W filmie śledzimy losy warszawsko-sopockiej rodziny
patologicznej.
Ni z gruszki, ni z pietruszki do drzwi głównego bohatera,
Michała, puka mała dziewczynka i przedstawia się jako Genowefa Lompke… tfu,
Michalina Molo, po czym wprasza się na kolację i oznajmia, że jest jego córką.
Dziecko ma zakaz zdradzania tożsamości matki, bo ojciec ma się jej domyślić. W
liście przyniesionym przez Michalinę była mowa o tym, że matka powierza mu
dziecko na pięć dni i że nic od niego nie chce. Michał zabiera dziecko na
policję, tylko że Michalina ucieka z komendy i zaczyna płakać, żeby ojciec go
nie zostawiał, więc Michał zabiera je z powrotem do siebie.
O Michale wiemy tyle, że jest współwłaścicielem firmy
architektonicznej, prowadzi ją razem z Agatą, z którą ma niezobowiązującą
relację seksualną. Czasem uprawiają seks w łazience w pracy, ale to zdaje się
nikomu nie przeszkadzać, bo inni pracownicy też to robią. Firma dostaje
zlecenie na renowację Grand Hotelu w Sopocie i do tego zlecenia zatrudnia
architektkę krajobrazu Julię.
Agata to typowa zła kobieta z komedii romantycznej, z którą
bohater zerwie, żeby być z dobrą kobietą. Jest to korpo-wiedźma, dla której
liczy się tylko praca i seks. Mamy jej nie lubić, bo mówi Michałowi, że
powinien był dać dziecku pięć złotych i kazać spadać. Prawdziwa matka Michaliny
to ma być oczywiście ta dobra kobieta, ciepła i troskliwa, bo w restauracjach
brała z dzieckiem obiady na pół i dojadała po nim płatki, ale przypominam, że
tylko jedna z tych dwóch kobiet porzuciła własne dziecko na progu w zasadzie
obcego człowieka.
Wszyscy przerzucają się dzieckiem jak workiem ziemniaków.
Podczas obowiązkowej sceny zakupów Michalina zostaje uprowadzona przez obcą
kobietę. Po pełnej akcji scenie pościgu za samochodem, zatrzymana kobieta mówi,
że jest babcią dziecka i odjeżdża. Wieczorem Michalina wraca i mówi, że nie
chciała zjeść musli, więc babcia kazała jej wracać, skąd przyszła. Potem mówi
też, że babcia ją zabrała, żeby wiedzieć, czy ojciec będzie jej szukał. Rodziną
Michaliny zdecydowanie powinna się zainteresować opieka społeczna.
Z dnia na dzień Michał kupuje dziecku psa. Można by było
napisać oddzielnego posta tylko o tym, jak nierozsądna jest to decyzja. Nawet
nie wiadomo, czy on planuje zostawić psa sobie, żeby dziewczynka za nim
tęskniła, czy dać go jej matce, robiąc jej problem. No bo przecież jeszcze nie
wie, czy będzie miał z dzieckiem później kontakt, to równie dobrze może nie być
wcale jego córka, list mógł napisać ktokolwiek. Najdziwniejsze jest to, że gdy
pies sika mu na schody, on patrzy na dziecko, jakby to była jego wina. No nie,
weź odpowiedzialność za własne nieprzemyślane decyzje.
W sumie tylko jednej scenie tego filmu udało się mnie
rzeczywiście wkurzyć, przeczytajcie sobie ten dialog:
„– Jesteś ładniejszą dziewczynką
niż chłopcem.
– Wiem.
– To dlaczego mama cię tak ubiera?
– Bo mi nie zależy.
– Twoja mama też jest taka?
– Jaka?
– Pyskata”.
Dajcie dzieciom spokój. To nie było żadne pyskowanie, a
zwykłe wyrażenie swojego zdania. Siedmioletniemu dziecku nie musi zależeć na
tym, żeby wyglądać jak laleczka z pocztówki (i realnie mało któremu zależy),
bardzo mi się nie podoba, że faceta, który ma takie podejście, pokazuje się
jako pozytywnego bohatera. Przynajmniej tyle, że zaraz potem dziewczyna go
zaorała, mówiąc, że ma to po tacie, nie po mamie.
Po zerwaniu z Agatą Michał zaczyna flirtować z Julią. Kiedy
wybierają się na randkę, Michalina namawia Michała, żeby wyszedł bez krawata,
no bo wiecie, uczy korposzczura luzu i rodzinnego ciepła. Gdy dziecko zostaje
pod opieką będących pod wpływem alkoholu Karolaka i Izy z „Brzyduli”,
bohaterowie wybierają się na kolację, podczas której widzą randkę głównych
bohaterów „Nigdy w życiu!”, tym samym tworząc podstawę pod polskie uniwersum
komedii romantycznych. Podczas randki Julia opowiada o tym, jak to w liceum
zauroczyła się kolegą z równoległej klasy, który raz z nią uprawiał seks, a
potem nie zwracał na nią uwagi. Zaszła w ciążę, nie zdała matury, wyjechała do
Kanady, gdzie z czasem skończyła studia. Mówi, że najgorsze jest to, że dalej
kocha tego chłopaka. Wiadomo oczywiście, że mówi o Michale.
Jest to nieprawdopodobnie smutna historia, a fakt, że przez
te ponad siedem lat kochała się w chłopaku z liceum, który źle ją potraktował,
czyni ją wręcz tragiczną. Myślałam, że mamy jeszcze dodatkowy dramat, bo po tym
wszystkim nie zgłosiła się nawet po alimenty do dobrze ustawionego ojca dziecka,
(Michał założył firmę dopiero po studiach, ale nikt nie przekona mnie, że nie
był bananowym dzieciakiem, który biznes rozkręcał za pieniądze starych), ale na
koniec okazało się, że Julia też jest bogata, a jej stary to właściciel Grand
Hotelu w Sopocie i to właśnie to powiązanie załatwiło firmie Michała zlecenie
na jego renowację. Cała rodzina była zaangażowana w ten pokręcony plan.
Gdy prawda zostaje ujawniona, Michał jest zły na Julię za
całą tę szaradę, ale w sumie bardziej dlatego, że myślał, że zwodzi go
romantycznie, bo przez moment był przekonany, mieszka ze swoim chłopakiem. Gdy
facet okazał się bratem, grzechy zostały wybaczone. To nieporozumienie wymaga
dużego zawieszenia niewiary, bo widzieli się wcześniej, brat nawet wyciągał ich
z aresztu po tym, jak wpadli do firmy na kawę, ale Michał zapomniał kodu
wyłączającego alarm. Na pewno normalnie gdzieś by wspomniała, że to jej brat.
No ale gdyby Julia normalnie przedstawiała ludziom członków swojej rodziny, nie
byłoby filmu.
Niezwykle bawi mnie to, że w jednej z końcowych scen filmu
matka Julii wygarnia Michałowi, że Julia tyle zrobiła, żeby mógł poznać ją i
dziecko, zatrudniła się w jego biurze, zamieszkała obok, podrzuciła mu dziecko,
A ON CO. To tylko solidarność z córką, którą moment wcześniej ochrzaniła za
wprowadzenie tego planu w życie, ale wysuwanie jakichkolwiek argumentów za tym,
że Julia zrobiła wszystko tak jak trzeba, wciąż jest po prostu śmieszne.
No i mówi mu, że nigdy więcej ich nie zobaczy, a wydaje mi
się, że mógłby jakoś ubiegać się o swoje prawa jako rodzica. Nie znam się na tym,
możecie mnie poprawić w komentarzach.
Niedopowiedzenie goni nieporozumienie, ale z pomocą sąsiadki,
Eli z „Brzyduli”, i magii telefonii komórkowej Michałowi udaje się spotkać z
Julią na molo w Sopocie. Wszyscy, nawet korpo-wiedźma, która zeszła się z
bratem Julii, są szczęśliwi, Michał zdążył zostać tatą, koniec.
Ostatecznie wytłumaczenie Julii, dlaczego nie powiedziała od
razu, że jest matką dziecka Michała, jest takie, że nie chciała go do niczego
zmuszać, tylko dać im szansę. Tylko… dlaczego rodzicielstwo ma być dla Michała
opcjonalne? Tak samo wpadł w liceum jak Julia, ale tylko Julia ponosi z tego
powodu konsekwencje. Przez cały film miałam wrażenie, że niedomaganie się
alimentów jest przedstawione jako szlachetna podstawa, gdy dla mnie jest to nic
innego jak branie na siebie całej odpowiedzialności, żeby ktoś mógł nie ponosić
żadnej. No i nawet bym się nie zdziwiła jakoś szczególnie, że nie chce w swoim
życiu faceta, którego zna głównie z tego, że raz się z nią przespał po pijaku,
a potem do niej nie odzywał (potem okazało się, że po prostu tego nie
pamiętał), ale nie, ona go szczerze kochała przez te wszystkie lata. I była
pewna, że ogarnie, kto jest matką jego dziecka… zakładając jednocześnie, że
wcale jej nie rozpozna, gdy ją zobaczy w firmie.
No nie ma ta fabuła za dużo sensu, ale też nie wydaje mi się,
żeby jakikolwiek widz miał ją brać na poważnie i uznać, że takie postępowanie z
dzieckiem jest okej. Jak znałam osoby, którym się ten film podobał, to zawsze
chodziło im po prostu o to, że wspólne sceny Zakościelnego i Wróblewskiej były
dla nich urocze. To nie znaczy, że nie dało się inaczej napisać fabuły filmu, w
którym serce korposzczura ociepli mała dziewczynka, tylko tyle, że nie uważam,
że coś jest nie tak z osobami, którym się ten film podobał. Wyobrażam sobie, że
mogłabym go lubić i żałować, że nie jest lepszy.
Nie podoba mi się pokazanie kobiety, która pracuje na tym
samym stanowisku co nasz pozytywny przecież bohater, jako tej złej. Przebija z
tego dużo oceny kobiet, które oddają się karierze, zwłaszcza że ta dobra nie
zdała matury i opóźniła studia, żeby zostać matką. Ale chciałabym też dodać, że
postać Agaty granej przez Agnieszkę Dygant jest jedyną rzeczą w filmie, która
mnie bawiła.
Mam wrażenie, że ten film jednocześnie sprzedaje nam
fantazję o wielkim życiu bogaczy w Warszawie i zapewnia nas, że to dobrze, że
go nie mamy. No bo ja naprawdę żadnej postaci w tym filmie nie zazdroszczę.
Mój ostateczny wniosek z seansu jest taki, że w filmie
poruszono ważny temat społeczny – bogatym wolno z dziećmi robić wszystko, bo
tylko biedne rodziny uznaje się za patologiczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz