niedziela, 3 października 2021

Seks w wielkim mieście (2008)


Już na początku dowiadujemy się, że oglądamy dwuipółgodzinną reklamę ubrań. Film wita się z nami piosenką wymieniającą drogie marki odzieżowe i słowami o tym, że młode kobiety przybywają do Nowego Jorku w poszukiwaniu dwóch rzeczy na tę samą literę: metek i miłości.

Dostajemy skrót najważniejszych informacji z serialu oraz dowiadujemy się, że Samantha mieszka teraz ze Smithem w Los Angeles, gdzie on robi karierę w Hollywood.

Big kupuje dla siebie i Carrie piękny penthouse na Manhattanie za jakąś zawrotną sumę. Jedyny problem jest taki, że mieszkanie ma małą szafę, ale Big obiecuje ją rozbudować. Miranda pyta, czy Carrie planuje teraz sprzedać swoje mieszkanie, na co ta odpowiada, mówiąc, że jest rozgarnięta i wymyśli coś mądrego (spuszczam na to zasłonę miłosierdzia), tymczasem prosi tylko, żeby Miranda ze swoim głupim domem na Brooklynie przestała się martwić o jej majątek i zajęła się byciem zazdrosną o jej super fajne nowe mieszkanie.

W następnej scenie przenosimy się na aukcję biżuterii kelnerki, która zrobiła w Nowym Jorku karierę jako modelka i aktorka oraz z czasem żona milionera. Milioner wyrzucił ją z domu i nie miała gdzie pójść. Od razu widzimy, że ta historia napawa Carrie lękiem. Tylko… za chwilę widzimy, jak Samantha za jeden pierścionek chce dać pięćdziesiąt tysięcy dolarów (ale zostaje przelicytowana przez czyjąś agentkę, która daje sześćdziesiąt). Nie wiem, czy ktoś, komu po byłym mężu została kolekcja fantów w takich cenach na sprzedaż, musi się martwić, czy będzie mieć dach nad głową. Carrie stwierdza, że sprzeda swoje mieszkanie, żeby dołożyć się do zakupu nowego, aby nie należało tylko do Biga. On proponuje, żeby po prostu wzięli ślub.

W gazecie, w której ogłoszono, że Carrie i Big biorą ślub, napisano, że Carrie stająca na ślubnym kobiercu w wieku lat czterdziestu daje wszystkim singielkom w mieście nadzieję na odnalezienie szczęścia. Kwestia terminu przydatności kobiet do małżeństwa jest rozwijana dalej w rozmowie Carrie z jej redaktorką z Vogue’a, która proponuje naszej bohaterce sesję zdjęciową jako czterdziestoletniej pannie młodej. Mówi, że czterdziestka to ostatni moment na sesję ślubną, bo później to już jak z fotografii Diane Arbus. Nie wiem, co jest bardziej obrzydliwe, te słowa czy forsowanie narracji, że te mizogińskie wysrywy mają w jakiś sposób dawać kobietom nadzieję. Nie, ślub to nie jest najważniejszy cel każdej kobiety. Nie, jeśli go chcą, to nie ma żadnej granicy wiekowej, która określa, do kiedy można go wziąć. Scena sesji to oczywiście ciąg reklam, na koniec którego Carrie dostaje w prezencie od Vivienne Westwood suknię ślubną.

Ni z gruszki, ni z pietruszki przechodzimy do obrażania użytkowników bibliotek. Big nabija się z Carrie, bo czyta książkę z biblioteki, według niego jako ostatnia w Nowym Jorku. Carrie usprawiedliwia się, mówiąc, że lubi zapach starych książek. Korzystanie z biblioteki, bo chcesz przeczytać daną książkę, jest dla plebsu, stylowe jest tylko wypożyczanie dla estetyki starych książek, jak się dowiadujemy. W zabytkowej bibliotece, z której korzysta Carrie, mają zresztą brać ślub, więc tak, dla bogatych ludzi korzystanie z bibliotek jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy chodzi o estetykę.

W scenie czytania książki Big odpalił jakąś incelską retorykę i na cytat, miły fragment listu miłosnego Napoleona do Józefiny, zareagował, mówiąc, że to typowe gadanie niskiego faceta. Już nie będę się nad tym rozwodzić, bo jesteśmy dopiero na dwudziestu minutach filmu, a ten post robi się długi, więc tylko daję znać, że coś takiego miało miejsce na ekranie. Carrie prosi go, żeby kiedyś napisał jej list miłosny, ale on twierdzi, że to nie w jego stylu.

Miranda i Steve mają problemy w związku. Praca i dziecko sprawiają, że nie ma czasu na seks. Steve chce, żeby Miranda trochę się rozluźniła, ale ona ma napięty grafik i nie widzi takiej opcji, bo ma za dużo na głowie.

Oczywiście okazuje się, że pierścionek kupił Smith jako prezent dla Samanthy z okazji ich piątej rocznicy. Samantha o niej zapomniała, więc stwierdziła, że sprezentuje mu seks oralny, ale on odmawia, bo chce iść spać, żeby wstać do pracy. Samancie sytuacja kojarzy się z zastojem seksualnym w małżeństwie Mirandy, co źle wróży. Znajduje sobie nową rozrywkę w postaci podglądania seksu sąsiada.

Wracając do wątku Mirandy, widzimy, jak Steve ze łzami w oczach wyznaje, że ją zdradził. Raz uprawiał seks z kimś innym i bardzo go to dręczy. Miranda jest zdruzgotana i decyduje się na separację. Film każde nam stanąć po stronie Steve’a, skupiając się na tym, jak cierpiał, wiedząc, że zdradził Mirandę i na tym, że sam się przyznał, oraz każąc wypowiadać Mirandzie kwestie o tym, że najbardziej zranił ją nie seks, a fakt, że ukrył to przed nią i zdradził jej zaufanie, co pasowałoby raczej do romansu niż jednorazowego stosunku pozamałżeńskiego, przez co zostajemy z dużym poczuciem, że Miranda robi z igły widły. Jest w pełni zrozumiałe, że ktoś w sytuacji Mirandy może wybaczyć zdradę i kontynuować związek, ale jest też zrozumiałe, że może chcieć się rozstać. Nie podoba mi się, że film jednoznacznie pokazuje tę drugą opcję jako przesadę.

Carrie chce, żeby Big bardziej angażował się w planowanie wesela, które zmienia się w coraz większe nowojorskie wydarzenie. Zasłania się pracą, ale w końcu mówi, że mu nie przystoi robić takiego dużego zamieszania ze swojego trzeciego ślubu, wolałby wybrać się z nią do urzędu cywilnego i tyle, tymczasem Carrie zdążyła już wydłużyć listę gości z siedemdziesięciu pięciu do dwustu, o czym on dowiaduje się dopiero teraz. To małżeństwo jeszcze nie zostało zawarte, a już jest katastrofą. On nie zważa na to, że może to jego trzeci ślub, ale Carrie pierwszy, ona nie informuje go o tym, że podwoiła liczbę osób zaproszonych na wesele, za które on płaci. Wieczorem na kolacji przed ślubem typ z jego firmy żartuje, że do trzech razy sztuka i możemy na własne oczy zobaczyć, z jakimi niesamowitymi trudami prześladowań będzie zmagał się Big.

Ku zaskoczeniu niczyjemu Big pisze swoją przysięgę wieczorem przed dniem ślubu jak typowy student pracę zaliczeniową, ale mu nie idzie i dzwoni do Carrie z pytaniem, czy na pewno chcą brać ten ślub. Argumentuje za odwołaniem wszystkiego, mówiąc, że to, co mają, jest super, a on nie chce tego niszczyć. Aha, odwołanie wymarzonego ślubu narzeczonej noc przed to nie jest niszczenie niczego w związku. Carrie mówi, żeby nie rezygnował i podpowiada, co ma napisać w przysiędze. To naprawdę jest scena z życia studenta.

Rano do Carrie dzwoni Big i mówi, że się rozmyślił. No, rozumiem, ten komentarz kolegi z pracy złamałby każdego. Po chwili, gdy już serce Carrie zostało rozbite w drzazgi, po raz kolejny zmienia zdanie i każe kierowcy zawrócić. Osiąga tyle, że spotyka się z Carrie na środku ulicy przed budynkiem i zostaje pobity bukietem.

Za sprawę zaczyna się winić Miranda, bo na kolacji przed ślubem była zła na Steve’a i rzuciła do Biga tekstem, że lepiej nie brać ślubów. Na szczęście Charlotte wykazuje się rozsądkiem i mówi, że Big to typ, który miał problem z zobowiązaniami od początku pojawiania się w serialu.

Żeby pocieszyć Carrie, bohaterki zmieniają miesiąc miodowy we wspólny wyjazd przyjaciółek do Meksyku. Tam Carrie leży w łóżku, a Charlotte odmawia jedzenia czegokolwiek poza jakimś puddingiem pakowanym w plastik produkowanym w Stanach, bo może to pięciogwiazdkowy ośrodek wakacyjny, ALE W MEKSYKU, cementując swoją pozycję jako najbardziej ksenofobiczna bohaterka w obsadzie. Woda w kranach w Meksyku raczej nie nadaje się do picia, lecz to nie znaczy, że w drogim hotelu w kuchni używa się nieoczyszczonej wody.

Bohaterki się opalają. Spod kostiumu Mirandy wystają włoski w okolicach krocza, więc Samantha zaczyna prawić jej kazanie o tym, że powinna sobie zrobić depilację, bo nie przystoi, co Miranda odbiera jako zarzucanie jej, że zdrada Steve’a to jej wina, co pokazywać ma oczywiście, że sama tak uważa.

Samantha zaczyna się zwierzać ze swoich problemów. Mówi, że będąc ze Smithem, minimalizuje własne potrzeby i nie podoba jej się, że kupił jej pierścionek w prezencie, bo chciała go sobie kupić sama i to dużo dla niej znaczyło.

Charlotte nieuważnie przełyka pod prysznicem trochę wody, dostaje biegunki i robi kupę w spodnie. To tak rozśmiesza Carrie, że przełamuje jej żałobę. Postanawia odsłuchać wiadomości na skrzynce, ale jej się nie podobają, więc jak najgorszego sortu turystka zanieczyszcza plażę, wyrzucając telefon do oceanu.

Niedoszłej pannie młodej udaje się odzyskać mieszkanie, ale wiąże się to z dodatkowymi opłatami. Nie ma się jednak czym przejmować, twórcy serialu nigdy nie podchodzili poważnie do kwestii finansowych, więc wydawaj, ile chcesz, Carrie.

Samantha mówi Smithowi o problemach, które widzi w ich związku, a on odpowiada, zwracając uwagę na to, że ona nie stara się budować z nim życia w Los Angeles i ciągle lata do Nowego Jorku, a pierwsze trzy lata związku to on ustawiał swoje życie pod jej potrzeby. Samantha stwierdza, że ma rację i postanawia spróbować bardziej się związać z Los Angeles.

Wychodzi numer Vogue’a z sesją w sukniach ślubnych z dopiskiem, że ślub został odwołany. Carrie przemalowuje włosy, żeby ludzie jej nie rozpoznawali.

Samantha zmaga się z pożądaniem do sąsiada, którego podglądała, bo nie uprawiała ostatnio zbyt często seksu ze Smithem. Na pocieszenie kupuje sobie suczkę. Najpierw jej nie chciała, ale jak zobaczyła, że próbuje odbyć stosunek z pluszakiem, stwierdziła, że to pies dla niej. Kupuje sobie też cały bagażnik markowych ubrań, bo wiemy, że zakupy to najlepsza metoda walki ze złym nastrojem.

Okazuje się, że Charlotte jest w ciąży. Teraz ma wszystko, czego pragnęła, więc zaczyna się bać, że stanie się coś bardzo złego, bo widzi, jak życie długo i szczęśliwie jej przyjaciółek nie wypala i czuje, że niedługo będzie jej kolej. Carrie stwierdza, że nie ma się czego bać, bo zrobiła w tym roku kupę w spodnie.

Mija czas, uczucia Mirandy do Steve’a się ocieplają, z Carrie coraz lepiej, a koledzy geje Charlotte i Carrie zaczynają ze sobą kręcić. Miranda i Carrie spędzają razem walentynki, bo obie są singielkami. Carrie stwierdza, że to była jej wina, że Big ją porzucił tuż przed ślubem, bo całe wesele było dostosowane wyłącznie do jej potrzeb, a nie ich wspólnych. Miranda w końcu wyznaje, co powiedziała wtedy na kolacji do Biga i Carrie strasznie się o to wkurza, bo totalnie to przez to ją porzucił. No pewnie, przerzucajcie się teraz winą, przez kogo Big jest wielkim dzieciakiem, ja też mam swojego kandydata. Na odchodne Carrie mówi Mirandzie, że odejście od Steve’a było błędem.

Samantha ręcznie robi sushi i układa je na swoim nagim ciele w ramach walentynkowej niespodzianki dla Smitha, ale on spóźnia się o trzy godziny, a gdy wraca, bagatelizuje jej starania i zawód jego spóźnieniem, co wywołuje u niej gniew.

Miranda przeprasza Carrie tymi samymi słowami, którymi przepraszał ją Steve. W odpowiedzi Carrie wraz z kierowcą taksówki wywierają na niej presję, żeby odpuściła Steve’owi, i w następnej scenie widzimy ich na terapii dla par. W końcu mu wybacza.

Gdy Samantha przybywa do Nowego Jorku na imprezę w wyremontowanym mieszkaniu Carrie, wszyscy zwracają uwagę na to, że utyła. Samantha mówi, że tego nie zauważyła, na co Carrie reaguje zdziwieniem, bo jak mogła nie zauważyć! Normalnie, ja potrzebowałam sporo czasu, żeby dostrzec jakąkolwiek zmianę. W tym przypadku okazuje się, że zajadała brak seksu i to utycie to fizyczna oznaka tego, że jej związek ją niszczy. Oglądanie takiego demonizowanie przytycia o kilka kilo musi być straszne dla osób, które zmagają się z kompleksami.

Samantha mówi, że Smith był z nią w czasie chemioterapii, więc ona musi być z nim w tym związku. Przyjaciółki zwracają jej uwagę, że porównała swój związek do chemioterapii i po tym Samantha decyduje się na zerwanie. Mówi mu, że go kocha, ale siebie kocha bardziej.

Charlotte w zaawansowanej ciąży wpada na Biga. Próbuje uciec przed spotkaniem z nim, ale w końcu on wymusza rozmowę, więc zaczyna mu wygarniać. I wtedy odchodzą jej wody, więc Big wiezie ją do szpitala. W szpitalu na nadzieję zobaczyć Carrie, ale ona przychodzi dużo później. Big prosi Harry’ego, żeby przekazał jej, że chciałby z nią porozmawiać i z rozmowy Harry’ego i Carrie wynika, że Big do niej pisał. Carrie mówi, że to nieprawda, ale jak w końcu zaczyna przeglądać sterty listów, które zostawiła jej asystentka, widzi kupę listów od niego. Przypomina też sobie, że kazała asystentce zablokować jego mejla. Sprawdza skrzynkę, oczywiście jest na niej mnóstwo mejli od Biga. Wysyłał jej listy miłosne z książki z biblioteki, którą wtedy czytała, i jeden od siebie, składający się z tylko jednej linijki mówiącej, że spieprzył sprawę, ale zawsze będzie ją kochał.

Carrie jedzie do penthouse’u, bo ma ostatni moment przed oficjalną zmianą zamków po sprzedaży, żeby zabrać z niego swoje buty za ponad pięćset dolarów. Tam oczywiście spotyka Biga. Padają sobie w ramiona w szafie, którą Big dla niej rozbudował, i zastanawiają się, po co w ogóle chcieli brać ślub. Mimo że dochodzą do wniosku, że nie potrzebowali ślubu, ale brali go, bo myśleli, że powinni. Big się oświadcza i zakłada Carrie na nogi te buty, po które przyszła, w scenie jak z „Kopciuszka”, którego wcześniej Carrie czytała córce Charlotte i tłumaczyła jej, że to nie jest prawdziwe życie. Idą wziąć ślub do urzędu, dokładnie tak, jak od początku chciał Big.

Carrie pisze książkę o swoich przygodach, przyjaciółki świętują pięćdziesiąte urodziny Samanthy, wszyscy są zadowoleni. Carrie w narracji mówi nam, że niektóre metki lepiej zostawić w szafie, bo myśląc o kimś jako o „mężu”, „chłopaku” czy „singlu” tracimy z oczu osobę. To nawiązuje do niedawnej sceny, w której mowa była o tym, że Carrie i Big ponoć wzięli ślub, żeby móc nazwać się małżeństwem, tylko że zaczęli gadać o tym ślubie przez kwestie finansowe… Ale co z tego, po tak długim czasie publiczność pewnie zapomniała.

Fabularnie „Seks w wielkim mieście” nie zniósł dobrze zmiany formatu z serialu na film. Akcja trwa pół roku i to jest pół roku śledzenia żyć bohaterek, w których bardzo mało się dzieje, bo każda z nich (jak w odcinkach) ma jednowątkową historię, jeśli w ogóle, bo Charlotte przez cały film robiła tło dla pozostałych bohaterek, głównie Carrie. Nawet jej ciąża i poród służyły ponownemu zbliżeniu Carrie i Biga.

Widać też duży brak pomysłów. Big zostawił Carrie przed ołtarzem, okej, ale w związku z tym niewiele się dzieje. Ciągle w tle przewija się wątek asystentki Carrie, która, podobnie jak Carrie, rozstała się z facetem, którego uważała za miłość swojego życia, ale godzi się z nim i w końcu się zaręczają. To najlepszy dowód na to, że nie było czym zapchać tego filmu – zrobiono kopiuj-wklej głównego wątku dla dopisanej na szybko postaci, która niewiele wnosi do filmu. To jak pisanie w magisterce drugi raz tego samego zdania, ale używając synonimów.

Do tego nie podoba mi się, że na koniec wyszło na to, że to wszystko przez Carrie, która zrobiła wesele po swojemu (i Mirandę, jak się okazuje). Można było pokazać kompromis między wizją Carrie i Biga, a nie mówić, że Big od początku miał rację. Jeśli mu tak bardzo to wesele nie pasowało, to mógł wcześniej włączyć się w organizację, a nie zostawić wszystko Carrie, a potem narzekać, że zrobiła tak złe, że aż nie mógł na nie przyjść i totalnie musiał upokorzyć ją przed całym miastem, nie zjawiając się na ślubie.

Samantha nie odnajduje się w Los Angeles i tęskni za życiem singielki w Nowym Jorku, to ma sens i rozumiem, dlaczego zdecydowano się na takie zakończenie jej historii w tym filmie, to po części poprawianie zakończenia serialu, który krytykowano za podsunięcie wszystkim bohaterkom stałych związków jako szczęśliwego zakończenia, co szczególnie nie pasowało do Samanthy. Ale to wszystko jakoś ginie w nudzie filmu, w którym co chwila oglądamy reklamy ciuchów i przydługie montaże.

Jeśli chodzi o Mirandę, to trzeba było coś jej w życiu napsuć, żebyśmy nie oglądali dwóch bohaterek po prostu żyjących swoim szczęśliwym życiem, więc wymyślono zdradę Steve’a, a z bohaterki zrobiono nie dość, że winną zdradzie, to jeszcze głupią, że się o nią obraża. Wiem, że fanom nie podobał się ten wątek i doskonale to rozumiem. Trudno nazwać mnie fanką, a nawet ja czuję się nim obrażona.

Jeśli chcecie obejrzeć ten film, zamiast tego polecam teledysk do „Hot N cold” Katy Perry. Historia jest taka sama, również występują w nim problematyczne elementy, powstał w tym samym roku, więc oferuje podobne doświadczenie modowe, a jest krótszy o dwie godziny i dwadzieścia pięć minut.

Tyle ode mnie, czekam na wasze opinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz