ważne i razem dramatycznie udają idealne małżeństwo.

Carrie znowu wieczorem wychodzi na imprezę bez Aidana (tym razem z nowym kolegą gejem), mimo że Aidan chciał z nią wyjść na miasto, na przykład na kolację. Przed wyjściem przekłada pierścionek zaręczynowy na łańcuszek na szyi, co ma obrazować, że nie jest gotowa na zaręczyny. Pewnie miała też dość pytań o to, gdzie jest jej narzeczony, od ludzi, którzy zauważali pierścionek na palcu, tylko że pierścionek w samym środku dekoltu jest jeszcze bardziej wyeksponowany niż na ręce, no i nie jest to typowa decyzja biżuteryjna, więc chyba normalnie nawet więcej ludzi by o niego pytało.

W klubie Carrie czuje się niekomfortowo, bo przyszła z gejem, który teraz podrywa innych gejów i nie ma dla niej czasu. Nagle jednak niczym rycerz na białym koniu zjawia się stary kolega gej Carrie! Carrie uświadamia sobie, że w jej sercu jest miejsce tylko dla jednego geja i porzuca spotykanie się z nowym gejem. Po czym wraca do domu do Aidana.

W tym odcinku geje są elementem scenografii. Służą temu, żeby wyglądać seksownie i pokazywać, jakie nasze bohaterki są progresywne, skoro mają kolegów gejów. Cóż z tego, że w ich zachowaniu jest wiele homofobii.

Wizja monogamicznych związków z tego odcinka jest okropna i nie podoba mi się, że końcowy morał wcale nie mówił, że można mieć życie poza związkiem, ale że lepiej zostać w domu z chłopakiem niż iść na miasto z kimś innym. Dodatkowo taką wizję monogamii rozciągnięto poza relacje romantyczne, bo widzimy, że podobnego rodzaju więź ma łączyć Carrie z jej kolegą gejem, którego może mieć tylko jednego. Oburzenie kolegi geja Carrie oczywiście miało być zabawne, ale wymagało jednak od widza przyjęcia, że tego rodzaju zazdrość w związku jest czymś oczywistym.

Mam wrażenie, że wątki Charlotte i Samanthy już któryś raz wyglądają tak samo. Małżeństwo Charlotte wciąż się rozpada, a Samantha wciąż udaje, że nie ma emocji.

Wątek Mirandy jawi mi się w całości jako homofobiczny, no bo gej z jej firmy najpierw jej nabruździł, a potem zepsuł zabawę całej firmie, jak postanowił, że przestanie się chować w szafie. Wolałabym, żeby jasno powiedziano, że to homofobia szefa jest problemem, a nie fakt, że ktoś ubrał się w sposób uznany przez homofoba za zbyt gejowski.

Z mojej strony to tyle. Odcinek oceniam jako słaby i chyba jeden z najbardziej pozornie progresywnych w tym pozornie progresywnym serialu. Serdecznie zapraszam do dzielenia się swoimi opiniami w komentarzach, niezależnie od tego, czy się ze mną zgadzacie.

***

S04E15 – Change of a Dress

Samantha i klient, z którym ma romans, zaliczają powtórkę wątku Carrie i Biga – nie rozmawiali o tym, czy ich związek jest na wyłączność, czy będą widywać się z innymi ludźmi, więc klient umawia się z inną kobietą i Samantha jest zdziwiona. O sprawie rozmawia z dziennikarzem (bo o randkach swojego kochanka dowiaduje się z gazety), który ją napastuje seksualnie, co chyba ma być zabawne.

Widzimy serię kolejnych scen z Aidanem i Carrie, z których wynika, że ci ludzie zupełnie do siebie nie pasują, a Carrie tak naprawdę nie chce brać ślubu, a więc zupełnie nic nowego. Carrie nie chce nawet szukać sukienki, co świadczy o tym, że jest naprawdę źle. Miranda proponuje, żeby poszły razem do najgorszego salonu sukien ślubnych, jaki zna, w którym to Carrie ma przymierzyć jakąś absolutnie beznadziejną suknię, co ma przełamać strach przed prawdziwymi zakupami. Podczas przymiarki Carrie dostaje jakiejś reakcji alergicznej. Czaicie, rozumiecie – chodzi o to, że Carrie ma alergię na małżeństwo.

Potem gada o tym z przyjaciółkami i dochodzi do wniosku, że jest złą osobą, bo przyjęła oświadczyny w porywie chwili, a tak naprawdę wcale nie chce ślubu. Zgadzam się z Carrie, a to się często nie zdarza.

Bawi mnie, że Charlotte przekonuje Carrie, że takie lęki są normalne i że nie powinna się nimi przejmować, tylko brać ślub. Charlotte jest dosłownie ostatnią osobą, która powinna dawać ludziom takie rady. Może próbuje sobie wmówić, że jej małżeństwo wcale nie było błędem, nie wiem.

Charlotte w tym odcinku w ogóle zachowuje się okropnie. Idzie na lekcje tańca, żeby oderwać myśli od rozwodu i podczas zajęć raz nie ma partnera do tańca, więc drze japę na wszystkich dookoła, w tym instruktora, który miło zachęca ją, żeby wykonała kroki samodzielnie. Mam nadzieję, że ją po tym wyrzucili z kursu.

Carrie pisze artykuł o tym, czy rzeczywiście wszyscy chcemy brać śluby i płodzić dzieci, czy tak nas programuje społeczeństwo. Odkrywczość tematu jest ujemna (nawet biorąc pod uwagę fakt, że serial ma dwadzieścia lat), ale ja już naprawdę wolę, jak Carrie prawi liberalne komunały, niż jak próbuje wymyślać cokolwiek swojego, więc mi to nie przeszkadza.

Gdy Aidan wybija dziurę w ścianie, aby połączyć mieszkanie Carrie z kupionym od sąsiadki mieszkaniem, Carrie nagle czuje, że wszystko dzieje się za szybko i biegnie do Aidana, powiedzieć mu, że nie jest gotowa na ślub. On obiecuje, że na nią zaczeka.

Paralelnie do losów Carrie układa się życie Mirandy, która nie może się podekscytować zmianami w swoim życiu tak, jak tego oczekują od niej wszyscy naokoło i udaje ekscytację zdjęciami z USG swojego dziecka. Wiecie co, jakby mnie Carrie z entuzjazmem opowiadała o tym, że rośnie we mnie mały penisek, to też miałabym problemy z pozytywnym nastawieniem.

Wątek Mirandy kończy się tak, że udziela jej się ekscytacja, gdy czuje pierwsze kopnięcie.

Samantha jest coraz bardziej wkurzona tym, że jej kochanek umawia się z innymi kobietami. Nie chce mu powiedzieć wprost, że jej się to nie podoba, więc udaje, że jako jego PR-owiec radzi mu, żeby przestał widywać się z kobietami poza nią. Klient odmawia.

Samantha czuje też, że wbrew sobie stała się monogamiczna i że nie ma ochoty na seks z innymi mężczyznami. Po odrzuceniu propozycji monogamii przez kochanka idzie jednak do kibla przeruchać się z dziennikarzem, który ją napastował, no i widzimy kolejny element komiczny, bo podczas stosunku dziennikarz ma problem z erekcją. Po wyjściu z łazienki bohaterka wpada na swojego kochanka, który właśnie w tym momencie mówi jej, że w sumie z nią to może mógłby spróbować monogamii, ale wtedy z kibla wychodzi dziennikarz. Kochanek stwierdza, że Samantha nigdy się nie zmieni i kończy temat.

W kolejnej scenie Carrie i Aidan wracają z bankietu, na którym miejsce miała całą ta akcja, i Aidan proponuje, żeby teraz wzięli ślub, skoro są ładnie ubrani, bo jak widać zapomniał wszystkiego, o czym jeszcze niedawno mówiła mu Carrie i że obiecał jej, że na nią zaczeka. Carrie mu to wypomina i zaczynają się kłócić. Wychodzi na to, że Aidan potrzebuje ślubu, bo wciąż nie ufa Carrie po tym, jak go zdradziła. No zupełnie jakby ich ponowne zejście się było beznadziejnym pomysłem od początku, kto by pomyślał.

NO I W KOŃCU ZRYWAJĄ, ILE MOŻNA BYŁO CZEKAĆ.

Od momentu, gdy Carrie i Aidan znowu zaczęli się spotykać, było wiadomo, że ten związek okaże się katastrofą, więc czekanie na ostateczny jego rozpad tylko mnie nudziło. No ile można pokazywać, że Aidan byłby idealnym chłopakiem, ale nie dla Carrie i że Carrie ma zbyt dziką naturę, żeby można było ją poskromić, bla, bla, bla, nuda.

Wątek Samanthy też był nudny, bo przerabialiśmy to samo, co wcześniej przerabiała Carrie z Bigiem. Fakt, że była to Samantha, zatwardziała singielka, uczynił sprawę niby ciekawszą, ale też obserwujemy w tym przypadku wpychanie osób, które nie chcą żyć tak, jak powszechnie się uznaje, że wypada, do formy, do której nie pasują, i to tej samej formy, którą krytykowała Carrie w dosłownie tym samym odcinku. No i cały element komiczny z dziennikarzem był okropny, bo wyśmianie faceta, który napastuje seksualnie kobiety, poprzez pokazanie, że mu nie staje, to wcale nie krytyka jego zachowania, ale normalizowanie go przy jednoczesnym nabijaniu się z bogu ducha winnych osób z zaburzeniami erekcji.

Zachowanie Charlotte miało pokazać, jak bardzo przeżywa rozwód, ale udaje, że jest okej, lecz pokazało tylko, że nie ma żadnego szacunku do otaczających ją osób, no ale to nic nowego, nie od dziś wiemy, że bez trzech kont w Szwajcarii i rodowodu nie ma co się zbliżać do Charlotte, bo ona marzy o życiu w systemie kastowym i własnych niewolnikach.

Wątek Mirandy był naprawdę najnormalniejszy z tego wszystkiego. Po prostu pokazano, że nie każdy musi tak samo doświadczać ciąży czy innych ważnych życiowych zmian.

To tyle z mojej strony. Dajcie znać w komentarzach, co wy sądzicie o odcinku.

***

S04E16 – Ring A Ding Ding

Aidan się wyprowadza, ale przed wyjściem jeszcze naprawia Carrie kibel. W scenie z podtekstami seksualnymi. Tak, „Seks w wielkim mieście” żadnego tematu nie boi się bezcelowo seksualizować. Przed wyjściem Carrie jeszcze oddaje mu pierścionek, mimo że on bardzo chce, żeby go sobie zostawiła.

Jako że Aidan za własne pieniądze wykupił jej mieszkanie, Carrie dostaje od niego pismo mówiące, że ma trzydzieści dni na kupienie go od niego w dokładnie tej samej cenie, w innym wypadku będzie się musiała wyprowadzić, a on mieszkanie sprzeda. Koleżanki radzą, żeby kupiła swoje mieszkanie. Carrie mówi, że nie, bo to nie w jej stylu, ona jest z wynajmujących, a w ogóle to w Nowym Jorku wszyscy wynajmują. Okazuje się, że jednak nie wszyscy, bo wszystkie przyjaciółki Carrie mają własne mieszkania.

Carrie idzie do banku prosić o pożyczkę, ale bank jej nie udziela, ponieważ łączna suma jej wszystkich oszczędności nie przekracza tysiąca dolarów. Po tych rewelacjach Carrie doznaje nagłego olśnienia i wpada na pomysł, że zacznie oszczędzać. Na przystanku pyta przypadkową kobietę o cenę biletu autobusowego, narzeka, że jest za wysoka i tłumaczy kobiecie, że za jedyne trzy razy tyle mogłaby jechać taksówką.

Następnie Carrie zostaje upokorzona, ponieważ podjeżdża autobus z czołówki z jej sexy fotką. Kobieta, którą Carrie uczyła ekonomii, pyta, dlaczego ona w ogóle musi jeździć autobusem, skoro robią z nią reklamy na autobusach. Carrie zgadza się, że jest to straszna niesprawiedliwość dziejowa.

Następnie Carrie zasiada do pisania artykułu na temat tego, że randkowanie to bardzo ciężka praca, cięższa nawet niż inne, i że za nią też powinna należeć się jakaś zdolność kredytowa.

Charlotte tymczasem chce wrócić do pracy, którą rzuciła, żeby rodzić dzieci Treyowi, co, jak wiemy, nie wyszło. Zastanawia się też, co ma jako rozwódka zrobić ze swoim pierścionkiem zaręczynowym, który jest drogi i piękny, ale przypomina jej o Treyu. Podczas rozważań smutno przechadza się po swoim ogromnym i luksusowym mieszkaniu, które przypadło jej po podziale majątku. Ostatecznie zostaje wolontariuszką w muzeum, bo nikt nie chce jej zatrudnić.

Miranda wybiera się kupić większe buty, bo w ciąży spuchły jej stopy. Na zakupy zabiera ze sobą Carrie, która postanawia butów nie kupować, bo przecież została właśnie oszczędną osobą, ale przymierzać parę za parą. Dziwi ją, że sprzedawca, którego przegania po całym sklepie w poszukiwaniu rozmiaru dla klientki, która nie ma zamiaru nic kupić, nie podziela jej entuzjazmu.

W sklepie jesteśmy też świadkami ewidentnie pierwszej w życiu lekcji matematyki Carrie. Otóż Miranda zwraca uwagę na to, że jak Carrie wydaje po czterysta dolarów na buty, to nic dziwnego, że nie ma żadnych oszczędności i pyta, ile ma takich par butów. Carrie mówi, że koło setki, na co Miranda opowiada, że za te wszystkie buty miałaby na wkład własny do zakupu mieszkania. TERAZ UWAGA, CARRIE MÓWI, ŻE WCALE NIE, BO TO TYLKO CZTERY TYSIĄCE DOLARÓW.

TAK, PROSZĘ PAŃSTWA, CARRIE MA TRZYDZIEŚCI PIĘĆ LAT I NIE MA MIESZKANIA, BO MYŚLAŁA, ŻE NA CAŁY POKÓJ DESIGNERSKICH BUTÓW WYDAŁA CZTERY A NIE CZTERDZIEŚCI TYSIĘCY DOLARÓW. Na zdjęciu poniżej mina Carrie, którą Miranda uświadomiła, że nie wydała na buty czterech, a czterdzieści tysięcy dolarów.

Problemem Mirandy w tym odcinku jest nie tylko prowadzenie darmowych korków z matmy i ciążowa opuchlizna, ale też ciążowe niepowstrzymane pierdy przy jednocześnie podwyższonym libido. Ma ochotę na seks jak nigdy w życiu, ale wszyscy uważają ją za nieatrakcyjną.

Samantha jest obsypywana przez swojego aktualnego faceta drogimi prezentami, ale nie podoba jej się, że dołączone do nich karneciki nie mówią o miłości. Gdy przypadkowo przyłapuje asystenta swojego fagasa na umieszczaniu podarunku na łóżku po tym, jak wraca spod prysznica, obiecuje, że nie wygada, że nie był dość dyskretny, jeżeli zrobi jej przysługę i umieści w kolejnymi karneciku słowo „love”. On się zgadza i po tym, jak kochanek wręcza jej kolejny prezent, o którym Samantha wie, że wcale go sam nie wybrał, pokazuje mu karnecik. Kochanek wcale nie neguje jego treści, tylko wyznaje Samancie miłość, ona jednak wcale nie wyznaje miłości jemu.

Carrie szuka mieszkania na wynajem, ale żadne nie spełnia jej standardów, bo mają jakieś takie małe szafy jak dla biedaków. W tej sytuacji Carrie, ubierając się w niewinnie biały kostium niczym Scarlett w suknię z zasłon, idzie błagać Biga o pomoc. Już myślałam, że w końcu zrozumiała, że jedynym zawodem, do którego wykonywania ma kompetencje, jest bycie ładną żoną bogatego męża, ale nie, nie chce od niego pieniędzy. On dosłownie wypisuje jej czek (jako pożyczkę), ale Carrie go nie przyjmuje.

Samantha namawia ją, żeby wzięła od niego pieniądze i tyle, ona ma ich dużo, ona ich potrzebuje, koniec rozmowy. Miranda to odradza, bo uważa, że w te sposób Big będzie mógł ją kontrolować.

Charlotte za to kuli się i mówi, że nie powinny rozmawiać pieniądzach, bo to jakieś takie nieprzyzwoite. TAK, CHARLOTTE, WIEMY, ŻE JESTEŚ BOGATA I NIE WIESZ, CZYM SĄ PROBLEMY.

Miranda proponuje, że pożyczy Carrie połowę sumy, bo tyle jest w stanie, drugą połowę chce w tej sytuacji pożyczyć jej Samantha. Carrie odmawia wzięcia pożyczki od przyjaciółek i dramatycznie drze na kawałki czek od Biga, mówiąc, że sama da sobie radę.

Wiecie, co dokładnie Carrie przez to rozumie? Pójście do Charlotte i wyrzucenie jej w twarz, że powinna była tak samo jak Miranda i Samantha zaoferować jej pieniądze, a jako że tego nie zrobiła, jest złą przyjaciółką, co doprowadza Charlotte do udzielenia jej w końcu tej pożyczki pieniędzmi ze sprzedaży pierścionka od Treya. Wiecie co, ja nawet nie jestem zdziwiona, że dla Carrie „załatwianie własnych problemów” oznacza tyle co „wmanipulowanie kogoś w załatwianie jej problemów”, kiedy robiła inaczej.

W ogóle to Carrie porzuciła ideę oszczędzania, bo nie chciała iść piechotą w za ciasnych butach (a nie mogła ich nie założyć, bo jej się tak podobają), więc pojechała taksówką. Ale znalazła sobie przynajmniej drugą pracę, od teraz będzie pisać też dla „Vogue’a”.

Miranda spotyka się ze Stevem, żeby opracować rozkład współdzielonego zajmowania się dzieckiem. Posiedzenie kończy się seksem, bo oboje mają na niego ochotę. Miranda jednak wyraźnie oznajmia Steve’owi, że rucha ją z litości i nie są parą. Scena jest dosyć zabawna i urocza.

To tyle na ten odcinek. Dowiedzieliśmy się, czym jest prawdziwa przyjaźń – pożyczeniem nieodpowiedzialnej finansowo do granic absurdu osobie trzydziestu tysięcy dolarów. Absolutnie nie wierzę, że Charlotte chociaż centa zobaczy z powrotem. No i tak, Charlotte jest tu ewidentnie ofiarą manipulacji, ale czy jest mi jej szkoda? Nie, to wybitnie uprzywilejowana babka śniąca o życiu w systemie kastowym i własnych niewolnikach, która nigdy w życiu nie musiała myśleć o pieniądzach, nie jest mi jej szkoda ani dlatego, że nie może znaleźć pracy, ani dlatego, że Carrie ewidentnie ją orżnęła. Tak samo nie byłoby mi szkoda Biga. W sumie dobrze, że Carrie wydębiła pierścionek Treya, a swój oddała Aidanowi, zamiast go po prostu sprzedać, bo z nich wszystkich Aidana byłoby mi szkoda najbardziej, jako osoby najbardziej przez Carrie skrzywdzonej.

Zakończenie wątku Carrie było jednocześnie zakończeniem wątku Charlotte, która nie mogła rozstać się z pierścionkiem, ale w końcu zdecydowała się zrobić krok do przodu, jednocześnie ratując przyjaciółkę. Tylko że danie jej tych pieniędzy to naprawdę nie jest żadna pomoc ubogiemu a odpowiednik zrobienia przelewu na konto nigeryjskiego księcia. Nie zapominajmy, że Carrie mogłaby wynająć mieszkanie, ale wszystkie były poniżej jej wybujałych w kosmos standardów. Nie mówiąc o tym, że mogła zacząć sprzedawać te cholerne za małe buty, przecież ona każdą z par założyła tylko raz czy dwa, a chętni kolekcjonerzy na pewno by się znaleźli.

No i może to tylko ja, ale normalnie założyłabym, że z problemami finansowymi idzie się raczej do rodziny, a nie do koleżanek i do byłego chłopaka, ale serial nie tylko nigdy nie stworzył postaci rodziców Carrie, co wręcz stwarza wrażenie, jakby żadna jej rodzina nie istniała, a Carrie poczęła się z kropli deszczu spadłej na manhattański bruk.

Wątek Samanthy był w sumie dosyć ciekawy, bo cały odcinek chciała usłyszeć, że jej fagas ją kocha, a gdy to powiedział, sama nie była w stanie powiedzieć mu tego samego. Tak, już męczy mnie, że Samantha ma w każdym odcinku ten sam łuk fabularny polegający na tym, że powinna pokonać swój lęk przed zobowiązaniami, ale tu przynajmniej pomysł na pokazanie tego mi się podobał.

Miranda jak zwykle miała najnormalniejszy wątek ze wszystkich, no i dostaliśmy kolejną scenę obrazującą jej niestandardową relację ze Stevem, a to aktualnie najciekawsze, co ma do zaoferowania ten serial.

Jaka jest wasza opinia? Zafundowalibyście Carrie to mieszkanie?

***

S04E17 – A ‘Vogue’ idea

Zaczynamy od mojej nowej ulubionej sceny serialu. Carrie pojawia się w redakcji „Vogue’a”, dla którego ma od teraz pisać artykuły. I w tejże redakcji dwójka redaktorów wchodzi w klasyczne role dobrego i złego gliny. Dobry redaktor mówi jej, że tekst, który dostarczyła, to całkiem niezły pierwszy szkic. Zła redaktorka za to naniosła na tekst uwagi, jak śmiała. Kamera pokazuje nam kartkę z zaznaczeniami i jako zawodowa redaktorka ryknęłam śmiechem, kiedy Carrie nazwała te kilka zaznaczeń POSZLACHTOWANIEM tekstu. Jak beznadziejna jest gazeta, która wydawała teksty Carrie do tej pory, że ta kobieta nigdy w życiu nie widziała korekty?

Zła redaktorka jest też oczywiście wredna i, o nie, nie podoba jej się, że tekst jest nie na temat. Carrie miała pisać o torebkach i butach, a oddała tekst, w którym opisuje facetów jako akcesoria, bo chciała być zabawna. Zła redaktorka nie jest rozbawiona i oczekuje tekstu o modzie. Ponadto po lekturze artykułu jest zdania, że Carrie nie wie nic ani o torebkach, ani o facetach. Okej, jedną rzecz muszę temu serialowi oddać, to jednak jest jakieś osiągnięcie, przewidzieć, że będę go oglądać jakieś dwadzieścia lat później i z tak dużym wyprzedzeniem tak trafnie mnie sparodiować.

Dobrego redaktora tekst bawi. Po wyjściu złej redaktorki na pocieszenie pije z Carrie martini, którego wystarczyło półtora kieliszka, żeby się zupełnie upiła. Pijana rozsypuje kartki z tekstem swojego artykułu i opowiada o tym, jak przegrana się czuje, bo przyszła tu taka pełna wiary w siebie i w swoje żarty słowne o torebkach, a wgnieciono ją w ziemię. Dobry redaktor musi ją wyprowadzić z budynku, a i tak potyka się o ludzi i wieszaki z ubraniami. Zresztą mojej sympatii wcale ten dobry redaktor nie budzi, bo odnosi się do Carrie protekcjonalnie i niepotrzebnie przekracza granice przestrzeni osobistej. Taki wujek na weselu.

Samantha pyta Richarda (to ten jej fagas, nie przewidziałam, że ta postać zostanie na tak długo i poprzednio nie używałam imienia), co chce na urodziny. On odpowiada, że życzy sobie trójkąta z nią i dwudziestojednoletnią kelnerką. Samantha to rozważa, bo wie, że Richard chce sypiać z innymi kobietami, a w ten sposób przynajmniej byłaby przy tym obecna.

Miranda ma problem z zakupem kołyski (głównie nie ma czasu, bo pracuje), więc Charlotte proponuje, że urządzi jej baby shower, dzięki czemu Miranda na pewno dostanie w prezencie wszystko, czego potrzebuje. W ten sposób chce pomóc przyjaciółce, ale też sobie, bo upatruje w tym sposobu na przepracowanie jej własnej nieudanej próby założenia rodziny. Miranda godzi się, ale pod warunkiem, że impreza będzie na jej warunkach, ze smażonym kurczakiem i bez przesłodzonych dekoracji.

Carrie spotyka się z dobrym redaktorem w restauracji i mówi mu, że zamierza się poddać i nie kończyć artykułu. On namawia ją, żeby tego nie robiła i pyta, co by na to powiedział jej ojciec. Ona mówi, że niewiele, bo porzucił rodzinę, gdy była dzieckiem. Bawi mnie, że w poprzednim poście pisałam o tym, że nic nie wiemy o rodzinie Carrie, a już w kolejnym odcinku jest ona wspomniana. W ogóle to wydawałoby się, że fakt wychowania przez samotną matkę mógłby być jednak jakoś tam istotny i warto by było coś o nim powiedzieć przez poprzednie sześćdziesiąt cztery odcinki serialu. Ale nie, pojawia się teraz, żeby dobry redaktor mógł zwrócić uwagę, że kobieta, którą porzucił ojciec, w dorosłości tyle pisze o mężczyznach. Jestem w zupełności przekonana, że po prostu ten drobny szczególik z biografii Carrie wymyślono na potrzeby tego odcinka i wcześniej nie był on częścią postaci. A ta psychoanaliza wydaje mi się nieprawdopodobnie tania i brzmi jak typowa mądrość wypowiedziana przez kogoś, kto bezkrytycznie traktuje pisma Freuda jako aktualne źródło wiedzy psychologicznej – kolejny minus dla dobrego redaktora.

Ta światła refleksja prowadzi Carrie do napisania artykułu (do swojej pierwszej gazety) na temat modelowania relacji z mężczyznami na kształt relacji z ojcem, którego ona sama de facto nie miała.

Charlotte przytłacza Mirandę swoim entuzjazmem i liczbą szczegółów organizacyjnych, nie tylko w kwestii baby shower, ale w ogóle macierzyństwa i Miranda czuje, że Charlotte wytyka jej, ilu rzeczy jeszcze nie przemyślała i nie przygotowała. W dodatku Charlotte nie jest w stanie wywiązać się z obietnicy i całe baby shower organizuje w swoim stylu. To wszystko doprowadza bohaterki do kłótni.

Później Miranda rozmawia z Carrie i przyznaje, że wie, że Charlotte miała trochę racji, mówiąc o przygotowaniach przed przyjściem dziecka na świat. Miranda boi się, że będzie złą matką, a do tego dziecko nie będzie miało figury ojcowskiej. Carrie mówi, że to nieprawda, na co Miranda w odpowiedzi wymienia imię Steve’a, a wtedy Carrie mówi, że miała na myśli samą Mirandę, a nie Steve’a. Okej, ja wiem, że to ładnie i motywująco brzmi, powiedzieć matce singielce, że będzie dla dziecka ojcem i matką, ale to dziecko dosłownie będzie miało ojca, jeszcze w poprzednim odcinku widzieliśmy, jak Steve i Miranda ustalali podział obowiązków. Carrie pyta też Mirandę, czy to możliwe, że ma nieudane życie uczuciowe, bo porzucił ją ojciec, na co Miranda odpowiada, że jej nie porzucił, a też jej się nie układa, więc o kant dupy takie rozważania.

W następnej scenie widzimy baby shower i okazuje się, że Charlotte w ostatniej chwili zmieniła plany i zrobiła wszystko tak, żeby Mirandzie się podobało. Za to Miranda decyduje się na publiczne otwieranie prezentów, na którym bardzo zależało Charlotte, a Mirandę pomysł wcześniej odrzucał. Jak widzimy, obie pokazały, że jednak zależy im na sobie, mimo że się pokłóciły. Robi się jeszcze bardziej emocjonalne, gdy wśród prezentów pojawia się grzechotka identyczna z grzechotką, którą kiedyś niedoszłemu dziecku Charlotte kupił Trey, bo wtedy wszystkie wspomnienia wracają do Charlotte i ta musi wyjść z pokoju, żeby popłakać. Miranda pociesza ją, mówiąc, że nikt inny nie zrobiły dla niej baby shower i że jest wdzięczna za jej wskazówki odnośnie macierzyństwa. Pocieszając Charlotte, Miranda odkrywa też, że ma jednak opiekuńczą stronę i że może jednak nie będzie złą matką.

Kelnerka zgadza się na trójkąt. Od początku Samantha mówi jej, że została zaproszona do łóżka tylko w celach seksualnych, później widzimy też, że Samantha i Richard nie zwracają na nią uwagi i nawet przypadkowo wypychają ją z łóżka, zajmując się sobą. Gdy kelnerka nazywa Richarda „tatusiem”, ten czuje się staro i natychmiast wywalają ją z domu. Wyobraźcie sobie to zdarzenie z perspektywy kelnerki – strasznie przedmiotowo i chamsko ją potraktowali. Po tym zajściu Samantha i Richard decydują się na zamknięty związek.

Przy kolejnym spotkaniu z dobrym redaktorem w redakcji „Vogue’a”, on pokazuje jej garderobę, w której trzymają wszystkie produkty od projektantów. Carrie jest wniebowzięta i bez pytania zaczyna wkładać buty na swoje bose giry, co brzmi jak naruszenie zasad higieny w miejscu pracy.

Okazuje się, że dobry redaktor wcale nie był dobry, bo zaprowadził ją tam w nadziei na seks. Próbuje ją przekonać, mówiąc, że uprawiając seks z kimś w wieku jej ojca, na pewno rozwikła swoją traumę związaną z porzuceniem przez rodzica i jest to koncept tak obrzydliwy, że gratuluję, „Seksowi w wielkim mieście” udało się po raz pierwszy przekroczyć moją strefę komfortu. W tym momencie Carrie stwierdza, że będzie rozmawiać tylko ze złą redaktorką, z którą udaje jej się w końcu znaleźć wspólny język.

Smutno jest widzieć, jak próba nadużycia pozycji, aby wykorzystać seksualnie pracownicę, uchodzi redaktorowi zupełnie na sucho i nawet półsłówkiem nikt nie wspomina o tym, że warto byłoby to gdzieś zgłosić. Smutno, bo jest to bardzo prawdziwe. Mało kto na miejscu Carrie zrobiły coś ze sprawą, a nie tylko zadbał o to, żeby więcej z typem nie mieć do czynienia. A takie użycie molestowania w miejscu pracy jako puenty wątku wcale niczemu nie pomaga, raczej normalizuje bagatelizowanie tego problemu.

Wątki spina motyw rodzicielstwa i wpływu relacji córki z ojcem na budowanie przez nią związków w przyszłości. Oglądamy „Seks w wielkim mieście”, wszystko musi być o seksie, więc trzeba w tym kontekście przedstawić używanie słowa „tatuś” w sypialni i kazać o tym gadać redaktorowi, który roznegliżował się w garderobie „Vogue’a”. W wątku Carrie podoba mi się scena pierwsza i ostatnia – dwa spotkania z redaktorką – i nic pomiędzy.

Mam problem z tym, że Samantha brała udział w trójkącie wbrew sobie. Znowu wracają nam trójkąty jako wyłącznie męska fantazja, na którą kobiety zgadzają się dla mężczyzny (bo kelnerka też była dużo bardziej zainteresowana Richardem niż Samanthą). Jest to straszliwe trzymanie się wzorca na siłę, bo przecież wiemy, że Samantha była poprzednio w związku z kobietą. Gdyby twórcy serialu nie byli tak konserwatywni, spokojnie można by było pokazać seks z drugą kobietą jako coś, czego chce również Samantha. W ogóle nie podoba mi się, że kilka odcinków temu serial nagle stwierdził, że Samantha jednak pragnie monogamii, tak jakby to było coś, do czego człowiek musi po prostu dojrzeć. Dużo bardziej wiarygodne by było, gdyby Samantha pragnęła otwartego związku.

Za to bardzo podobał mi się wspólny wątek Charlotte i Mirandy. Różnice w podejściach do macierzyństwa, wątpliwości, problemy, które musiały przepracować, wszystko to pasowało do ich postaci i zostało całkiem nieźle pokazane. W scenie baby shower mamy jeden emocjonalny moment za drugim i wszystkie działają bardzo dobrze.

Ostatecznie odcinek oceniam jako mocno nierówny, z cudownie rozrywkową sceną otwierającą, dobrym wątkiem dookoła ciąży Mirandy i całą resztą do wycięcia przy montażu.

Jak wam się odcinek podobał? Nabraliście się na dobroć redaktora? W ogóle to najpierw pomyślałam, że redaktorka jest może odpowiednikiem znanej z wysokich wymagań Anny Vintour, ale nie, bo Anna Vintour jest w odcinku wspomniana, zresztą naczelna na pewno nie zajmowałaby się pierwszym tekstem nowej freelancerki.

***

S04E18 – I Heart NY

Nadchodzi jesień, Carrie czuje, że jej zimno i smutno, więc dzwoni do Biga. Po rozmowie wpada do niego z pizzą i od razu zauważa, że jego meble zniknęły i że przygotowuje się on do przeprowadzki. Okazuje się, że kupił winnicę w Kalifornii. Carrie jest tą rewelacją absolutnie przybita i zdruzgotana, bo dla niej opuszczenie Nowego Jorku jest niewyobrażalne. Do tego nie rozumie, dlaczego Big jej nie powiedział. Potem tańczą do winyli Biga i o mały włos się nie całują, więc Carrie sobie idzie, zostawiając mu pizzę.

Przy spotkaniu z przyjaciółkami Carrie zadaje ważne pytanie: czy powinna przespać się z Bigiem ostatni raz przed jego wyjazdem z miasta? Samantha i Miranda jej to stanowczą odradzają, bo nie chcą, żeby wdała się z nim w kolejny romans, którego po raz kolejny będzie żałować. Ona uważa, że nie doceniają tego, jak bardzo dojrzała przez ostatnie dwa lata. Charlotte zaś stwierdza, że zawsze uważała, że Big i Carrie są sobie pisani i w kolejnej scenie widzimy, jak Carrie pisze artykuł o przeznaczeniu i czy można się z nim minąć, zwłaszcza w tak ogromnym mieście jak Nowy Jork.

Nie wyłapałam tego wcześniej albo może nie podano nazwy muzeum, ale okazuje się, że Charlotte pracuje teraz (za darmo) jako przewodnik po MoMA, więc w scenie, w której jeden ze zwiedzających próbuje ją wyrwać, możemy się zabrać razem z nią na wycieczkę. W ogóle od teraz wiemy, że MoMA, przynajmniej w serialowym wydaniu, nie wypłaca pensji wykwalifikowanym pracownikom i ciągnie na darmowych stażach. Gdy tylko Charlotte zauważa w muzeum swojego byłego, przyjmuje zaloty zwiedzającego.

Miranda i Steve składają razem kołyskę i prowadzą bardzo niezręczną rozmowę, w której zastanawiają się nad imieniem dla dziecka. Ta para kontynuuje tradycję dostarczania widzom scen, na które warto czekać. Naprawdę podoba mi się, jak zderzają się ich charaktery.

Richard i Samantha zmieniają się w Mariana i Helę. Samantha narzeka na to, że Richard już wcale nie chcą z nią uprawiać seksu i że ciągle nie powiesił na ścianie obrazka z serduszkami, który od niej dostał, i że na pewno już jej nie kocha, a w ogóle to na pewno ją zdradza. Richard zbija wszystkie te zarzuty po kolei i mówi, że on nie chce, żeby ten związek się skończył, ale jeżeli Samantha tego chce, to jest na dobrej drodze. Samantha kończy temat, ale dalej jest przekonana, że Richard ją zdradza, więc postanawia go szpiegować, zakładając perukę dla niepoznaki. Misja szpiegowska Samanthy kończy się powodzeniem, ale nieszczęściem. Okazuje się, że Richard rzeczywiście ją zdradza.

Randka Charlotte przebiega dobrze, ale gdy tylko wchodzą do jej mieszkania na kawę i seks, gość nie może przestać mówić o tym, jak wielkie jest mieszkanie Charlotte i jaka jest bogata, nastrój więc pryska, i tak różnice klasowe stanęły na drodze do stosunku.

Carrie decyduje, że prześpi się z Bigiem, jeśli na ich pożegnalnej randce będzie odpowiednia atmosfera. No i jest, zaczynają się całować podczas przejażdżki powozem konnym, ale nagle dzwoni telefon: Miranda rodzi, a Carrie obiecała, że pojedzie z nią do szpitala. Tym razem na drodze do stosunku stanął poród. Big płaci czterysta dolarów woźnicy, żeby, łamiąc wszystkie przepisy, dowiózł Carrie na czas do szpitala. Carrie czuje się jak baśniowa księżniczka i pyta, czy może do niego wpaść na szybko jeszcze kolejnego dnia tuż przed wyjazdem, żeby się na ostatnią chwilę załapać na seks.

W szpitalu Mirandzie odchodzą wody prosto na nowiutkie louboutiny Carrie. Na świat przychodzi zdrowe dziecko i wszyscy się cieszą, a Carrie zaraz po porodzie zmyka ze szpitala, gonić Biga i swój pożegnalny seks. Biga już nie ma, ale zostawił jej kopertę z biletami do Kalifornii. W ten właśnie sposób Carrie mija się z przeznaczeniem, ale akceptuje to i dopisuje do swojego artykułu zakończenie mówiące o tym, że nasze błędy są częścią naszego losu i że coś może wydawać się błędem, ale ostatecznie przynieść ze sobą zmianę na lepsze. To przesłanie zgrabnie łączy się z losami Mirandy, która właśnie urodziła dziecko z wpadki. Mogę to również odnieść do wątku Charlotte, która z nieudanego małżeństwa wyniosła ogromne mieszkanie. A jak chodzi o Samanthę, to nie wiem, mogła się w dzisiejszym odcinku nauczyć chyba tylko tego, że jak ma z księżyca wzięte podejrzenia, że facet ją zdradza, bo widziała, jak wsiadł do taksówki z obcą kobietą, to tak, ma rację, oskarżając go o zdradę.

Przechodząc do tego wątku, zupełnie nie podoba mi się, że serial pokazuje, że takie naciągane oskarżenia są jak najbardziej zasadne. No litości, przecież uzasadnienie, że spotkał się w porze lunchu z kimś w celach zawodowych jest naprawdę wiarygodne, a właśnie podejrzewanie, że zawsze jak druga połówka zaledwie porozmawia z kimś innej płci, to na pewno znaczy, że ma romans, jest toksyczne. Ta scena, w której Samantha zarzuca Richardowi romans, była przerysowana do granic i otoczona komentarzem Carrie dotyczącym tego, że Samantha nie umie budować związków, dlatego tak się zachowuje. Dlaczego więc ten wątek nie skończył się na pokazaniu, że problemy z zaufaniem były wywołane właśnie niedoświadczeniem na polu budowania związków? Przecież to po prostu miałoby więcej sensu fabularnie. A jeśli koniecznie trzeba było napisać wątek, w którym Richard zdradza Samanthę, to nie można było wpisać do scenariusza jakiegoś bardziej zasadnego powodu do podejrzeń?

Wątek Charlotte zmierzał donikąd i jestem przekonana, że muzeum zapłaciło za lokowanie produktu i trzeba było się wywiązać z umowy, pal licho, że pomysłu na wątek Charlotte brak. No bo co nam to miało pokazać? Że nie warto randkować z biedakami? W sumie może i tak, może naprawdę twórcy po prostu bardzo chcieli nam powiedzieć, że nie ma co randkować z biedakami.

Miranda znowu miała normalny wątek. Najpierw Steve ustępuje jej w kwestii imienia dla dziecka, rezygnując z imienia swojego ojca na rzecz propozycji Mirandy, potem Miranda rezygnuje z nazwania dziecka wyłącznie swoim nazwiskiem, ale podwójnym, tym samym akceptując, że dziecko jest tak samo jej, jak Steve’a. Steve ani razu nie powiedział, że tego chciał, Miranda sama decyduje się pokazać mu, że będzie ważny w życiu tego dziecka. Przez całą ciążę miała problem z poukładaniem sobie tego, więc widzę tutaj rozwój.

Wątek Carrie zrobił na mnie wrażenie takiej wyklejanki motywów, jakby ktoś zrobił scenariusz z tablicy na pintereście o tytule „Carrie”. Mamy tutaj zakup nowych louboutinów, „Moon River”, Biga w roli baśniowego księcia i pogoń za facetem zanim odleci rodem z komedii romantycznej, tylko że nie chodzi o miłość, ale o seks, tylko że tak naprawdę jednak o miłość. Czułam się, jakby ktoś krzyczał mi do ucha przez megafon: „Zobacz, to jak te romantyczne filmy, tylko że jest SEKS, w naszym serialu jest SEKS, widzisz, że w naszym serialu jest SEKS?”.

Taki sobie odcinek, były lepsze, ale zdecydowanie były też gorsze. A co wy uważacie? Może widzicie w wątku Carrie jakiś bardziej przemyślany przekaz, niż wyłania się z mojej interpretacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz